Rozdział 11

10.7K 328 9
                                    

Zostać czy uciekać?
Znacie to uczucie, kiedy nie wiecie co macie robić? Kiedy wszystko zaczyna się jebać? Nieważne jaką decyzje by się nie podjęło to będzie się żałować? Będzie zawsze to pytanie ‚a co by było gdyby?'.

W pośpiechu pakowałam swoje rzeczy do torby, brałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Łzy leciały mi po policzkach, nie umiałam opanować szlochu. Usiadłam na krawędzi łóżka, schowałam twarz w dłonie. Wspominałam każdą chwile jaką przeżyłam w tym domu. Każde dobre i złe wspomnienie przelatywało mi przez głowę.
- Laura, kurwa!
- Nie denerwuj mnie nawet, prosiłam Cię, żebyś ogarnęła swoje rzeczy wczoraj, a nie na ostatnią chwile dzisiaj! - Wykrzyczałam do Niny z kuchni.
- Musiałaś naszych rodziców dzisiaj akurat zapraszać?! - Rzucała swoimi rzeczami po całym pokoju, jak jakaś wariatka. Prosiłam ją wczoraj, żeby posprzątała bo nasi rodzice juz miesiąc temu domagali się zaproszenia do naszego nowego mieszkania.
- Pośpiesz się, będą za jakieś 20 minut. Mogłaś wczoraj nie iść na imprezę to nie miałabyś teraz problemu.
- Nie bede rezygnować z przyjemności, a poza tym wiesz jaka jest moja matka, bede słuchać jaki to mam syf i jak nie dbam. Egh! - Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Nina w złości jest przesłodka.
- I dobrze, jak się nasłuchasz to może zaczniesz dbać! - Jak skończyłam robić obiad to pomogłam jej na szybko ogarnąć. Po chwili przyszli nasi rodzice. Jak to rodzice mówili jak ładnie. Po skończonym obiedzie siedzieliśmy i gadaliśmy do wieczora.

Przecież ja nie mogę wyjechać. Poza tym nie chce tego, nieważne jak bardzo wkurza mnie Carter to nie chce wyjeżdżać. Może to ma jakąś przyszłość? A jak nie to zaraz się mną znudzi i da spokój. Patrząc na moje życie to nie jestem raczej osobą z która chce się spędzać dnie, jestem nudna i bez wyrazu. Westchnęłam i ubrałam się w czerwoną, obcisłą sukienkę na cienkich ramiączkach do tego czarne szpilki z czerwoną podeszwą. Zrobiłam wysokiego kucyka na czubku głowy, który sięgał mi za łopatki i w tym momencie usłyszałam klakson. Przyjechał. Wzięłam torebkę i ruszyłam na dół. Przyjechał czarnym BMW, jak mafia.
- Wyglądasz pięknie, Lauro. - Otworzył mi drzwi i zaraz usiadł koło mnie. Pachniał tak zniewalająco, truskawką pomieszaną z perfumami.
- Gdzie w ogóle jedziemy? - Miałam lekko ochrypnięty głos od wcześniejszego płaczu.
- Na obrzeża, do firmy potencjalnego klienta. - Niby wyjaśnił, a jednak żadnych konkretnych informacji mi nie zdradził. Cały Carter. Odwróciłam głowę do szyby i podziwiałam widoki za szybą, rozmyślałam czy dobrze zrobiłam nie wyjeżdżając. Odwróciłam się do niego, miał wyraźnie zarysowaną szczękę, pełne usta i mały zgrabny nos. Był piękny. Nie przystojny, piękny.
- Ile masz lat? - Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że ja nic o nim nie wiem, poza imieniem. Zagryzłam z ciekawości dolną wargę. Chce o nim wiedzieć więcej.
- 27. - Bardzo zdawkowa odpowiedź.
- Skąd jesteś? W sensie gdzie się urodziłeś? I czym tak naprawdę się zajmujesz? - Odwrócił się w moją stronę i przez chwile badał wzrokiem.
- Urodziłem się w Nowym Yorku, Lauro. Przyjechałem tutaj prowadzić interesy mojego ojca, który zmarł. - Okej, jesteśmy już o krok dalej.
- Zmarł? Jak? I jakie interesy? - Pytania wypływały mi z ust.
- Zadajesz za dużo pytań. Skąd ta nagła ciekawość?
- Po prostu jestem ciekawa. Ty o mnie wiesz wszystko. Zapewne jestem w jednej z tych tajemniczych kopert. - Reszta drogi upłynęła w ciszy. Chyba nie zezłościłam go moimi pytaniami? Wydaję mi się, że to normalne. Chociaż ten człowiek jest dziwny. Zatrzymaliśmy się pod wielkim budynkiem, cały przeszklony. Carter otworzył przede mną drzwi, położył dłoń na moich lędźwiach i prowadził w stronę windy. Z nami było chyba z 10 ochroniarzy. Już straciłam rozeznanie czy wszyscy byli od niego. Czułam się przy nich mała i słaba. Byłam jedyną kobietą, a przynajmniej tak mi się zdawało. W windzie byliśmy sami. Tylko ja i on. Spoglądałam na niego ukradkiem, był spięty. Widziałam jak zaciska szczękę.
- Mogę Ci jakoś pomóc? - Momentalnie odwróciłam wzrok, czułam się jak dziecko przyłapane na złym uczynku. Lekko się uśmiechnęłam.
- Nie, dziękuje. - Winda się zatrzymała i moim oczom ukazała się, jakże kto inny jak sama Lucy. Cała się spięłam. Zalała mnie fala złości. Po co targał mnie ze sobą, skoro ona tu jest? Miałam ochotę dać mu w twarz, odwrócić się na pięcie i wyjść. Nie mam pojęcia czemu tak na nią reaguje.
- Lauro.
- Lucy. - Rzuciłam oschle. Carter przytaknął głową do Lucy żeby prowadziła, złapał mnie za rękę i prowadził. Miał ciepłą dłoń. Odwzajemniłam uścisk, co chyba go zaskoczyło, bo czułam jak się na mnie patrzył. W oszklonym pomieszczeniu siedział już jakiś facet w garniturze, koło niego stało dwóch ochroniarzy. Facet musiał być po 40. Weszliśmy do pomieszczenia. Carter usadził mnie na fotelu przy ścianie, sam z Lucy usiadł przy dużym stole. Oczami wyobraźni widziałam jak rozbijam jej głowę o ten szklany stół. Zacisnęłam szczękę.
- Jackson, znowu się spotykamy. - Facet miał ochrypnięty głos. Odpalił papierosa, w całym pomieszczeniu unosił się dym.
- Ostatnio jak się widzieliśmy to zabiłeś jednego z moich. - Wypuścił dym z ust.
- Ten Twój człowiek był skurwysynem i sam o tym wiesz. - Nie słyszałam jeszcze Cartera takiego złego. Czy on mówił o tym facecie o którym ja myśle? Ile on już ludzi zabił? Chyba nie chce znać odpowiedzi na to pytanie.
- Nie miałeś prawa zabijać mojego człowieka, a teraz śmiesz się tu pojawiać i namawiać mnie do robienia z Tobą interesów? - Jego śmiech był obrzydliwy, zrobiłam grymas na twarzy od tego dźwięku.
- Twoja nowa dziwka? Ta Ci już nie wystarcza? - I ponownie ten śmiech, dołączyli do niego ochroniarze. Nagle Carter wyciągnął pistolet na stół.
- Nie Twój pierdolony interes, a teraz sprawy biznesowe, Wall. - Odbezpieczył pistolet i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Śmiechy ucichły, a mężczyzna zacisnął szczękę.
- Nie przyjmuje od Ciebie rozkazów. - Powiedział powoli.
- Ale zaczniesz. - Nie byłam przygotowana na to co stało się później. Ludzie Cartera wyciągnęli swoją broń, a tamci dwaj celowali w nas. Co się kurwa dzieje? Złapałam się fotela jakby mnie to miało uchronić od postrzału.
- Oddasz mi połowę swoich terenów na przemyt i handel, a wszystko skończy się dobrze. Nikt nie musi zginąć. - Handel czym?
- Chyba za dużo kryształu się nawciągałeś, Jackson. Będę skończony. - Narkotyki?! W co ja się znowu wpakowałam.
- Wyjebane mam na to co się z Tobą stanie, chce narazie połowę. Później wrócę po resztę jak się Twoi chłopcy spiszą. - Wstał i wycelował kulkę w jego ramię. Zatkało mi uszy od strzału, widziałam wszędzie krew. Zaraz się porzygam.
- Kurwa! Przychodzisz do mojego imperium i myślisz, że Ci Twoi marni chłopcy Ci pomogą? Brać ich. - Po tych słowach do pomieszczenia weszło paru wielkich mężczyzn i zaczęli strzelać. Uklękłam na ziemi i próbowałam się schować w rogu. Uniknąć kontaktu z całym tym zamieszaniem. KURWA! Laura, idiotko! Mogło Cię tu już nie być. Carter wycelował kulkę w głowę jakiemuś osiłkowi. Odwróć się, Carter! Krzyczałam na marne, nie słyszał mnie. Nie myśląc za wiele wstałam i kopnęłam faceta w nogę, później w krocze na końcu w nos. Nadepnęłam mu na dłoń, żeby puścił pistolet. Carter odwrócił mnie do siebie przerzucił sobie przez ramię i wyprowadził z tego całego chaosu.
- Co to było?! Jaki handel i przemyt? Tym nazywasz swoje interesy?! - Szarpałam się i uderzałam pięściami o jego plecy, był niewzruszony. Weszliśmy do windy, przywarł mnie do ściany i pocałował. Co?! Odwróciłam głowę tak aby nie miał dostępu do moich ust. Postawił mnie na ziemie.
- Nie walcz ze mną teraz. - Przyłożył mi broń do skroni. - Potrzebuję Cię.
- W taki sposób to okazujesz? - Nie poruszyłam się, jednak resztki instynktu mi pozostały. Adrenalina mi buzowała. Odsunął ode mnie broń, a ja niewiele myśląc przyciągnęłam go do siebie i namiętnie pocałowałam. Być może ja też tego teraz potrzebowałam? Upuścił broń, złapał mnie za pośladki i uniósł, a ja oplotłam swoje nogi wokół jego bioder. Czułam jaki był twardy na moim kroczu. Nasze języki walczyły o dominację, ciągnęłam go lekko za włosy. Po chwili odsunął się i postawił na równe nogi. Wyszliśmy w pośpiechu z windy i wsiedliśmy do samochodu na miejscu kierowcy wsiadł Carter i ruszył z piskiem opon. Nie mam pojęcia gdzie jechaliśmy ale szczerze to była teraz ostatnia rzecz o jakiej myślałam, przesunęłam opuszkami palców po swoich nabrzmiałych ustach. Mój umysł wciąż był przyćmiony. W chwile byliśmy pod jego domem, wyprowadził mnie za rękę z samochodu. Przeszliśmy przez salon, korytarz i kiedy już myślałam, że idziemy do biura nagle skręcił w przeciwnym kierunku. To była jego sypialna, a przynajmniej tak mi się wydawało.

SenOn viuen les histories. Descobreix ara