Liść

3 1 0
                                    



Niezauważony przez niemalże nikogo,zupełnie nie podejrzany, nieustraszony zwiadowca klonu miękkoopadł na podłoże i wytężył się w nasłuchiwaniu, leżącmiędzy jednym wypastowanym lakierkiem a drugim.

Sprawa przedstawiała się następująco;pod jego matką, domem, jednią, znajdowało się kilku osobnikówmęskich ludzkiego rodzaju. Wydobywali z siebie ten rodzaj głosek,który unosząc się ku górze, pękał lub rozpływałsię pozostawiając w sobie pierwiastki sensu, nadal jednakżezagadkowe. Matka, wraz z wszystkimi jego braćmi i siostrami,zastygła w nasłuchiwaniu. Jak wiadomo ciekawość drzew jestnieskończenie niewyczerpana, dlatego po naradzie trwającej międzyjednym czknięciem chlorofilu a drugim, Rada Listna podjęładecyzję. Skierowała ostatnie, pełne miłości pożegnanie doogonka wybranego na zwiady brata tak, że w nasilonym, pełnymnamysłu napięciem, oderwał się od wszystkiego, co dotychczaswiedział i łagodnie opadając znalazł się miedzy mężczyznami.

To, co od razu zauważył z troską, tozbytnie nasłonecznienie tych osobników, którzyprzybrali zupełnie irracjonalne wobec temperatury otoczenia barwyczerni. Wskazywali także na odwodnienie, a także,co spostrzegł zprzestrachem, dostarczali do organizmu substancje, któraprzeczyła logicznemu wzrostowi i dobrostanowi. To tak, jakby drzewozdecydowało się pobierać i magazynować w sobie spalinysamochodów, rozprowadzając je po każdej żyłce liścia i zdumną stwierdzać, że zaczynają szarzeć i obkurczać się.Zwiadowca jednak już jakiś czas przyglądał się ludziom, więcbył w stanie domyślić się że ma do czynienia z zagadkowym,mrocznym rytuałem śmierci współdzielonej. Mężczyźniunikali kontaktu wzrokowego, natomiast ich pałeczki papierosowe zrozżarzonym dziubkiem wpatrywały się w siebie nawzajem,dokańczając i uzupełniając za mężczyznami wszystkie niewypowiedziane, urywane zdania, świadczące niewątpliwie oposiadaniu swojego zdania i odpowiedniej opinii na każdy temat.

-..i jak się jechało Kazik? Nie czasjuż wymienić tego rzęcha na coś nowego?(przyciszonym głosem)żonę wymień (śmiech).

Zwiadowca chłonął napiętąatmosferę między mężczyznami, łypiąc na nich swoim mądrym,chlorofilowym okiem. Mimo pokaźnych sylwetek i sporych brzuchów,niewątpliwie świadczących w ludzkiej kulturze o prawidłowymwzroście i pozycji społecznej,mężczyźni zdawali się mieć cośdo ukrycia, zwiadowca zatem zdał sobie sprawę z dwóchrzeczy. Po pierwsze, mimo ich względnej różnorodności,wszyscy byli do siebie bardzo podobni, tak jak liście na drzewie. Podrugie, pod ich cienkimi skórami zarysowane były kształty,których z razu nie rozpoznał. Po chwili jednak zrozumiał, naco patrzy. W każdym tym sporym brzuchu, twarzy pokrytej posrebrzanąszczeciną i ogromnych dłoniach z wypukłymi żyłami znajdowałasię sylwetka z goła dużo mniejsza, ale wciąż niezwyklekorelatywna. Miał do czynienia, co zauważył z takim smutkiem,jakie tylko może odczuwać drzewo, że w każdym z nich znajduje sięniewielka, męska istotka, okropnie znudzona i nadąsana, niepotrafiąca spotkać się wzrokiem z drugą.

Na podjazd wjeżdżało coraz więcejsamochodów, co mężczyźni komentowali, wychylając w ichstronę długie szyje. Witali nowych członków papierosowegoklubu. Jeżeli dołączał do nich osobnik, którego fizycznośćświadczyła o byciu młodszym, reagowali na niego w sposóbserdeczno- prześmiewczy. Zwiadowca zatem zrozumiał, że gdy męskieciało rozrasta się wzdłuż i wszerz, a na głowie i twarzy zaczynapojawiać się srebro i biel, oznacza to w ludzkim świecie wiedzę,pozycję oraz doświadczenie. Albo przynajmniej wyższą pozycję wudzielaniu rad i sypaniu żartów na każdy temat.

Skulone istotki pod ich skóramiziewały, przecierając zaspane oczka. Nigdy nie podejrzewały, żebędą musiały brać udział w takiej nudzie, gdzie trzeba stać,wytężając rzepki kolanowe, przystępując z jednej nogi na drugą,i ruszając jedynie ręką która podtrzymuje papierosa. Jedenosobnik, o którym wiatr szeptał, że zwie się Pyrellgennus,spojrzał pod nogi i spotkał się spojrzeniem z liściem klonu.Klęknął, by po niego sięgnąć, zagłuszając stęknięcie zwysiłku, i ujął zwiadowcę za ogonek. Przyjrzał się liściowi, znamysłem okręcając go w palcach. Spojrzenie ścigało się poszczegółowym wyrysowaniu żyłek, a sam Pyrellgennus, jakbyznów był na lekcjach przyrody wiele lat temu, starał sięzrozumieć poprzez wygląd liścia, jak działa jego budowa. Słońceświeciło poprzez cienką materię liścia,. Pomyślał, jakby tobyło wspaniale, gdyby, wywołując drżenie, przejechać krawędziąliścia wzdłuż obfitego dekoltu, który właśnie stanął muprzed oczami. Jakby to było interesująco, gdyby mógł połaskotać liściem podbródek, paszki, wyłaniające siępół piersi, skrywające pozostałą połowę...Gdyby mógłzasłonić liściem pół twarzy, odsłaniając jedynie nozdrzai uśmiechnięte usta. Potem, gdy już przyszłaby jesień, wszystkiete czerwono żółte liście okryły by jej ciało, ażzostałby jedynie tajemniczy uśmieszek, a sam Pyrellgennus sięgałbypod płaszcz z liści, stwierdzając że oprócz niego, jestzupełnie, całkowicie, niezaprzeczalnie, naga...

-Kazik, gadasz z liściem? Świat siękończy.

Pyrellgennus zmarszczył brwi i powiódłspojrzeniem po swoich towarzyszach.

-Idę poszukać damy- stwierdził zgodnością i oddalił się od mężczyzn, wciąż trzymajączwiadowcę w dłoni.

Dzień rozwijał się słonecznie izagadkowo, dlatego krąg papierosowy pozostawił to bez komentarza.Każdy lubi być czasem zdziwiony.


WeseleWhere stories live. Discover now