ROZDZIAŁ 28

778 70 30
                                    

W chwili, w której jego usta wypuściły drżący, wypełniony ulgą oddech, poczuł jak mur, który wznosił wokół siebie przez tyle czasu runął. Wielka i potężna budowla rozpadła się jakby zrobiona była z plastikowych klocków. Najgłębiej skrywane sekrety pragnęły ujrzeć światło dzienne, a przeszłe postanowienia szeptały cicho na wietrze, oddalając się z każdą sekundą. Bo chciał wyznać wszystko. Zdjąć ze swoich barków przytłaczający go ciężar, o którym dotychczas nie miał pojęcia. Gdyż nic go nie gnębiło. Był na to za silny. Za silny na problemy, koszmary, słabości, smutki. Zbyt potężny na bycie dzieckiem.

Ale właśnie w tej chwili miał ochotę pobiec do sypialni rodziców, by ci odpędzili czyhające na niego potwory.

Czuł się zagubiony. Po raz pierwszy od dawna zatrzymał się, by wysłuchać własnego siebie. Długi czas ignorowania tak przyziemnych i ludzkich potrzeb sprawiło, iż stały się zbędne. Miłość. Akceptacja. Obecność drugiej osoby. Poczucie przynależności. Powstała pustka dawała teraz o sobie znać, a on nie wiedział jak ją wypełnić. To czysty instynkt sprawił, że zapragnął bliskości. Tego ciepła, gdy druga osoba owijała wokół niego swoje ramiona i przyciągała do uścisku. Gdy ktoś się o niego martwił. Kiedy komuś na nim zależało. Czasy, w których ktoś go kochał.

Przewrócił się na drugi bok, cicho ziewając. W momencie, w którym jego oczy spotkały te należące do miliardera, poderwał się do pionu jak strzała. Na twarzy miał wymalowane zdezorientowanie, gdy starszy zaczął się cicho śmiać.

- Spokojnie, nie mam zamiaru cię porwać. - odpowiedział na pytające spojrzenie chłopca. - Zasnąłeś na dole, więc przeniosłem cię do jednego z pokoi gościnnych.

Stark był w pełni świadomy tego, że była to ryzykowna decyzja, ale nie zostawiłby dzieciaka samego, gdy ten był w rozsypce. Młody już nie raz miał przejawy niepokojących zachowań, a z każdym następnym incydentem było coraz gorzej. To tak jakby jego psychika nie wytrzymywała przeciążenia. Może i nastolatek był niestabilny i niebezpieczny. Ale przede wszystkim był dzieckiem, któro potrzebowało pomocy. A za jego działania można jedynie obwiniać kogoś lub coś, co go skrzywdziło. Chłopak był najzwyczajniej za młody, aby istniało inne racjonalne wytłumaczenie.

Mężczyzna odkrzaknął niezręcznie, gdy nastolatek w dalszym ciągu uważnie lustrował go wzrokiem. Stark z ulgą stwierdził, iż chłopiec nie wydawał się wrogo nastawiony, a zaciskające się na kołdrze pięści były raczej przejawem zakłopotania i nerwowości. W niczym nie przypominał tego człowieka sprzed kilkunastu godzin, dni i dób. Twarz tak dziecinna, gdy jej rysów nie malowała rządza zemsty. Geniusz wypuścił zmęczone westchnienie, przesuwając ręką po twarzy. Co miał zrobić? Reszta drużyny nie zaakceptuje takiego stanu rzeczy. Oni tego nie widzą. Nie dostrzegają w nastolatku skrzywdzonego dziecka. Dla nich był przestępcą. Diabłem siejącym spostoszenie. Osobą, która powinna zgnić w celi. Ale jak miał pozostawić chłopca w zamknięciu, gdy ten dostawał ataku paniki, gdy tylko te potężne drzwi zostają zamknięte? Wtedy... Po wyjściu Natashy... Dzieciak go nie odtrącił. Co więcej oddał uścisk. Przyległ do jego torsu, chowając głowę w zgięciu jego szyi. Wyglądał tak niewinnie. Tak bezbronnie. Wyglądał na tak... skrzywdzonego. Przestraszonego. Nie miał serca go zostawić. Gdy tylko chłopiec zapadł w sen, Stark zabrał go z tej szklanej celi. Nie mógł pozbyć się sprzed oczu wizji, w której dzieciak budzi się sam w tym więzieniu. Sam. Całkowicie sam. Opuszczony. Niechciany. Nie był dalej w stanie patrzeć na cierpienie młodszego.

Więc siedział w jednym z wielu pokoi gościnnych i czekał. Wpatrzony w spokojną twarz śpiącego nastolatka, nie był świadomy tego, że kąciki jego ust podniosły się w czułym uśmiechu. Zupełnie jak ojciec, który wieczorem mierzwi włosy swojemu dziecku i szepcze ciche zapewnienia swojej miłości. Tak też zrobił. Ręka mężczyzny wyciągnęła się w stronę chłopca i zawisła w bezruchu. Miliarder siedział przez chwilę, wahając się nad wykonaniem gestu. Westchnął cicho, nie chcąc ryzykować obudzenia chłopca. Co on sobie wyobrażał? Nie był dla niego nikim bliskim. Nie znali się. Nastolatek go nienawidził. Może i teraz przechodził kryzys i pragnął czułości, ale to nie znaczyło, że zmienił zdanie o geniuszu. Mężczyzna nie zamierzał zostawiać zagubionego dzieciaka, ale nie chciał być nahalny. Żadnych zbędnych ruchów czy słów. Pomoże chłopcu. Tak, pomoc. On zamierzał tylko pomóc. Nie miał zamiaru zostawać kimś na wzór ojca. Nie chciał nim być. Nie potrafił nim być.

PRETENCE  irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz