U biesiadników

3 1 0
                                    


Królowa ostrożnie opuszczającczubek obcasa o żwirowany podjazd wychyliła podatny na zmarszczenienos w kierunku dobiegającego ją szmeru głosów, świadczącegonie tyle o dobrej zabawie, co straszliwym napięciu . Ichnadciągnięcie zostało zauważone i skomentowane, a samPyrellgennus rozpaczliwie wypadł z samochodu, ponieważ jegoobecność na siedzeniu pasażera była równoznaczna zniezliczoną ilością plotek i komentarzy. Nadciągała właśniepochmurnie jego ukochana- jedna z tych kobiet, które stale sąo d p o w i e d z i a l n e, z racji czego straszliwie cierpią.Anula dziarsko wydobyła się z samochodu, i stanęła obokPyrellgenusa, jako że uznała że może nie jest on najlepszymkierowcą i przewodnikiem, ale może być wystarczającym łącznikiemi psychopomposem między światem zewnętrzny m a ślubnymśrodowiskiem.Na podejściu znajdowało się wiele zaparkowanychsamochodów, w większości przystrojonych bielusieńkimibalonikami i wstążkami. Dotychczasowy kierowca wyszedł niepewniez samochodu, pozostawiając spojrzenie na korze olchy stojącej obokzaparkowanego samochodu. Uspokoił dłonie ocierając ich wierzch ospodnie i spojrzał z ukosa na kobietę, która niemrawooddalała się od niego.

Królowa, dotychczas wygodniemijająca przestrzeń między nią a szybą okienną samochodu,musiała teraz pożegnać się z dawną dynamiką i spojrzeć nabardziej stateczną przestrzeń. Przed nią znajdowało się wieleobiektów służących do lokomocji przystrojonych w gadżetyświadczące o celebracji, niewielka ilość kobiet przebranych wszałowe kreacje, mężczyźni zbici w grupkach i palący papierosy,znany jej dotychczas Pyrellgennus z zamkniętą klatką piersiową icofniętą grdyką przed brunetką w średnim wieku z brwiamiwyrysowanymi grubą kredką na twarzy; oprócz tego swoimdrewniano betonowym cielskiem odbijał się na tle nieba pokaźnejwielkości domek który domkiem nie był, bo jak wiadomo, wdomku jest piec kaflowy i garnuszki z gąską, ten natomiastświadczył o wyprasowanych obrusach, serwetkach ułożonych wkształt pawi i nieskazitelnie wymytych sztućcach. Kobieta spojrzałaniepewnie na Anulę, po raz pierwszy uznając jej istnienie i -byćmoże- jej postać jako odpowiednio zorientowanego przewodnika,którego sposób zachowania można byłoby naśladować.Wtem między jej spiętymi dotychczas łopatkami rozległ siędreszcz, przypominający pierwsze zalążki wzrostu w nasieniu, którejeszcze nie wykiełkowało, a już wie że będzie mieć korzenie.Bezwiednie obróciła głowę.

Tajemniczy pasażer stał, opierającsię dłonią o olchę i patrząc wprost na nią. Wzruszyłaramionami.

-Jeśli ma pan wolne popołudnie, toproszę mówić, że przyjechał pan ze mną.- powiedziała.

Kiwnął głową. Wtedy odeszła.

-Jak się pani nazywa?- doleciał jąjeszcze koślawy zygzak pytania zadanego zbyt późno.Uśmiechnęła się złowieszczym uśmieszkiem i podeszła do Anuli,stojącej spokojnie obok Pyrellgennusa.


-.... rozumiem, że chciałyby sięteraz panie przebrać- powiedziała Wyrysowane brwi, kończąc swojeOsobiste Sprawy z Mężem a zaczynając Jestem Bardzo Zmęczona aleZawsze Służę .- Wystarczy, żeby rzuciły panie okiem na księgęgości znajdującą się przed wejściem, żeby wiedziały paniektóre mają pokój. Trzeba tylko pokazać zaproszenieosobie która tam siedzi.

Panika dotarła do gardła królowej.Czy wzięła ten prześliczny, biało złoty kartonik, na którymlila róż gołębie święciły wspólne gniazdo nad jejimieniem i nazwiskiem? I... przebrać się? Przecież – w co?

Anula jakby w odpowiedzi poklepałauspokajająco swoją sportową torbę. Spojrzała na nią ciepło ikiwnęła głową w stronę wejścia.

-Dziękujemy- wymamrotała królowai skupiła swój wzrok na pokaźnym zadku dziewczyny idącejprzed nią. -Cholera, to trzeba było się przebrać- powiedziałaniewesoło, nagle czując opinający ją zakurzony wcześniejszymżyciem seledyn.

WeseleNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ