ROZDZIAŁ 6

1.8K 150 84
                                    

- Mamo! - słowo zamarło w ustach chłopca.

Peter gwałtownie poderwał się do siadu, biorąc głęboki oddech. Rozejrzał się po pomieszczeniu, nie rozpoznając w nim swojego mieszkania. Praktycznie wszystko skąpane było w śnieżnej bieli, a w powietrzu nie unosiła się woń alkoholu. Nastolatek nieznacznie się rozluźnił, gdy stwierdził, że był prawdopodobnie w szpitalu. Czemu po tym stwierdzeniu poczuł ulgę? To znaczyło, że nie było go w domu. Nie było go w miejscu, w którym od pewnego czasu przeżywał piekło. Nie było tu jego ojca, który znęcał się nad nim i nad jego... Mamą! Chłopiec mógł usłyszeć bicie własnego serca. Przecież ona... Ochroniła go... Postawiła się mężowi, który chciał go skrzywdzić. A wtedy... O nie! Peter złapał się za włosy, ciągnąc gwałtownie brązowe loki. Kolana przyciągnął do piersi, kołysząc się w przód i tył. Oderwał drżące dłonie od głowy i spojrzał na nie. Zobaczył na nich szkarłat, którego nigdy nie powinno tam być. Szkarłatną krew najbliższej mu osoby. Chłopiec starał się uspokoić, wmawiając sobie, że jego matce na pewno nic nie jest. Był w szpitalu, więc ona też powinna. Prawda? Tak. Jest tu i wszystko jest dobrze. Lekarze pewnie się nią zajęli. Znowu będzie mógł ją zobaczyć. Będzie mógł wtopić się w pełen miłości uścisk i słyszeć pocieszające szepty kobiety, gdy ta gładziła jego niesforne loki.

Nastolatek powoli odwrócił głowę w stronę drzwi, gdy usłyszał ciche skrzypnięcie. Zamarł wpatrując się w mężczyznę. W swoim życiu znał tylko jednego... i był nim jego ojciec. Ale co on tu robi? Czy szukał zemsty? A może chciał się upewnić, że prawda dotycząca prawdziwego powodu wypadku kobiety nie wyjdzie na jaw? Był tu, żeby upewnić się, że chłopiec nie wyjawi szczegółów zdarzenia. Peter był tego pewny. Jeszcze przed przyjazdem pogotowia mężczyzna mu groził. Tak więc siedział, nie mając odwagi wykonać choćby najmniejszego ruchu. Miał tylko nadzieje, że jego mama była bezpieczna.

Ciekawe co teraz robiła? Może myślała o nim? A może miała mu za złe to, że przez niego została ranna?

A co jeśli go znienawidziła?

Stark ostrożnie uchylił drzwi, zatrzymując się w nich, gdy jego oczy spotkały się z tymi należącymi do dzieciaka. Chłopak był jak posąg, wpatrujący się w jeden punkt. Mogłoby się wydawać, że wpatrywał się w mężczyznę, ale geniusz wiedział, że sięgały o wiele dalej. Miał wrażenie, że oczy nastolatka niemalże przewiercały go na wylot.

Po policzku Petera spłynęła łza, gdy wstał z łóżka. Nie wypowiadając ani jednego słowa, powolnym krokiem udał się w stronę mężczyzny. Stanął przed nim i wlepił w niego swoje spojrzenie.

- Gdzie jest mama? - spytał zachrypniętym głosem.

Geniusz stał w szoku, nie wiedząc co miał zrobić. Co do cholery stało się z tym dzieciakiem? Starszy był gotowy na ataki nożem, pięści i bezczelne odzywki. A nie na... To. Stark praktycznie nie znał tego chłopaka. Nic o nim nie wiedział. Nie miał informacji na temat jego rodziny. Nie wiedział, dlaczego nastolatek biega po mieście za jakimiś szumowinami. Co on miał niby zrobić?

Z zamysłu wyrwało go lekkie pociągnięcie za rękaw. Spojrzał w stronę chłopca, na którego twarzy pojawiło się więcej słonych łez.

- Nic im nie powiem. - ten ton był oznaką nadchodzącej histerii. - Ale powiedz mi tylko co z mamą. - drobna ręka zacisnęła się na koszuli. - Możesz mi zrobić co chcesz, ale powiedz, że jest bezpieczna!

- Dzieciaku ja nie... - mężczyzna urwał, nie widząc co miałby powiedzieć. - Nie skrzywdzę cię...

- Tato...! - krzyknął nastolatek, dławiąc się własnymi słowami. Przycisnął twarz do piersi miliardera, biorąc głębokie wdechy. - Nie okłamuj mnie, proszę! Możesz mnie nawet zabić, ale zostaw mamę w spokoju!

Stark uniósł ręce do góry, nie będąc pewny co z nimi zrobić. Dzieciak myślał, że był jego... ojcem? O co chodziło z jego matką? Coś jej się stało? Dlaczego chłopak sprawiał wrażenie przyzwyczajonego do takiej formy przemocy?

- Nie wiem nic o twojej mamie. - odpowiedział łagodnym tonem. - Przepraszam... - dodał cicho.

- Nie kłam! - Peter zaczął zadawać słabe ciosy, wciąż przyciśnięty do mężczyzny.

Chłopiec nagle odskoczył od geniusza, chowając za sobą ręce. Spojrzał na niego z przerażonym wyrazem twarzy.

- Ja... Ja... Nie chciałem. - pisnął.

Chłopak skulił się czekając na cios, który nigdy nie nadszedł. Otworzył oczy, spodziewając się zastać gniewny wyraz twarzy u ojca. Zdziwił się, gdy wyrażała ona jedynie smutek i troskę. Czy to był jakiś podstęp? Nastolatek zaczął drzeć, gdy mężczyzna próbował złapać go za nadgarstek. Skulił się jeszcze bardziej, przyciągając dłonie do piersi.

- G... Gdzie jest łazienka? - wyszeptał łamiącym się głosem.

Miliarder bez słowa wskazał na znajdujące się w rogu pokoju drzwi. Gdy chłopiec chwiejnym krokiem doszedł do celu i zniknął w drugim pomieszczeniu, Stark wypuścił oddech, który nawet nie wiedział, że wstrzymywał. To było dość... Niecodzienne. Żal mu było tego dzieciaka. Widać było, że się zagubił. Żadno dziecko nie zasługiwało na taki los. Chłopak nie kontaktował z rzeczywistością. Zżerał go jakiś koszmar. Pochłonęła trauma. Widział rzeczy, których nie było. Mężczyzna westchnął cicho. Biedne dziecko...

Ruszył w kierunku łazienki i cicho wszedł do środka. Zastał go widok chłopaka wściekłe szorujacego swoje dłonie.

- Przestań. - podszedł do nastolatka. - Zrobisz sobię krzywdę.

Jednak chłopiec nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Nadal trwał w swoim świecie.

- Są czyste.

- Nie, nie są! - Peter nawet na niego nie spojrzał. - Nie mogę na to patrzeć...

- Na co?

- No... Na całą tę krew. - mruknął. - To obrzydliwe...

- Przecież nic na nich nie ma.

Chłopiec gwałtownie odwrócił się w jego stronę.

- N... Nie ma? - zająknął się.

Mężczyzna kiwnął głową.

- Jeśli nie ma, to co z moją mamą?

- Nic jej nie jest. - skłamał miliarder.

- To czemu jestem w szpitalu, skoro nic jej nie jest?

- To nie jest szpital.

Nastolatek zrobił kilka kroków do tyłu.

- Tato co się dzieje? - w jego oczach zawirowały łzy. - C... Co robisz? - spanikował, gdy geniusz zaczął do niego podchodzić.

- Nie jestem twoim ojcem.

To wystarczyło, by dzieciak upadł na kolana, dysząc. Po niewielkim pomieszczeniu odbił się szloch chłopca.

Stark niepewnie objął go ramionami, chcąc zapewnić dziecku choć odrobinę pocieszenia.

- Jesteś w Stark Tower, pamiętasz? Zabrałem cię tutaj, kiedy zemdlałeś w zaułku. - potarł go pocieszająco po plecach. - Nie musisz bać się ojca. Nie ma go tutaj.

- Mama? - wyszeptał chłopak z nadzieją w głosie.

- Przepraszam, jej też tutaj nie ma. - Przykro mi... - czując większe drżenie małego ciała, dodał. - Jestem pewny, że nic jej nie jest.

Nastolatek jakby otrząsając się z szoku, wyrwał się z uścisku i spojrzał na Starka z kamiennym wyrazem twarzy.

- Iron-man. - warknął.

Miliarder wstał, kompletnie zbity z tropu.

Co tu się, do cholery stało?

________

Ohayo!

1045 słów

Dobre pytanie. Co tu się, do cholery stało? Ja i druga w nocy pozdrawiają.

Mam nadzieję, że się podobało<3

Miłego dnia/nocy

PRETENCE  irondadWhere stories live. Discover now