Rozdział 9

10.5K 345 15
                                    

Nie, to nie miałoby sensu, przecież jakby ich coś łączyło to raczej by mnie nie.. Carter raczej nie jest typem faceta, który trzyma się jednej kobiety. Więc to chyba jednak możliwe.
- Chciałabym już wrócić do domu, mogę? - Po co ja się w ogóle pytam? Przecież nie przetrzymują mnie tu siłą.. czy może jednak? Spoglądałam raz na nią, raz na niego, czekałam niecierpliwie na odpowiedź. Przecież nie mogą mnie tu zatrzymać, prawda?
- Lucy zaprowadź pannę Harper do mojego biura, zaraz tam przyjdę. - Bez żadnego proszę, dziękuje, nic.
- On tak zawsze się rządzi? - Ruszyłam za nią do biura, które już dobrze znałam.
- Pan Jackson jest przyzwyczajony do wydawania rozkazów, dla swojego dobra lepiej je wykonywać. - Pan Jackson? Czemu nie Carter? Ona dla niego pracuję czy w końcu są razem? Mam mętlik w głowie od tego wszystkiego.
- Kim pan Jackson jest dla Ciebie? - Nie mam nic do stracenia, a może ona mi coś wyjaśni. Zatrzymała się na chwile po czym znowu ruszyła, otworzyła mi drzwi i wpuściła przed sobą.
- Jest moim szefem. Może kiedyś będzie kimś więcej. Więc nie licz na za wiele z jego strony. Jesteś kolejną, którą wyrucha i zostawi. - Z jej tonu głosu wnioskowałam, że była zazdrosna? O mnie? Pierdol się. Kobieto ja chce stąd wyjść i nigdy nie oglądać się za siebie.
- Dobrze, że nie otwieram nóg przed każdym lepszym. Twoja pozycja nie jest zagrożona, jednak popracuj nad tą zaniżoną samooceną. Faceci nie lubią kobiet z kompleksami.
Trzasnęła drzwiami i słyszałam oddalający się stukot obcasów. O co jej chodzi z tymi butami, jeszcze jej nigdy nie widziałam w płaskim obuwiu. Westchnęłam i zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Spojrzałam na zamknięte drzwi i ruszyłam szybko do szafki z której wcześniej wyciągnął tą przeklętą kopertę.
- Kurwa. - Próbowałam ją otworzyć ale była zamknięta na klucz. Zrezygnowana otworzyłam inną szufladę i moim oczom ukazał się pistolet. Naładowany, sprawdziłam. Dotykanie go to pewnie najgłupsza rzecz jaką mogłam zrobić ale może to mój ratunek? Może wtedy będę mogła wrócić spokojnie do domu? Otrząsnęłam się z tych myśli, wytarłam broń i odłożyłam na miejsce, gdzie go znalazłam. Usiadłam na fotelu przy biurku i czekałam. Minęło może 20 minut, a jego wciąż nie było. Odwróciłam się na fotelu i podziwiałam widoki za oknem. Był piękny zachód słońca. Usłyszałam jak drzwi się otwierają, na sam dźwięk byłam spięta.
- Wybacz, że musiałaś czekać, musiałem coś załatwić.
- Masz na myśli zabicie kogoś? - Zaśmiałam się z własnego żartu ale po jego minie zamilkłam.
- Naprawdę tym się zajmowałeś? Teraz przyszedłeś zająć się mną? Ty pierdolony psycholu.. wypuść mnie do domu. - Wstałam, podeszłam i uderzyłam go z całej siły w policzek. Ręka mnie zapiekła ale starałam się tego nie pokazywać. Nie dam mu tej chorej satysfakcji. Zapewne tego pożałuje ale przynajmniej umrę walcząc. Widziałam jak jego oczy czarnieją, a dłonie zaciska w pieści.
- Jeśli myślisz, że się Ciebie boję to się grubo mylisz. - Te zdanie wystarczyło, żeby mnie złapał za kark odwrócił i przygniótł twarzą do biurka. Byłam wypięta i czułam jego krocze na pośladku. Czułam jak łzy napływają mi do oczu, z całych sił starałam się je powstrzymać.
- Pierdol się! - Nawet się nie trudziłam, żeby się uwolnić, czasem mam wrażenie że to go jeszcze bardziej nakręca. Spodziewałam się wszystkiego ale nie tego. Być może moja mroczniejsza strona nawet tego chciała, jednak rozum był głośniejszy.
- Uderz mnie jeszcze raz..
- To co?! Zabijesz mnie?
- Gorzej. - Wyszeptał mi do ucha, w jego głosie można było wyczuć obietnice. Przeleciał mnie strach. Nie mam pojęcia co dla tego człowieka może być gorsze od śmierci, a zdecydowanie nie chce tego sprawdzać. Jego klatka była na moich plecach, poczułam jak dłonią dotyka mojego uda i sunie wyżej do pośladka. Mimowolnie zaczęłam się wyrywać, bałam się co może zrobić dalej. Ten człowiek jest nieobliczalny.
- Nie boisz się śmierci ale najmniejsza bliskość powoduje u Ciebie odruch obronny, ciekawe. - Zszedł ze mnie i podniósł z biurka. Miałam ochotę wyciągnąć te broń z szuflady i go zabić. Patrzeć jak ulatnia się z niego życie powoli i boleśnie.
- Chcesz coś powiedzieć, mała? - Chciał dotknąć mojej twarzy ale odsunęłam się od niego. - Lauro, staram się nie używać wobec Ciebie siły ale strasznie mi to utrudniasz. - Złapał mnie za ramię i przysunął do siebie.
- Czujesz jak na mnie działasz? - Zwiększył nacisk moich bioder na swoje krocze. Czy to go podnieca? Czułam jaki był twardy przez spodnie. Rozchyliłam wargi z zaskoczenia, nie wiedziałam co mam powiedzieć. Puścił mnie.
- Chciałabym wrócić do domu. Teraz. - Nie chce widzieć jego twarzy.
- Możesz, pod jednym warunkiem. - Oparł się o biurko i patrzył na mnie pytająco.
- Jakim? - Negocjacje to teraz najmniej pożądana rzecz przeze mnie.
- Chciałbym, żebyś mi obciągnęła tu i teraz. - Myślałam, że mnie zwali z nóg. Że co kurwa?
- Żartujesz sobie chyba.
- To mój jedyny warunek. - Zaczął rozpinać pasek. Rozchyliłam wargi ze zdziwienia, czułam jak cała twarz mi płonie. Czy ja powinnam to zrobić? Czy aż tak bardzo zależy mi, żeby wrócić do domu?
- Żałuj, że nie widzisz swojej miny, panno Harper. - Otworzyłam szeroko oczy. Co z tym człowiekiem jest nie tak?
- Niech Ci jeden z Twoich sługusów zrobi. Lucy napewno będzie chętna. - Uśmiechnął się lekko i zapiął pasek.
- Możesz wyjść. Nie chowaj się przede mną, bo i tak Cię znajdę. - Powiedział na pożegnanie, w drzwiach minęłam się z uśmiechniętą Lucy. Czyli jednak ktoś mnie wyręczy. Dziwka. Zamknęły się za mną drzwi od tego pojebanego domu, a ja mogłam odetchnąć pełną piersią. Do domu dotarłam o wiele za szybko, łamiąc z dziesięć przepisów drogowych. W tym momencie marzyłam o kąpieli, aby zmyć z siebie brud tego całego dnia i łóżko. Jestem wyczerpana.

SenWhere stories live. Discover now