Luizy

3 1 0
                                    


Osobowość Luizego przypominała trzmiela wśród pracowitych gnomów Paciorkowego Ludu. Tak przynajmniej kiedyś usłyszał, kiedy wypuścił z siebie chmielony wiatraczek głupstwa,którym mógł zakończyć zdanie.Nie wie, który Seba mu to powiedział, ponieważ Luizy gubi kontakty podobnie jaktrakcje tuneli z rudą wiedzy, którą akurat w tym momencie wydobywa na wierzch. Zazwyczaj cofa się przed konkluzją, pozostając wciąż przed ogromnymi Złotymi Wrotami odpowiedzi złożonych z pytań kutymi własnoręcznie, bo jak wiadomo, krasnoludy lubią złoto.

Luizy zazwyczaj szczyci się jak najlepiej może posiadaniem w opiece samicy. Samica jest niebagatelna; posiada otwór gębowy i rozwinięty ośrodek Broki do tego stopnia, że uszy Luizego same przepuszczają dźwięki do czaszki bez ówczesnych grymaszeń że dziewczynom wstęp wzbroniony. Mówi mu ona, żebycie normalnym wśród chorób psychicznych jestchorobą, na którą być może nie będzie miał możliwościsię wyleczyć, chyba że jest w stanie wraz z kolegami wyobrazić sobie gigantyczny galaktyczny odkurzacz czyszczący ludzkość z pierwiastków wątpliwości skrzętnie wyobrażanej sobie jako pewność. Pocieszyła go także, w chwili w której tego potrzebował, że pewność najczęściej wyobrażana jest jako choroba psychiczna,a stwierdzenie to wykuła na kuźni swojego warkocza w chwili najwyższego zmartwienia Luizego wyrażającego wątpliwość czy jego kraina jest odpowiednia.

Luizy nie potrafił stwierdzić, podobnie jak zasznurowane obuwia jego przyjaciół, czy kompleks Edypalny obejmuje mit zaszytych ust w fazie kastracyjnej, o której Freud zdawał się nie mówić, a on sam jako skromny student- tym bardziej.

Jego dziewczyna- a raczej przedziwny obiekt przypominający roślinę z kosmosu siedzącą przy blacie w jego kuchni i skręcającą papierosy- twierdziła, że warto samemu odpowiadać na własne pytania, ponieważ podczas studiów opowiada się o tezach wypowiadanych dość rzadko w formie pytania-zagadki do czytelnika.Wskazywało to na pewne ograniczenie i nieznajomość funkcji studenckiej, ale rzeczona zbyt zajęta była plądrowaniem rzeczywistości na swój sposób przypominający obracanie obrośniętego włochatą pleśnią jabłuszka w szczupłych palcach podczas freegańskich eskapad. Zrzekała się, że widziała kiedyś supermarket o nazwie „Raj utracony", jednakże żaden z kolegów Luizego nie byłby w stanie go lepiej namierzyć, niż ona sama , ofiarując im opowieść jak zdjętą skrókę od banana.

Studiowała z nimi, mimo wszystko, jako jedna z nielicznych kobiet wśród sanktuariów kubków i pomysłów.Przechodziła po mieszkaniu jak po wzrastającym ogrodzie,dojrzewającym w mroku i ciemności, pielęgnując rozkwitające cudownym vibrato wibrujące sylaby wydobywające się z pod ich podniebień. Zazwyczaj zmierzała takim sposobem do łazienki,albo w miejsce w którym na straży prężyły piersi skroplonych porządnym chłodem piwka, czekające na swoich chłopców.Otwierała wtedy jedno z nich z cichym „pstryk" i podążając z powrotem do siebie ciemnym chmielem przez przełyk, wracała z powrotem do zastygniętych ciał w błękitnawej poświacie łuny jakiegoś Wyjątkowo Udanego Utworu Muzycznego wyświetlanego na szerokim ekranie komputera.


Poranki niosły mróz, dlatego wcześniej poubierawszy całą gromadę tak, by Luizy również nie zapomniał szalika z domu Tomasa, wychodzili całą zgrają ciesząc się pierwszymi promykami mrozu na śniegu między godziną 7 a 8 w Niedzielę.

WeseleWhere stories live. Discover now