Rozdział 15

1.2K 106 68
                                    

Peter zerwał się do siadu z mocno bijącym sercem, podchodzącym mu do gardła. Jego oczy rozszerzyły się w szoku, gdy poczuł na sobie czyjąś dłoń. W pierwszej sekundzie ogarnęło go przerażenie. Bo czy nie leżał na czymś miękkim, gdy zemdlał z wyczerpania? Kątem oka dostrzegł za sobą męską sylwetkę, jednak mrok, który panował w pomieszczeniu doskonale zapewniał mu anonimowość. Chwila... męska? To był mężczyzna. Stracił przytomność i... Chłopiec wzdrygnął się, kiedy połączył fakty. Miękka powierzchnia, mężczyzna, ręka zakrywająca mu usta... Po policzku nastolatka spłynęła łza, a on sam desperacko chciał znaleźć się jak najdej od tego miejsca. Tylko, że umysł nie współpracował z ciałem. Pomimo ogromnej chęci ucieczki, chłopak nie był zdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Tak jakby chciał się podświadomie uchronić przed bólem. Nie sprzeciwiaj się. Nie bądź problemem. Nikogo nie obchodzą twoje uczucia. Bądź posłuszny. Zasługujesz na ten ból. Nawet nie próbuj od niego uciekać. Próby wymigania się od kary, wiążą się z dodatkowym cierpieniem.

Chłopiec się bał, więc nie uciekał.

Nie uciekał przed ojcem, który napawał go przerażeniem. Zawsze znosił wszystko, czym został obarczony. Nigdy nie sprzeciwił się mężczyźnie. Jego podświadomość zakodowała sobie, że wszystko co działo się w jego domu było normalne. Właściwe. Na porządku dziennym. Jednak jakaś mała część szeptała mu, że to nieprawda. Gdzieś z tyłu głowy zawsze był cień wątpliwości.

Lecz był to jedynie cichy szmer pośród morza głośnych krzyków.

Jednak wtedy... podczas tych kilku minut, nastolatek w końcu uwierzył, że ten cichy głos mógł mieć rację. Że dotychczasowe zachowanie ojca nie było słuszne. Wtedy na tej kanapie z ręką taty na ramieniu, bez żadnych wyzwisk bądź ciosów, chłopak poczuł przyjemne ciepło na sercu. Pomyślał, że właśnie tak powinno wyglądać ich życie. On chciał, żeby tak wyglądało. Już zapomniał jak wyglądała zdrowa, szczęśliwa rodzinna codzienność.

Przerażenie zmieniło się w gniew.

Gniew na ojca, na siebie i swoją matkę. Głupi wierzył, że wszystko mogło być dobrze. Przylgnął do swoich nadziei jak małe dziecko, pragnąc jedynie miłości rodzica. Pozwolił, by jego skryte marzenia ujrzały światło dzienne. Przecież wiedział, że zasłużył na to wszystko co mu się przytrafiło. Nabrał się na chwilową słabość mężczyzny, łudząc się, że coś może się zmienić. Nienawidził się za to. Za to, że był tak słaby i żałosny. Pozwolił na to, aby jedna cicha myśl nim zdominowała. Brzydził się za to, że gdzieś bardzo głęboko obwiniał za to wszystko swoją mamę. Bo, przecież jeśliby żyła... wszystko było by dobrze. Prawda? Nastolatek by wtedy tak nie cierpiał. Chciał uciec od bólu, choć na niego zasługiwał, kochał i jednocześnie nienawidził ojca, obwiniał kobietę, będąc zniesmaczony własnymi myślami. Peter tego nie rozumiał. Nie rozumiał siebie. Nic już nie wiedział.

Pojedyncza łza w końcu dotarła do brody, upadając na prześcieradło. Peter z trudem unormował oddech, wiedząc, że i tak nie ucieknie od tego co miało się wydarzyć. Nie chciał wypaść na słabeusza przed ojcem. Nie chciał być nieudacznikiem w oczach starszego.

Mężczyzna powoli zabrał rękę z ust młodszego, gdy jego ciało zaczęło się jedynie lekko trząść. Chłopiec nie wykonał żadnego ruchu, pozostając skulonym na łóżku. Czekał na cios, który na pewno nadejdzie.

- Wiedziałem, że nie jesteś zły. - cichy głos rozniósł się po pokoju, będąc doskonale słyszalnym pośród głuchej ciszy.

Chłopak ostrożnie skierował swój wzrok w stronę mężczyzny, nie rozpoznając w nim swojego ojca. Wychylił głowę, a gdy mętne światło księżyca oświetliło twarz nieznajomego, Peter od szoku błyskawicznie przeszedł do swojej wyćwiczonej maski znudzenia.

- Co tu robisz? - warknął przez zęby, uwalniając kolana od uścisku dłoni. To nie był Parker, to człowiek, który absolutnie nie powinien widzieć jego słabości. Jeszcze pomyśli, że chłopak się go przestraszył. Nastolatek fuknął pod nosem. Nie jest słaby, nie da się skrzywdzić ani wykorzystać. Jak na razie to on manipuluje Mścicielami.

- Nie udawaj, dzieciaku. - westchnął ciężko Banner, obserwując jak młodszy nieudolnie starał się zamaskować swój niedawny strach. Jak próbował wyprzeć się koszmaru, który go nawiedził.

- Zamknij się! - Peter zmarszczył brwi, nie mając zamiaru słuchać tego jak to on jest słaby. Jeszcze im pokaże. - Co tu robisz? - powtórzył pytanie, wstając na nogi.

- Proszę, nie musisz tego robić... - zaczął naukowiec, wpatrując się w oczy chłopca, który stał po drugiej stronie łóżka, na przeciw niego. Dzieciak tylko skrzyżował ręce na piersi, posyłając mu kpiący uśmiech. Mężczyzna westchnął cicho, widząc jak chłopak tłumił i nie dopuszczał do siebie swoich emocji. To go powoli niszczyło, a jeśli nastolatek dalej będzie w to brnął, zniszczy go całkowicie. - Dlaczego, aż tak bardzo zależy ci na oczernieniu Starka? Dlaczego zwracasz jego przyjaciół przeciwko niemu? Nic ci nie zrobił. Chciał ci pomóc i nadal chce. Nie wiem kim dla niego jesteś, ani dlaczego cię tu przyprowadził, ale widziałem jak zależało mu na twoim zdrowiu. Nie wiem dlaczego się tak zachowujesz, ale nie musisz wyładowywać na nim swoich frustracji. On nie jest niczemu winien i pomógłby ci tak jak reszta. - mówiąc to zbliżył się do młodszego, który z każdym kolejnym słowem wyglądał na coraz bardziej wkurzonego.

Nie mógł tego słuchać. Stark nie jest niczemu winien. Chciał pomóc. To chłopiec jest spostrzegany jako ten zły. Peter zacisnął pięści. Zresztą jak zawsze. Dlaczego ludzie nie potrafili zrozumieć? Zrozumieć jego i jego działań. Dlaczego kryli tych, którzy rzeczywiście zasłużyli na czyjąś nienawiść? Dlaczego świat był aż tak niesprawiedliwy?

- Nie jest niczemu winien?! - syknął Peter, podchodząc do mężczyzny, wlepiając w niego swoje oczy, pogrążone we wściekłości. - Jak możesz?! Jak możesz bronić takiego potwora?! Jak możesz mówić, że jest niewinny i zależy mu na mnie?! Jak możesz mówić, że morderca mojej matki się o mnie martwi?! - wysyczał z namacalną złością w głosie, mówiąc na tyle cicho, żeby nic nie wyszło poza te cztery ściany.

Banner cofnął się w szoku z szeroko otwartymi oczami. Miał nadzieje, że to był tylko jakiś głupi żart. Że Tony nie zabił żadnej kobiety, osierocając tym samym dziecko. Widząc złość i roztrzesienie u dzieciaka, niestety wszystko wskazywało na to, że była to jednak prawda. Prawda, której mężczyzna nie był w stanie zaakceptować.

- Nie... - szepnął. - To musi być jakieś nieporozumienie...

- Nazywasz śmierć mojej matki nieporozumieniem? - knykcie nastolatka stały się białe, gdy zaczął trząść się ze wściekłości. - A może jesteś taki sam jak on, co? To dlatego go chronisz? - podszedł do naukowca, który gorączkowo potrząsał głową i zacisnął palce na jego szyi, zbliżając swoje usta do jego ucha. - Nie chcę cię więcej widzieć, rozumiesz? Ciebie ani tego mordercy. Nie wchodźcie mi w drogę. Nie mam litości dla takich śmieci jak wy. - wyszeptał z jadem i posłał mu lekki uśmiech, ociekający jadem. - Rozumiemy się?

Mężczyzna pokiwał powoli głową, nie wiedząc co mógłby jeszcze zrobić w takiej sytuacji.

Nastolatek puścił go i zanim do Bruce'a powróciła pełna świadomość, usłyszał trzask. Stał przed nim dzieciak z bezwładną ręką u boku. Momentalnie przybrał swoją maskę skrzywdzonego szczeniaka i wymusił łzy w oczach, które jeszcze sekundę temu wyrażały czystą pogardę.

Na twarzy mężczyzny zagościło przerażenie.

- POMOCY!!! - po wieży rozniósł się rozpaczliwy krzyk chłopca.

__________

Ohayo!

1123 słów

Uparcie twierdziliście, że to Stark nawiedził Peterka, a ja w rozdziale pisałam, że Banner gdzieś zniknął, myślałam, że będzie to oczywiste XDD

Mam nadzieję, że się podobało<3

Miłego dnia/nocy

PRETENCE  irondadWhere stories live. Discover now