4. Marinette Couffaine

668 63 20
                                    


4. Marinette Couffaine

Kilka dni wcześniej...

Irytujący dźwięk budzika rozniósł się po niedużej sypialni w paryskiej kamienicy. Kobieta o śnieżnej cerze uderzyła mocno za zapadkę zegarka, uciszając to narzędzie tortur. Przeciągnęła się leniwie kilka razy i usiadła na łóżku, zerkając jeszcze na śpiącego obok mężczyznę. Uśmiechnęła się pod nosem. W końcu po miesiącu miała męża przy sobie, na cały tydzień, zanim znowu zniknie na trzy tygodnie.

Spojrzała na zegarek. Cyfrowy wyświetlacz wskazywał minutę po czwartej, mocno odznaczając się w ciemności. Wstała i najciszej jak umiała wzięła przygotowany dzień wcześniej zestaw ubrań. Po tylu latach bycia matką wypracowała w sobie system pracy w rodzinie. Wbrew pozorom nie wstawała o czwartej rano dlatego, że miała zaległości lub wiedziała, że dzieci zaraz wstaną. Wręcz przeciwnie, wiedziała, że dzieci jeszcze długo będą spać – mają to po ojcu.

Marinette wstawała wcześniej, bo była to jedyna pora dnia, w której mogła pobyć sama ze swoimi myślami. Mogła wypić ciepłą kawę, wziąć odprężającą kąpiel, poszkicować. W ich obszernym mieszkaniu, mieli jedno duże okno z szerokim parapetem. Lubiła tam siadać z kawą i szkicownikiem, czekając na wschód słońca. Dwie, lub nawet trzy godziny ciszy i braku kłótni o łazienkę czy próśb o jedzenie.

Nałożyła słuchawki na uszy i zaczęła szkicować kolejny projekt letniej sukienki, która pozostanie tylko projektem, który za chwilę wrzuci do szafki. Od czasu, gdy Luka zdobył międzynarodową sławę zrezygnowała z pracy w Garnier, gdzie przez dwa lata była główną projektantką. Po jej dobrze zrecenzowanych projektach, historyczna opera otrzymała nowych mecenatów, a ona pole do popisu rzadko spotykane wśród projektantów artystycznych. Jednak trzy lata temu stanęła przed poważnym wyborem: skazać dzieci na wieczną opiekunkę i również rozwijać swoją karierę albo zrezygnować. Nie chciałaby dzieci ją znienawidziły, wolała im dać ciepły dom. Stąd decyzja o wypowiedzeniu umowy z Paryską Szkołą Baletową i Teatrem Garnier, na rzecz życia rodzinnego. Dzięki jej decyzjom Luka może nadal się rozwijać, a ona cieszyć się jego sukcesami.

Jej cichy poranek dobiegał końca. Kubek z kawą był już pusty, kredki stępione, a słońce budziło już do życia paryskie życie. Wyciągnęła słuchawki z uszu, odłożyła wszystko do zamkniętej szafki, a klucz położyła wysoko, poza zasięg sprytnych rączek. Włączyła wodę na herbatę i zaczęła kroić świeży chleb od rodziców, kiedy usłyszała pierwsze biegnące ku niej małe nóżki.

Chłopak, który objął Marinette swoimi rączkami miał około metra i ciemne włosy. Duże błękitne oczy i mały zadarty nos, kilka niezauważalnych piegów – Hugo był idealnym połączeniem Marinette i Luki. Ich starszy syn, witał ją codziennie tak samo. Przytulał się, jakby to był ostatni raz. Rozczulało to Marinette od środka. Choć ich syn miał już siedem lat, nadal mogła nazywać go swoim małym synkiem, w przeciwieństwie do ich młodszego potomka.

Victor od samego początku był zdystansowany do wszystkich. Miał już cztery lata i od ponad pół roku stara się być jak najbardziej samodzielny – jakkolwiek można nazwać samodzielność u czterolatka. Nie lubił się przytulać ani dużo mówić. Nawet zaprowadzili go do lekarzy, by sprawdził, czy wszystko jest dobrze – jednak ocena była taka, że taki jego urok.

Po prostu wypracowali ze sobą schemat działania. Hugo zawsze ochoczo pomagał w smarowaniu chleba, a Victor w ciszy jadł to co mu podstawiło się pod nos. Hugo żywo opowiadał o tym co mu się śniło, Victor wolał milczeć. Jakieś pół roku wcześniej Luka jednak odkrył w czym może leżeć problem i z wielkim trudem zaczął dużo czasu poświęcać na graniu przy młodszym synu. Wydawał się bardzo zainteresowany.

Przeznaczenie - Biedronka i Czarny KotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz