ROZDZIAŁ 20

1K 106 53
                                    

Nienawiść wyblakła, tak szybko jak się pojawiła. Znowu to zrobił. Dlaczego? Dlaczego znowu daje się prowadzić emocjom? To wszystko psuje. Niszczy cały plan. Znalazł się w wieży z zamiarem okrutnej zemsty. Wtedy nie było żadnych wątpliwości. Peter dokładnie wiedział czego chciał. Pragnął zguby Starka. Nic nie mogło go powstrzymać. Przynajmniej tak myślał. Był o tym przekonany, gdy pierwszy raz spotkał Iron-mana. Wiedział, że nie cofnie się przed niczym. Bo był silny. Bardzo silny. Napawał wszystkich lękiem. Nie wahał się. Więc dlaczego tak wiele razy zawalił? Czemu dał się podejść? Dlaczego wspomnienia atakują go nagle i znienacka? To go osłabia. Osłabiają go ludzkie odruchy. Zwykłe uczucia. Jak coś tak trywialnego mogło decydowacy o jego działaniach? Myślał, że się tego wyzbył. Że wyzbył się słabości. A teraz one śmieją mu się w twarz, pokazując jak żałosny jest. Pokazując miliarderowi, że jest tylko głupim, zapłakanym dzieciakiem. Ale to wszystko nie przyczyniło się do osłabnięcia jego nienawiści kierowanej do mężczyzny. Wręcz przeciwnie. To tylko podsycało ogień. Miał teraz więcej powodów, aby zniszczyć tego człowieka. Bo choć chłopak się starał, to Stark i tak widział w nim tylko dziecko. Zero powagi. Traktował go jak jakąś zagubioną owieczkę. Myśli, że może mu pomóc. Teraz zgrywa bohatera. A gdzie był, gdy był potrzebny? Gdzie był bohater? Miliarder jest nim tylko na pokaz. Nic tego nie zmieni. I tego nastolatek był pewien. Uczucia czy nie, one nie mają prawa mówić mu, co jest słuszne. Bo on to wiedział. Wiedział co było słuszne. A słuszne było upokorzenie i doszczętne zniszczenie tego mężczyzny.

Szkoda tylko, że to co siedzi w głowie nie wpływa na czyny.

- Chociaż raz mógłbyś zachować się jak prawdziwy bohater. - czemu nadal nic nie zrobił? Po co marnuje czas na wytykanie miliarderowi błędów? Dlaczego nie skończy tego tu i teraz? Osiągnięcie celu było na wyciągnięcie ręki. Żadnej zbroi, żadnej broni, żadnych przeszkód. Znowu miał okazję to wszystko skończyć. Osiągnąć to, czego tak zawzięcie pragnął. Ale co to da? Czy kiedykolwiek zastanawiał się co potem? Zabije Starka. Upokorzy go lub zostawi na nim swoje piętno. I co? To tyle? Tak ma się to wszystko skończyć? Chłopak odejdzie. Gdzie pójdzie? Jego mały azyl wcale nie był już taki tajny. Miał błąkać się po ulicach? Żebrać? Miałby pokonać miliardera, a potem modlić się o przeżycie i dobroć innych? Tak miał skończyć postrach Nowego Jorku? Miał wrócić do swojego dawnego trybu życia? Żyć jak śmieć? Ryzykuje życiem, aby poczuć satysfakcję. A co jeśli to wszystko wcale nie przyniesie ukojenia? To było bez sensu. Wszystko traciło sens. Właśnie. To o niego tu chodziło. Wszystko co robił nie miało sensu. Nawet gdyby zabił mężczyznę, to i tak nie zmieni to jego życia. Jego bezwartościowego istnienia. Peter nigdy nie uważał, że miał jakąś wartość. Tylko matka widziała jego zalety. Ale jej już nie ma. Nikt nie mógłby widzieć w nim wartościowego człowieka. Zabicie Starka nie przywróci kobiecie życia, ale pomści jej śmierć. Chociaż tyle mógł. Jeśli nie dla zaspokojenia własnych potrzeb to przynajmniej zrobi coś dla niej. Tak, robi to dla mamy. On wcale nie był zepsuty. Kochał swoją rodzicielkę. Czym różnił się od innych dzieci? Dlaczego to jego zawsze każdy wytykał palcami? Co on zrobił? Może właśnie w tym kwił problem? Że nie zrobił nic. Nie zrobił nic, aby uratować matkę. Tylko z nią był szczęśliwy. Tylko ona go rozumiała. Chciał by była tu z nim. Chciał, aby znowu byli razem. Więc jeśli ona nie może przyjść do niego, to...

On przyjdzie do niej.

Chłopiec zerwał się pędem w stronę szklanej ściany. Teraz albo nigdy. Musiał to zrobić zanim podświadomość znowu zmieni swoje plany. Zanim ogarnie go kompletnie inna mieszanka emocji. Zanim znowu zmieni decyzję. Nie mógł ciągle walczyć ze sobą. Postanowił choć raz zrobić to o czym myślał. Bez wahania. Bez zastanawiania się. Bo jeśli zacznie myśleć to znowu wpadnie w wir przeczących sobie racji. Znów nie będzie niczego pewien. Peter chociaż raz chciał być wierny swoim postanowieniom. I żadne bezwartościowe emocje nie będą nim kierować. Bo to on miał decydować. On miał władzę nad własnym życiem. Życiem, które zamierzał skończyć. A Tony Stark? On będzie cierpiał. Niech pochłonie go poczucie winy. Niech tonie w swojej beznadziejności. W końcu poczuje to co nastolatek. Dowie się jak to jest mieć kogoś na sumieniu. Gdy patrzysz jak ktoś umiera i nie możesz nic zrobić. Absolutnie nic. To będzie jego kara. Jego wyrok. W końcu chłopiec wiedział co musiał zrobić. To było idealne rozwiązanie. Upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Zniszczy mężczyznę i będzie czuł się spełniony. Nie będzie już pustki po pokonaniu miliardera. Skaże geniusza na wieczne męki. Śmierć dzieciaka, którą mógł powstrzymać będzie powoli niszczyć go od środka. Wolno i boleśnie. Tak, aby nie zapomniał. A Peter? On będzie szczęśliwy. Bez zmartwień. Ze swoją kochaną mamą. Będzie napawał się widokiem tego co pozostawił na tym świecie. To był plan doskonały. Bez luk. Bez wad. Nie było niedopowiedzeń. Jednak to wszystko nie poszło na marne. Gdyby tu teraz nie stał. Gdyby nie przeżył tych wszystkich upokorzeń. Wtedy nie narodziłby się ten pomysł. Jego mózg nie skumulowałby tych wszystkich doświadczeń i nie przemieniłby ich w logiczną całość.

Nastolatek miał ochotę się śmiać. Po prostu śmiać. Kto by pomyślał, że może być wdzięczny Tony'emu Starkowi? To było absurdalne. Tak absurdalne, że aż zabawne. Dzięki niemu przejrzał na oczy. Mężczyzna sam sobie podpisał wyrok, chociaż jeszcze tego nie wiedział. Te wszystkie obelgi i zniewagi miały zniszczyć nastolatka? Nie. Bo to one niszczyły geniusza. On niszczył sam siebie. Nieświadomie. I to było najzabawniejsze. Stark zorientuje się, gdy będzie już za późno. I może będzie najpierw myślał, że wygrał. I może pomyśli, że dzieciak był głupi. Ale nie za długo. Bardo szybko zorientuje się, że to on zapłacił cenę. Że to jego będą nawiedzać najgorsze koszmary w burzowe dni. Że to on nie będzie w stanie pogodzić się z własnym losem.

Bo przecież był bohaterem, który nie potrafił nikogo uratować.

Peter się zaśmiał. Po pomieszczeniu odbijał się wesoły śmiech. Nie taki, który słychać na placu zabaw, gdy dzieci beztrosko biegają i cieszą się życiem. Nie brzmiał jak taki, który wychodzi z ust osoby, która dostała prezent. On był szalony. Szalony chichot. Taki, który wydaje socjopatyczny morderca, gdy dorwie już swą ofiarę. Ale czy tak nie było? Chłopak przypieczętował los swojej. Jego ofiara miała już nigdy nie zasmakować szczęścia ani beztroski. A więc się śmiał. Bo to było śmieszne. To wszystko było niewytłumaczalnie śmieszne. I pomyśleć, że marnował czas na jakieś podchody z żałosnymi Avengersami. Że wysilał się, chcąc ich złamać. Tu wcale o nich nie chodziło. Chodziło tylko o Starka. Po co było marnować na nich czas? Przecież wszystko było takie proste. Odpowiedź jest zawsze tylko jedna. Tylko jedno rozwiązanie. A była nią śmierć. Straszna, bolesna i niechciana. Jak i piękna. Przynosząca ulgę i szczęście.

Bo czarna dama miała wiele twarzy.

Radosny śmiech zmroził kości miliarderowi. Był to dźwięk nie tyle dziwny, co przerażający. Drastyczna zmiana zachowania u chłopca była co najmniej gwałtowna i nieprzewidziana. Czyżby posunął się za daleko? Ale co on powiedział, żeby to tak bardzo wpłynęło na chłopca? Co prawda chciał dać popalić dzieciakowi. Ale nie aż tak. Nie chciał być powodem, dla którego w młodszym coś pękło. To wszystko jego wina. Nie potrafił przyznać się do własnych błędów. Nie był w stanie otworzyć się przed kimś. Jego samolubność zawsze tylko krzywdziła. Nawet teraz, gdy sytuacja wymknęła się spod jakiekolwiek kontroli, on nie był w stanie przyznać się do swoich uczuć. Nie mógł o nich rozmawiać. Nie chciał tego robić.

Uczucia doprowadziły ich obojgu do upadku. Do upadku, do którego żaden nie chciał się przyznać. Otrzepali brud z kolan i ruszyli dalej. Dalej brnęli ścieżką, która prowadziła ich do nikąd.

- Nigdzie się nie wybierasz. - mężczyzna w końcu odnalazł swój głos, choć nie brzmiał on tak pewnie, jakby chciał. Szczerze to słowa z trudnością przechodziły mu przez gardło. Czuł w nim niewyobrażalny ucisk. Słowa nie chciały opuścić jego ust.

I właśnie wtedy to zobaczył. Głowa chłopca odwróciła się w jego stronę. Z obrzydliwym trzaskiem przekrzywił ją w bok. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Słodki, promienny uśmiech. On nie wyglądał już jak dziecko. Choć usta rozciągnięte w szczęśliwym wyrazie, to dostrzec w nim można było pogardę. A oczy... Oczy były pustymi kulami. Bez jakichkolwiek pozytywnych emocji. Ciemne, smutne. Bez życia. One całe były obrazem nienawiści. Nienawiści, która kierowana była do starszego. Spojrzenie to wywiercało dziurę w jego duszy.

Dlaczego tak jest, że wyleczenie człowieka z traumy, strasznej choroby, bądź żałoby jest tak trudne, mozolnie powolne, czasami wręcz nieosiągalne? Ale go zniszczyć? Do tego nie potrzeba wiele. Jeden gest. Słowo. Lub czasami milczenie. Wystarczy jeden mały błąd, by zniszczyć wszytko. Być może nieodwracalnie.

Peter już nie zwracał uwagi na mężczyznę. Nie czuł satysfakcji z jego zmrożenia. Bo będzie cierpiał. Tony Stark dowie się czym jest prawdziwe cierpienie. Takie, które nie odpuszcza i nie znika. Chciał być bohaterem? Bardzo proszę. Niech posmakuje ciemnej strony medalu.

Bo taka była cena bycia bohaterem.

Jeszcze cztery kroki.

Do szczęścia.

Trzy.

Do zemsty.

Dwa.

Do zwycięstwa.

Jeden...

_________

Ohayo!

1485 słów

Ups... ಠ◡ಠ

Mam nadzieję, że się podobało<3

PRETENCE  irondadWhere stories live. Discover now