Rozdział 33

517 43 13
                                    

- Mamo, tato... Wróciłam. - powiedziałam to przez łzy i rzuciłam się im w objęcia. Mój uścisk został odwzajemniony i nareszcie poczułam ten rodzicielską miłość.

- Słoneczko, tak wyrosłaś, wypiękniałaś. Jesteś cudowną kobietą.  - powiedziała z uśmiechem matka. Później ojciec położył rękę na moją głowę i zaczął czochrać.

- Jesteśmy strasznie dumni z ciebie. Wszyscy my. - po tym gestem ręki pokazał na innych uśmiechających się osób z tyłu rodziców. To było mieszkańce osiedla. - Tak dużo rzeczy przetrwałaś, przepraszamy, że nie udało nam ochronić ciebie, że nie udało się zapewnić dobre, miłe i beztroskie dzieciństwo. Nie byliśmy zbytnio potężni by ich pokonać...

- To nie prawda! - rodzice popatrzyli się na mnie zdziwieni. - To nie prawda... Nawet nie wiecie jak dużo zrobiliście dla mnie, jak dużo wspólnych chwil ja zachowałam w sercu. Nawet nie wiecie jak te wspomnienia mi pomagały w czasie eksperymentów. A twoje słowa mamo - kobieta spojrzała się na mnie, nie do końca rozumiejąc o czym mówię - o tym, że świat jest niesprawiedliwy i okrutny, ale na nim żyje dużo dobrych ludzi i to właśnie my mamy ich chronić, do dziś pamiętam, i nimi kieruję się. To właśnie dlatego jestem teraz taka jaka jestem. - z moich policzków zaczęły kapać łzy, a dźwięk od uderzenia roznosił się po całej sali. Rodzice słysząc to, uśmiechnęli się szczerze i przytulili mnie.

- Już, już, spokojnie. Nie płacz. - w tamtej chwili, tylko przez moment miałam wrażenie, że jestem nadal tym małym dzieckiem, nieznającym bólu, nieszczęście, goryczy i rozpaczy. - Nie płacz Yui bo już wszystko minęło i nie ma sensu zastanawiać się nad miniętym życiem. - zamurowało mnie. Nie ma sensu? Czyli nie zastanawiali się po śmierci, czemu wybili klan? Zrobiłam krok do tyłu.

- Czyli nie obchodziło was, to że pozabijali was a wy nawet nie znacie przyczyny?

- Jedynie co nas obchodziło nas, to ty Yui.

- Czyli, chcecie mi powiedzieć, że na darmo wybiłam, całą ogranizację?! - ojciec zmienił wyraz twarzy, z łagodnego na spokojnego i opanowanego.

- Nie. Dobrze, że to zrobiłaś, bo w przeszłości ta grupa mogła stanowić zagrożenie dla Konohy, a tak pozbyłaś się ich i pomściłaś nas, chociaż nie musiałaś tego robić. - nie mogłam w to uwierzyć. Na marne umarłam... Na prawdę... Ja jestem taka głupia. Odpadłam na kolana i wzięłam się za włosy.

- Nie, nie ,nie. To nie możliwe... Nie mogłam przecież stracić życie, bez sensu! Nie mogłam! - zaczęłam płakać. - Całe życie, czekałam tylko na to by umrzeć i móc znów was zobaczyć, a teraz słyszę takie słowa! Ja nie wierzę w to! - matka patrząc się na mnie z bólem, zaczęła do mnie podchodzić i mówić łagodnym, pewnym współczucia głosem.

- Yui, proszę uspokój się.

- Nie! - powiedziałam i odtrąciłam rękę matki, która próbowała pogłaskać mnie po głowie - Jak możesz mówić, to tak spokojnie! Właśnie straciłam swoje życie! Straciłam bliskich mi osób i już nie będę w stanie ich zobaczyć! Nie zrozumiesz mnie! - po tym jak powiedziałam wszystko co myślę, skuliłam się i zaczęłam płakać, nawet powiedziałabym - ryczeć. Już nigdy ich nie zobaczę. Nigdy. Jak to się mogło stać się. Przecież mogłam poprosić ich o pomoc i dalibyśmy radę zabić wszystkich. I jestem pewna, że zgodziliby się, ponieważ nigdy mnie nie porzucali w trudnych chwilach. Nigdy.

W pewnym momencie, do mnie zbliżyła się koścista postać. Zaczął się uważnie wpatrywać we mnie. W jakimś momencie odezwał się.

- Teraz, gdy rozumiesz w jakiej sytuacji znalazłaś się, postawię ciebie przed wyborem. - szybko przeniosłam na niego mój wzrok, z nadal mokrymi oczami. - Możesz tutaj już zostać na zawsze ze swoim klanem, albo wrócić z powrotem do życia.

Ostatni członek klanu ( Itachi x Oc ) {W trakcie edycji}Where stories live. Discover now