ROZDZIAŁ 18

1.1K 112 46
                                    

- Chyba nie chcesz, żeby coś mu się stało. - kontynuował chłopak. - Przecież jesteście przyjaciółmi. - przycisnął mocniej broń do skroni łucznika, który starał się pozostać niewzruszony, jednak na jego twarzy dostrzec można było lekkie napięcie. - Zależy ci na nim? Wątpię. Nie masz pojęcia czym jest przyjaźń. Myślisz, że to wszystko czego doświadczyłaś było bezinteresowną pomocą? Że naprawdę nie byłaś sama? Ludzie nie robią nic, jeśli nie mają w tym korzyści. Zawsze będą mieli jakiś motyw. Na tym świecie nie ma czegoś takiego jak bezinteresowność. Byłaś inteligentna i potrafiłaś walczyć. Oni patrzyli tylko i wyłącznie na siebie. Zapewniałaś im większe szanse na przeżycie. Dlaczego inaczej mieliby cię wybierać do drużyny? Byłaś ich zabezpieczeniem. Niczym więcej. Od zawsze byłaś nikim. - Barton szarpnął się w uścisku, nie doceniając siły młodszego, gdyż wszystkie próby wysfopodzenia kończyły się niepowodzeniem.

- Co się z tobą dzieje? - warknął mężczyzna z nutką żalu w głosie.

Peter zwrócił uwagę spowrotem na łucznika i pokręcił protekcjonalnie głową.

- Czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. - zaśmiał się nastolatek, machając pistoletem, który po chwili znów groził życiu mężczyzny. - To nie ja się zmieniłem. To wy byliście ślepi.

- O czym ty...

- Co? Nie możesz znieść myśli, że ktoś może być lepszy od ciebie? - zakpił chłopak. - I wy macie się za bohaterów? Wielcy wybawcy uratowali biednego, głupiego dzieciaka. - ironizował. - Może jeszcze powiesz, że zrobilibyście konferencję na ten temat? Żeby pokazać jak wam zależy na ludziach. Gówno wam zależy. Macie gdzieś życie zwykłych mieszkańców. Więc możesz sobie łaskawie darować tą troskę.

- Wiem, że tak nie myślisz. - zaczął Barton, gdy lufa zaczęła wywierać na nim bolesny nacisk.

- Co ty możesz wiedzieć?! - chłopiec podniósł głos. - Naprawdę nadal będziesz grać w tym żałosnym przedstawieniu?! Brzydzi mnie wasze zakłamanie! Nie macie żadnego honoru! Możecie w końcu przestać udawać, że wam na mnie zależy?!

Mężczyzna poczuł ucisk w sercu na te słowa. Nie wiedział czemu, ale momentalnie uleciała z niego cała złość, która była kierowana do dzieciaka. Bo przecież on ich wykorzystał. Zagrał im na emocjach, by potem śmiać się im w twarz. Irytowały go wszelkie uczucia skierowane w jego stronę. Irytowały, czy raczej się ich bał? Bał się tego, że gdy znów się do kogoś przywiąże, ten wbije mu nóż w plecy. Dzieciak nosił w sercu urazę. Miał uraz do osoby, która była mu bliska. Bo choć chłopiec go wyśmiewał, to łucznik był szpiegiem. Cholernie dobrym. Tylko pytanie brzmiało, dlaczego wcześniej tego nie zauważył? Czemu nie zorientował się wcześniej, że był to podstęp? Co go zmyliło i zasłoniło oczy? Może ten autentyczny strach wypisany na twarzy młodszego? Te słone łzy na jego bladej twarzy? Drżący głos błagający o pomoc? A może ból, który odczuwał nastolatek? Możliwe. Bo to cierpienie nie było kolejną sztuczką. Było to uczucie, którym młody był przesiąknięty. I nie była nim złość, lecz samotność. Samotność, którą chłopiec bardzo dobrze ukrywał.

- Nikt tu nie ma zamiaru cię okłamywać. - zaczął spokojnie, wiedząc, że głupotą byłoby doprowadzenie do krawędzi nastolatka, który trzymał lufę przy jego skroni. - Chcemy ci pomóc. Ja chcę. I obiecuję, że nie robimy tego dla sławy.

- Jakoś inaczej widzi to wspaniały Iron-man, który dla telewizji zrobi wszystko. - mężczyzna przeklął w myślach wybujałe ego miliardera. - Widać, że dla niego sława jest ważniejsza niż ludzie.

- Słuchaj... Wiem, że Tony to... No cóż Tony, ale jestem pewny, że nigdy nie pozwoliłby nikomu zginąć, gdyby mógł coś zrobić...

- Mógł a nie zrobił! - krzyknął chłopak, uderzając mężczyznę rączką pistoletu.

Barton wykazał zerową reakcje na dawkę bólu, ponieważ o wiele bardziej zabolała go wypowiedź nastolatka. Brzmiał jak zdenerwowane dziecko. Dziecko, którym był. Mściciel poczuł kolejne ukłucie poczucia winy. Patrząc na to realnie, to Clint nie zrobił nic, o co mógłby się obwiniać. Czuł jednak, że w jakiś sposób skrzywdził dzieciaka. Miał wrażenie, że to chłopak był w tym wszystkim ofiarą.

- Jesteście słabi! Cholerni słabeusze! Tylko popatrz na nią! Nikt nie broni jej teraz wstać i atakować! A ona co?! Kuli się jak pies, którym jest!

Tak, to zabolało. Złość znowu powróciła. Dzieciak nie wiedział o czym mówił. Nie zdawał sobie sprawy z powagi tego wszystkiego. Wypominanie Natashy Romanoff jej przeszłości nie było zabawne. Oboje byli ze sobą blisko, razem przeszli przez to piekło. A teraz jakiś smarkacz wykorzystywał to, świetnie się bawiąc.

- Nie masz prawa tak o niej mówić. - powiedział mężczyzna przez zaciśnięte zęby. Za wszelką cenę chciał zachować względny spokój, ale nie mógł siedzieć bezczynnie, gdy dzieciak bezlitośnie niszczył kobietę. - To ty jesteś tchórzem.

Nastolatek drgnął, marszcząc gniewnie brwi. Clint uśmiechnął się w duchu, gdyż udało mu się sprowokować młodszego. Oczywiście nie miał zamiaru go skrzywdzić, ale musiał jakoś wybrnąć z zaistniałej sytuacji.

- Gdybyś miał odwagę, to już dawno byś mnie zabił. - ciągnął Barton. - A ty odstawiasz cyrki jak dziecko.

- Coś ty powiedział?! - zagrzmiał Peter.

- To co słyszałeś. Jesteś głupim dzieckiem, któro nie ma odwagi pociągnąć za spust. - mężczyzna modlił się o to, aby to wyprowadziło młodego z równowagi, a nie doprowadziło do załadowania kulki w łeb. Nie mógł uwolnić się z żelaznego uścisku, więc spróbuje prowokacji. Nastolatek wydawał się bardzo impulsywny. Emocje zmieniały się u niego jak w kalejdoskopie. Nie trudno go zdenerwować. - Nie masz jaj, żeby strzelić do człowieka. - na twarzy łucznika zawitał cwany uśmieszek. Obserwował jak chłopiec zacisnął usta w wąską kreskę, a dłonie zacisnęły się w pięści. Lufa kolejny raz przycisnęła się do jego głowy, by potem po prostu zniknąć.

- Mylisz się. - odetchnął dzieciak, opanowując emocje. - Ja po prostu chronię resztę twojej marnej godności. - stwierdził spokojnie. - Powinieneś mi dziękować. - prychnął. - Pomyśl sobie jaki byłby wstyd, gdyby ktoś się dowiedział, że zastrzelił cię głupi dzieciak. Mogę wyświadczyć ci przysługę. - rzucił broń na ziemię i spojrzał wyzywająco na mężczyznę. - Możesz umrzeć w walce, jak na wiernego psa przystało.

Barton zaklął. Czy ten smarkacz potrafił obrócić każdą sytuację na swoją korzyść? Nie chciał go chwalić, ale musiał przyznać, że cwany to on był. Jak miał teraz walczyć, aby nie zrobić mu krzywdy? Dzieciak nie był nowicjuszem, potrafił wyprowadzić porządny cios. A pozwolić mu uciec napewno nie mógł. Dla jego własnego dobra i dobra mieszkańców. Młody wydawał się być dobrym dzieckiem, lecz to wszystko było zbyt skomplikowane. Dlatego właśnie musiał zatrzymać tu nastolatka. Aby przywrócić to dobro, a wypędzić czającą się w środku ciemność.

Mężczyzna przyjął pozycję, zasłaniając sobą rudowłosą, która sprawiała wrażenie złamanej. Ona była złamana. Clint to widział. Czerwony Pokój nie dawał żadnych taryf ulgowych. Chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak delikatne miejsce zaatakował. A może właśnie o to mu chodziło? Może doskonale zdawał sobie sprawę z powagi tych wspomnień? Jedno było pewne. Otrzymał oczekiwany wynik.

- Zginiesz w walce jak na ich pionka przystało. - Peter obrzucił go bezczelnym spojrzeniem, jakby wynik starcia był już przesądzony.

Ruszył do przodu, aby wyeliminować przeszkodę.

- Co by powiedziała twoja matka? - ten głos mógł należeć tylko do jednego człowieka.

_________

Ohayo!

1105 słów

Sorka za opóźnienie, ale jestem po prostu leniwą małpą, plus wenę gdzieś wywiało.

Mam nadzieję, że się podobało<3

PRETENCE  irondadDär berättelser lever. Upptäck nu