ROZDZIAŁ 31

760 67 44
                                    

Noc była czarująca w swojej upojnie grzesznej naturze. Obejmowała mrokiem, który niejednemu dodał otuchy. Zachęcała swym milczeniem do wyznań, kojących stan ducha. Odciążała zmartwione serca, przyrzekając milczenie. Karmiła się ludzką próżnością. Chwytała w swe ramiona odtrącane przez nich zmazy. Gdyż pragnęli być idealni. Kantować lecz być prawym. Kłamać jednak głosić prawdę. Mordować, a życia ratować.

W blasku słońca dopuszczać się zbrodni.

Skryci w mroku ofiarowywali obsydianowej nocy swe przewinienia.

Wśród smolistej czerni maski opadały. Promienie słoneczne toczące moralne boje tu wstępu nie miały. Ciemność pochłaniała do reszty, uzależniając od swojego milczenia. Bo to co wpadło w otchłań zapomnienia, wrócić stamtąd już nie miało. Nikt nie pytał. Nikt nie szukał. Nikt wiedzieć nie chciał. Gdy słońce zachodziło z czerni zrodzeni święci, lecz gdy górowało na nieboskłonie, grzesznicy skąpani w złotym blasku.

Nie osądzali. Za dnia wszyscy nieskazitelni jak łza. Złoty blask przyćmiewający wzrok, zwodząc ułudną perfekcją. Ach, ale w nocy? Wtedy zaś głuchy słuch odzyskiwał. Ślepcowi obraz prawdy się jawił. Wstyd w obliczu samotności odchodził w niepamięć. Bo ludzie nie lubili być oceniani. Krytyka niczym ostrze zatapiało się, aż po samą rękojeść w zepsute serce.

A słońce? Ono z precyzją imitowało niewiedzę, chroniąc się mianem symbolu nadzieji i miłości. Owijało swymi srebrzystymi promieniami kłamców, które manifestowały się jako małe szabelki, a oni szukać ukojenia mogli jedynie wśród czarnych jak kruki otchłaniach.

Ciemność witała ich z otwartymi ramionami, z uwagą przysłuchując się niechlubnym wyznaniom. Nie oczekiwała idealistycznych postaw. Nie narzucała swojego zdania. Słuchała. Wsłuchiwała się w ich lamenty, będąc szczęśliwą, iż przyszli właśnie do niej. Pęczniała dumą, gdyż świadoma była swej perfekcyjnej kreacji. Tworzyła historie. Znała je na pamięć. Zimnym, a zarazem delikatnym palcem ocierała perliste łzy, które wikłały się w drogocenny sznur. Obserwowała upadek. Upadek człowieka. I to ją radowało. Z delikatnym jak wietrzyk uśmiechem podnosiła ich na nogi.

A ludzie poczuli ulgę. Nałożone przez złociste promienie łańcuchy ustępowały, a serce wybijało swój rytm.

Rytm życia. Rytm błędów i niepowodzeń.

Mrok był promykiem nadzieji.

Och, a Księżyc?

Księżyc był Słońcem.

Wraz z delikatnym trzaskiem zamykanych drzwi, nastała grobowa cisza. Chłopiec utkwił swoje spojrzenie w suficie, na którym poprzez księżycową poświatę, wdzierającą się do pokoju przez okno, malowało się wiele karykaturalnych cieni. Peter wyciągnął palec przed siebie, kreśląc kontury przeróżnych kształtów. Zastygł w bezruchu, gdy ostatnim ruchem palca nakreślił wiele małych, zdeformowanych wzorków.

Odłamki szkła na podłodze, piętnujące straszliwy czyn.

Nastolatek zacisnął powieki, przewracając się na bok, opatulając się kołdrą, jakby ta miała być tarczą, chroniącą go przed własnymi myślami.

Nie zostawię cię.

Brednie. Kłamstwa. Czemu nie potrafił po prostu wyrzucić tego wszystkiego z głowy? Czyżby był niepewny? Przecież znał prawdę. Wiedział, że Stark łże. Jego matka odeszła. Jego ojciec... też go przy nim nie ma. A Stark? Stark wykorzystuje zszargane nadzieją słowa, które już nigdy nie mogły być szczere.

Chłopiec złapał się za głowę, wplątując palce między włosy, ciągnąć za kasztanowe kosmyki. Z frustracją przycisnął dłonie do czaszki, chcąc stłumić rosnący szmer. Nic nie było w stanie przerwać natłoku myśli, które z prędkością światła przemykały przez jego umysł. Pragnął jedynie chwili spokoju. Nie potrzebował analiz. Zbędne mu było rozpatrywanie różnych opcji. Doskonale znał swoje położenie. To Stark był tym złym. Nastawia go przeciwko własnemu ojcu, a z niego samego zrobił ofiarę. Ale to on był wszystkiemu winny. To przez Petera jego mama zmarła. Zasłużył na karę. Czy ma prawo skarżyć się na swoją niedolę, gdy bliska mu kobieta straciła życie? Czy przestępca może narzekać na własny wyrok? Należało mu się i on to rozumiał.

W takim razie, dlaczego to tak strasznie bolało?

Przyciągnął kolana do piersi, wbijając paznokcie w skórę głowy. Spokojna noc zdawała się kpić z jego egzystencjalnych rozsterek. A on miał ochotę płakać. Po prostu płakać. Jak dziecko. Wcześniej mógł odgonić od siebie natrętne myśli, gdy stawką było jego życie. Gdy kpił z Avengersów. Gdy pomagał innym, ukryty w cieniu nocy. Teraz nic go nie powstrzymywało. Nic nie mogło już ukryć żałosnego stanu, w którym się znalazł.

Cisza była okrutna.

Prychnął wychodząc z plątaniny pościeli, kierując się w stronę łazienki. Jego krokom towarzyszyło ciche mamrotanie.

- Tata mnie kocha... Tata mnie kocha... Tata mnie kocha... - szept rozniósł się echem po pustym pokoju.

Jak w mantrze podszedł do lustra, opierając się o umywalkę, kurczowo ściskając jej boki. Uniósł spojrzenie na sylwetkę odbijającą się w szkle. Chudą i drobną. W ciemności widoczne były jedynie jej kontury, ale nawet bez dozy światła można było dostrzec jej ubogi stan. Zapadnięte policzki i uwydatnione kości poprzez padający na nie cień. Ciemne wory pod oczami, a one same zmatowiałe, niezdolne do kochania.

Zacisnął szczękę, szepcząc zdesperowane zapewnienia, marszcząc brwi spoglądając na swoje własne odbicie, któro zdawało się kpić z jego słów.

- Tata mnie kocha. - powiedział twardo, zmieniając ton głosu na nieco głośniejszy, niż dotychczasowy szept. - Kocha mnie. Dlaczego inaczej pozwoliłby  mi mieszkać z nim pod tym samym dachem? Dlaczego pozwolił mi zostać? - pochylił się nieco w stronę lustra. - Mnie. - wbił paznokcie w skórę dłoni. - Mordercy. - szkarłatna ciecz spłynęła po palcach, kapiąc na płytki. - Co ty możesz wiedzieć? - fuknął, patrząc z niesmakiem na taflę szkła. - Zasłużyłem sobie. Zraniłem go. Skrzywdziłem własnych rodziców. Z... zabiłem mamę, a potem... potem... - potrząsnął głową, a gdy spojrzał na swoje odbicie, dostrzegł wymalowaną na twarzy niepewność. - Potem... - zamrugał, odganiając niechciane łzy. - Potem tata wyrzucił mnie, chociaż starałem się być dobry. - spotkał się ze sceptycznym spojrzeniem. - Nie patrz tak na mnie! To nie jego wina, tylko moja! - opuścił głowę, wsłuchując się w spadające kropelki, uciekające z kranu. - Moja wina? Ale co wtedy zrobiłem? - sięgnął zakrwawioną dłonią  swojej twarzy, i ze złością wymierzył cios. - Nie musiałeś robić nic w tamtej chwili! Do cholery! Zabiłeś jego żonę, idioto! - w lustrze odbiła się krwista czerwień zdobiąca jego policzek, a rozbiegane tęczówki nie potrafiły osiąść na jednym obiekcie. - N... Nie chciałem... Nie... To nie prawda... Nie chciałem... Mamusiu... N... N... Nie chciałem... - nogi ugięły się pod ciężarem, gdy nagle nie miały siły utrzymać drobnego ciała. - Żałosny... Żałosny... Żałosny... - szeptał, a słowa ociekały wstrętem. Wstrętem do własnej osoby. Do osoby, którą się stał. - Wybacz mi... - jęknął. - Jestem mordercą... J... Jak mogłaby mnie kochać? - warknął, łapiąc mocniej za krawędzie umywalki, żeby podtrzymać  swój ciężar i pozostać na nogach. -  Nie... Nie nienawidź mnie... Proszę... Kochaj mnie... Kochaj mamusiu... Kochaj mnie. - pociągnął nosem. - Kochaj... - rozluźnił uścisk na zlewie i upadł na kolana. - Tata mnie kocha... Kocha mnie... Kocha? Dlaczego mnie nie kocha? Dlaczego? D... Dlaczego? - po policzkach spłynęły łzy wielkości grochu. - Tata mnie nie kocha... Wyrzucił mnie... Mamusiu...? Ty... Ty też mnie nie kochasz? Dlaczego? - zacisnął pięści. - Dlaczego!? - krzyknął, a przez chrypkę emocjonalny wybuch brzmiał jak zduszony szloch. - Jak miałaby pokochać mordercę? - nastolatek objął się ramionami, nie wstrzymując już cichego zawodzenia, któro wśród martwej ciszy brzmiało jak łkanie konającego.

Krzyknął i tylko mrok był świadkiem upadku niedoskonałego bytu.

Świadkiem upadku człowieka.

A Księżyc jak Nocne Słońce potrafiło sparzyć.

________

Ohayo!

1117 słów

OJAPITOLE NIE NIE MACIE ZWIDÓW TO JEST ROZDZIAŁ I JA TEŻ ICH NIE MAM ŻE GO PUBLIKUJĘ JDKDKSNSJDJDJSJ

Mój wewnętrzny zdechły poecina od siedmiu boleści chyba naprawdę dednął, a ja nie potrafię już pisać (nie żebym kiedykolwiek potrafiła) X kurde D

Mam nadzieję, że się podobało <3

PRETENCE  irondadWhere stories live. Discover now