Rozdział 28. Dobro za które warto walczyć

1.1K 76 137
                                    

Harry siedział oparty o ścianę Wieży Astronomicznej, trzymając głowę w dłoniach, czując, jak włamuje się do środka. Syriusz nie żył i to była jego wina. - Dlaczego musiałem tak bardzo nalegać na pójście do Ministerstwa? - zadawał sobie pytanie. - Powinienem był wiedzieć lepiej. Byłem takim głupcem! - zganił się.

Najgorszy był ból w klatce piersiowej, w miejscu, w którym znajdowało się serce. Czuł, że rozerwie go na strzępy, bo był tak silny. Trudno mu było oddychać i miał ochotę krzyczeć, ponieważ bardzo bolało.

- Nie byłeś głupcem, Harry. Martwiłeś się o Syriusza. - usłyszał bardzo dobrze znany mu głos i odwrócił się, patrząc na swoją najlepszą przyjaciółkę, Ginny. Podeszła do niego bliżej i zobaczył coś co widział bardzo rzadko u niej. Ślady płaczu. Ginny Weasley bardzo rzadko pozwalała sobie na płacz, nawet w tych najbardziej trudnych momentach, ale teraz nie wytrzymała. Złapała go za rękę i splotła z nim palce. - Zawsze obwiniasz się o śmierć, mimo, że nie masz na nią wpływu. Syriusz był moim przyjacielem i mimo, że nie znałam go tak dobrze jak ty, wiem, że nie chciałby, żebyś obwiniał się o jego śmierć, tylko, żebyś żył dalej.

- Nie jestem pewien czy potrafię. Czuję... czuję się pusty. Jakby nic we mnie nie zostało. - głos mu się załamał i płynęły mu łzy, których nie już był w stanie powstrzymać.

- Harry... - przyciągnęła go do długiego, pocieszającego uścisku. Jedną ręką przeczesywała mu włosy i pozwoliła mu wypłakać się na jej ramieniu.

Kiedy wydawało mu się, że się uspokoił, odsunął się - Czuję się zmęczony - jego głos ponownie się załamał. - Jestem zmęczony tą walką.

- Ale musimy iść dalej - szepnęła Ginny. - Musimy iść dalej póki nie zginiemy albo zniknie wszystko z czym trzeba walczyć.

- Czemu? - wyszeptał.

Ginny ujęła obie jego dłonie. - Bo na tym świecie wciąż jest trochę dobra, Harry... za które warto walczyć.

Przez resztę krótkiego czasu, jaki pozostał w Hogwarcie, Ginny próbowała pocieszyć Harrego, podobnie jak Ron i Hermiona. Okazało się to jednak trudne, ponieważ Harry po prostu wydawał się nie chcieć towarzystwa, nigdy nie pozostawał w jednym miejscu wystarczająco długo, by ktokolwiek mógł go odpowiednio pocieszyć.

- Musimy tylko dać mu czas - zaintonowała Hermiona. Ginny westchnęła. Hermiona miała rację. Musieli dać mu trochę czasu.

Na szczęście, kiedy nadszedł czas, aby wsiąść do Hogwart's Express i wrócić do domu, Harry wydawał się znacznie lepszy, jeśli nie całkowicie. Więc wkrótce wszyscy razem znaleźli się w jednym z przedziałów w pociągu. Hermiona znów czytała Proroka Codziennego, Ginny rozwiązywała test w Żonglerze, a Neville głaskał swoją Mimbulusa mimbletonie, która znacznie urosła przez ten rok i dziwnie zawodziła pod dotknięciem.

Harry i Ron spędzili większość podróży grając w szachy czarodziejów, a Hermiona odczytywała im urywki z Proroka. Był teraz pełen artykułów, jak odstraszać dementorów, wysiłków Ministerstwa, aby wytropić śmierciożerców i histerycznych listów, oznajmiających, że ich autor widział Lorda Voldemorta w swoim domu właśnie tego ranka...

- To się jeszcze na dobre nie zaczęło - powiedziała Hermiona ponuro, składając gazetę. - Ale to już niedługo...

- Hej, Harry - odezwał się Ron delikatnie, wskazując głową okno na korytarz. Harry obejrzał się. Przechodziła Cho w towarzystwie Marietty Edgecombe, z twarzą osłoniętą zawojem. Jego oczy na chwilę spotkały się z oczami Cho. Cho zaczerwieniła się i poszła dalej. Harry opuścił wzrok na szachownicę w samą porę, żeby zauważyć, jak jeden z jego pionów ucieka ze swojego pola przed gońcem Rona. - Co... eee... jest z tobą i nią? - zapytał Ron cicho.

true friends ━ hinny ✓ ( w trakcie korekty!!!)Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon