Marietta.

1K 53 31
                                    

Kategoria: mafia

Autor: NHLaura

Liczba słów wg Wattpada: 6041

______________

Zanim wyszła za próg odwróciła się tylko raz, w przekonaniu, że więcej tam nie wróci i ze spokojem spożytkuje resztę lat swojego życia. Że nie będzie się martwić o rzeczy, o które jeszcze nie musi. Ale tak jak za każdą próbą jej ucieczki od szarego życia, tak i teraz na schodach rozległo się ciche wołanie, przez które natychmiast zdjęła buty i najciszej jak tylko potrafiła wróciła na piętro, gdzie David stał przy drzwiach swojego pokoju i wyglądał jakby za chwile miał się rozpłakać, choć trzymał się dzielnie. Flanelowa piżama i pluszowy miś trzymany w jednej rączce, w połączeniu z drżącą brodą pięciolatka stanowił obraz, któremu uległby posiadacz najbardziej skamieniałego serca na świecie.

- Co jest, brzdącu? - brunetka uklękła przy dziecku i żartobliwie poczochrała blond czuprynę, która w świetle księżyca wyglądała wręcz na białą.

- Aniołki płaczą, Mari - na potwierdzenie swoich słów wskazał palcem na najbliższe okno i powiódł za nim wzrokiem, ale chwilę później ponownie spojrzał na siostrę. - Babcia mówiła, że płaczą tylko kiedy są strasznie smutne, a teraz płaczą bardzo mocno - wszystko wypowiedział na jednym oddechu i teraz znów gwałtownie wciągnął powietrze i chlipnął. - Ja też jestem smutny, Mari, bo chcesz sobie pójść, ale tu jest nasz domek. A ja nie chcę tu być sam - teraz już płakał, ale nadal nie stwarzał hałasu, który mógłby obudzić pozostałych domowników. Obydwoje doskonale wiedzieli jakby to się skończyło i tak samo mocno tego nie chcieli, dlatego we własnym domu zachowywali się jak myszy pod miotłą, dla własnego poczucia bezpieczeństwa.

- Starsze siostry ma się od tego, żeby nigdy nie być samemu - uśmiechnęła się do niego pogodnie, na co chłopiec odpowiedział uśmiechem i przetarciem oczu piąstkami. Miś upadł na podłogę, ale szybko został uratowany przez dziewiętnastolatkę i z powrotem trafił w ręce właściciela. - Muszę teraz wyjść, żebyś mógł iść do przedszkola i miał pełen brzuszek, wiesz? - bacznie mu się przyglądała i dopiero kiedy zobaczyła na jego twarzy zrozumienie kontynuowała. - Ale obiecuję, że jak rano się obudzisz będę spała obok ciebie albo czekała w kuchni ze śniadaniem, w porządku? - twarz dziecka uległa znacznemu rozpromienieniu, co zrzuciło kamień z serca brunetki. - Tylko teraz musisz iść spać, dobra? - chłopiec kiwnął głową i choć minę nadal miał nieco niepewną, w oczach tańczyły mu wesołe ogniki. Małe rączki objęły szyję dziewczyny, a na jej policzku został złożony soczysty pocałunek, który często stawał się stałą i utrzymującą ją w pionie wartością. Bo nic nie dodawało jej sił, tak jak szczęście brata, który był za mały żeby zrozumieć co się dzieje, ale za duży, żeby go zignorować. Nie wyobrażała sobie obciążeniem go pełną miarą informacji, dlatego też chwytała się każdego zajęcia, które pozwoliłoby jej na utrzymanie domu we względnym ładzie. I pluła sobie w brodę za swój egoizm i próby oderwania się od tego życia, bo wiedziała, że nie mogła tego zrobić. Jak żyłaby ze świadomością, że jej brat-właściwie jedyna rodzina, nie ma zapewnionego jedzenia? Że możliwe jest opuszczanie przez niego zajęć szkolnych? Że jego dzieciństwo będzie nieszczęśliwe? Nie mogła. I choć serce rwało jej się do lepszego życia, rozum kazał czekać, bo doskonale wiedział, że przyjdzie taki dzień, w którym będzie mogła zabrać Davida ze sobą, a wtedy oboje będą szczęśliwi, tak jak nigdy dotąd.

Droga do pracy prowadziła ją dwojako. Albo skrótem, który nie budził jej zaufania, szczególnie nocą i drugą drogą, która prowadziła przez oświetlone drogi. Niestety przez jej nocne spotkanie z pięciolatkiem nie mogła sobie pozwolić na luksus pozostania w świetle; z ledwo widocznym wahaniem weszła między dwie kamienice, żeby zaraz odbić w prawo i dostać się do niezbyt przyjaznego nocą, choć uroczego za dnia parku. Każdy w tej części miasta wiedział, że właśnie tutaj spotykają się szemrane typy, żeby zwieńczyć swoje brudne interesy. Blondynka miała już spotkanie z tymi ludźmi, ale na jej szczęście nigdy nie byli nią tak zaaferowani, żeby spróbować ją postraszyć czy zrobić jej krzywdę. Kiedy tego dnia dostrzegła czwórkę rosłych mężczyzn, co dla niej znaczyło niemal każdego osobnika płci męskiej ze względu na jej kruchą postawę, nie czuła strachu, choć nie odczuwała również komfortu. Zaplanowała sobie prześlizgnięcie się obok nich, dlatego też mimo wszystko zadarła głowę wysoko i tylko troszkę przyśpieszyła kroku. Prawdopodobnie wszystko poszłoby po jej myśli, gdyby nie to, że potknęła się o butelkę, której w ciemności nie miała szansy dostrzec. Zaklęła cicho pod nosem, ale nie zdało się to na nic, bo o ile trójka członków tej grupy zignorowała ją kompletnie, to jeden z nich, zataczając się, niewyobrażalnie szybko znalazł się przy niej. Poczuła na twarzy ostry zapach whisky, na który skrzywiła się widocznie, ale nie tracąc zdrowego rozsądku czekała na rozwój sytuacji. Wyzbyła się pierwszego szoku i automatycznie oceniła swoje szanse. Jeśli zacząłby się do niej dobierać mogła użyć szklanej butelki, która nadal znajdowała się w zasięgu jej nogi, albo spróbować go kopnąć, co mogłoby się skończyć dla niej niezbyt dobrze. Mężczyzna miał co najmniej metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i nie mógł narzekać na brak mięśni. Jego towarzysze wydawali się trzeźwi, a przynajmniej bardziej świadomi swoich czynów, choć nie kwapili się, żeby zareagować i jakoś jej pomóc. Gdy jej napastnik zaczął posuwać się dalej i obejmując ją w talii, szeptał rzeczy, których nigdy nie słyszała z ust mężczyzny, sparaliżował ją strach, a wyobrażenie o swojej hardości szybko popadło w niepamięć.

One Shoty 2020Where stories live. Discover now