ROZDZIAŁ 1

3.5K 206 151
                                    

Nowy Jork zatopił się w ciemności, gdy pierwsze gwiazdy pojawiły się na niebie. Świat rozjaśniły neony i wielkie reklamy tej miejskiej dżungli. Pomimo późnej pory, miasto tętniło życiem. Co krok można było usłyszeć głośne śmiechy pijanych mężczyzn lub rozmowy urzędników. Na pierwszy rzut oka nic niezwykłego. Prawda? Praca-dom, praca-dom. Codzienna rutyna. Nic nie wykazuje na to, aby coś zaburzyło ten porządek. A jednak... W sercu każdego człowieka, przemierzającego te ruchliwe ulice czaił się strach. Strach przed bólem. Strach przed śmiercią.

Strach przed nim.

Nastolatek podniósł głowę i wpatrywał się w bezdenną otchłań. Nadeszła noc. Czas jego pracy. Chwycił poniszczony plecak i przerzucił go sobie na ramieniu. Szedł przez zarośnięty park, zapomniany przez ludzkość. Chłopiec lubił to miejsce. Mógł być sam. Nikt mu nie przeszkadzał. Nie musiał martwić się o to, że znów zostanie zraniony. Był tu bezpieczny.

Zatrzymał się, gdy dotarł pod kamienny most. Rzucił plecak na ziemię i usiadł na starej poduszce, którą znalazł pewnej nocy w śmietniku.

- Witamy w domu. - mruknął do siebie.

Przeczesał wzrokiem cały obszar mieszkalny, zatrzymując go na kupce czarnych ubrań. Podniósł się leniwie do góry i podszedł do prowizorycznego stołu. Spod kupki odzieży wyciągnął katanę, którą kiedyś ukradł jakiemuś przemytnikowi. Jego twarz skrzywiła się ze wstrętem na widok zaschniętej szkarłatnej cieczy. Splunął na ostrze i wypolerował je szmatką.

- Jak nowe. - stwierdził z uśmiechem, obracając broń w rękach.

Odłożył katanę na bok i ubrał się w czarne, znoszone dżinsy oraz bluzę. Podszedł po plecak, wyciągając z niego gazetę. Wydymał usta, kiedy zobaczył wielki nagłówek na pierwszej stronie. Ludzie nazywali go mordercą, najemnikiem, szaleńcem, niezrównoważonym psychicznie. Chłopiec tego nie rozumiał. Nie rozumiał, dlaczego świat nie jest mu wdzięczny za to co robi. Przecież on wyświadcza im przysługę. Przecież... on im pomaga. Jest swego rodzaju bohaterem. Jest jak Avengers. Tylko, że jego nikt nie zna. Nikt go nie docenia. Nikt nie chwali. Nikt nie dziękuje. Jest jak zjawa w oczach ludzi.

Nikt go nie widzi.

Dzieciak zgniótł papier w palcach i z całej siły cisnął nim w dal. Starł z twarzy łzy, zanim jeszcze zdążyły spłynąć po policzkach. Założył kominiarkę i zgarniając po drodze ostrze, ruszył w kierunku miasta. Gdy na horyzoncie ukazały się pierwsze wieżowce, nastolatek wystrzelił w stronę jednego białą wstęgę. Chłopiec lubił nazywać ten wynalazek własnej produkcji siecią. Dokładnie taką jak ta u pająka. Skakanie między budynkami było jak wkroczenie do innej rzeczywistości. Peter czuł się wtedy wolny. Miał wrażenie, że tu na górze nie dosięgają go żadne problemy. Wtedy mógł być szczęśliwy. Tak po prostu.

Wylądował na dachu i usiadł na krawędzi. Wpatrzony w gwiazdy machał nogami i nucił pod nosem.

Kiedy słońce zajdzie, wszyscy razem są.

W ciepłym łóżku w tę gwieździstą noc.

Jeden mały chłopiec w samotności trwa.

Ciepła on nie zaznał, radzi sobie sam...

Nagle jego ciało przeszył znajomy dreszcz. Poderwał się do pionu i wytężył wzrok. Na jednej z nowojorskich ulic wybuchła mała sprzeczka. Jakiś zamożny mężczyzna wraz ze swoją wymalowaną żoną weszli do zaułka razem z szemrawo wyglądającym facetem. Nastolatek w parę sekund znalazł się na miejscu, przylegając do ściany obskurnego budynku. Zatopił się w mroku i obserwował zaistniałą sytuację.

- To była twoja ostatnia szansa, Smith. - warknął nadziany gbur, jak go nazwał Peter. - Zmów paciorek. - wycelował broń w mężczyznę.

Zanim zdążył pociągnąć za spust, jego ręka została przytwierdzona do ściany przez sieć.

PRETENCE  irondadWhere stories live. Discover now