ROZDZIAŁ 21

1K 102 47
                                    

Wszystko stało się tak szybko.

Krzyk.

Szept.

Cisza.

Więcej krzyku.

Miliarder stał zszokowany. Nie przewidział tego. Nikt nie mógł. Jego usta ułożyły się na znak niemej prośby. Struny głosowe odmówiły posłuszeństwa. Mężczyzna pierwszy raz od dawna poczuł... Nie potrafił określić stanu w jakim się znalazł. Wiedział jedynie, iż dawno już się tak nie czuł. Spory kawał czasu minął odkąd Stark miał w swoim życiu kogoś, komu mógł zaufać. Bez lęku. Bez strachu przed tym, że być może zostanie okłamany. Że bliska osoba wbije mu nóż w plecy. Zapomniał jak to jest stracić kogoś, dla kogo się żyło. Próbować z każdym dniem stawać się lepszym, tylko po to, aby ujrzeć ten ciepły uśmiech i słowa pochwały. Czyżby Tony Stark zapomniał jak to jest stracić matkę? Nie, nie zapomniał. On po prostu starał się to wymazać z pamięci. Bo nie potrafił tak żyć. Nie potrafił żyć z tym przytłaczającym poczuciem winy. Czuł się okropnie. Jak potwór. Uważał się za bestię, ponieważ nie potrafił tęsknić. Tęsknić za ojcem. I może mężczyzna nie był idealnym rodzicem. Być może nigdy tak naprawdę nie interesował się synem. Może wcale go nie chciał. Możliwe, że widział tylko jego wady. Że go poniżał. Wyśmiewał. Ale był. Cokolwiek by nie zrobił, miliarder nie mógł stwierdzić, iż w jego życiu brak było ojcowskiej ręki. Czuł się z tym źle. Nie potrafił czuć skruchy. Jakim synem był? Niewdzięczny bachor. Tak by go nazwali. Ale geniusz wcale nie był niewdzięczny. On po prostu nie mógł zrozumieć. Zrozumieć postępowania ojca. Być może robił to z miłości, bo chciał, aby jego syn wyszedł na ludzi. Możliwe, że takie postępowanie było słuszne. Jednak w oczach dziecka to wcale tak nie wyglądało. Stark uważał, że mężczyzna nigdy go nie kochał. Ponieważ cierpiał. Myślał, że zawodził. Że nie spełniał oczekiwań starszego. Zawsze z tyłu głowy krążyła mu jedna myśl. Był złym synem. Zawodem w oczach rodziców. I pomimo tego, że nie napawał ich dumą, to matka zawsze okazywała mu swą czułość i miłość, na którą być może nie zasłużył. Tego nie mógł oczekiwać od mężczyzny. W sercu Iron-mana nie było miejsca dla drugiego człowieka. Bo był to tylko ból. Ból, którego jego zniszczone serce nie było już w stanie wytrzymać.

- Fri, protokół obronny. - słowa, niczym najcichszy szept rozniosły się po przestrzeni czterech ścian. Człowiek nie byłby w stanie wychwycić rozkazu, lecz dla sztucznej inteligencji nie był to żaden problem.

Głuchą ciszę jak strzała przeciął zdziwiony okrzyk bólu. Stark automatycznie wlepił spojrzenie w chłopca, który był sprawcą owego hałasu. Wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nastolatek zderzył się z metalem, gdy ten pojawił się w oknach, na skutek uruchomienia protokołu.

Dzieciak miał zamiar uciec, czy może... Nie. Nie mógł tak myśleć. Nie potrafił. Młody na pewno nie myślał o skoku. Prawda? Jaki miałby w tym cel? Co chciałby tym osiągnąć? A gdyby mu się udało? A co jeśli chłopak naprawdę chciał... Miliarder nawet w myślach nie mógł się zmusić do tego słowa. Ono było bolesne. W szczególności w odniesieniu do tego chłopca. Tylko piętnastolatka. Śmierć do niego nie pasowała. Nie pasowała do tej dziecinnej twarzy. Miliarder nie był w stanie zaakceptować tego jak bardzo byli podobni. Nie zgadzał się z tym lub nawet nie zauważył. Obydwoje stracili matki. Nie potrafili zdefiniować tego, co czuli do swoich ojców. To zawsze był wir sprzeczności i niepewności. Znali swoje myśli, choć każdy z nich obrał inną drogę. Robił to, co wydawało mu się słuszne. Dwa światy. Jasność i ciemność. Woda i ogień. Przeciwności, które nigdy nie miały się spotkać. Bo o ile każdy z nich wybrał inną ścieżkę, tak gubili się na niej. Obierali złą trasę, która prowadziła do błędnych odpowiedzi. Zbaczali ze szlaku, gubiąc się we własnych myślach. Lecz żaden z nich nie odwróci się i nie wróci na właściwą drogę. I to była najsilniejsza rzecz, która ich łączyła. Nieumiejętność dostrzegania własnych błędów.

PRETENCE  irondadWhere stories live. Discover now