ROZDZIAŁ 11

1.4K 112 82
                                    

Rogers zrobił kilka kroków w stronę nastolatka. Widząc to, Peter skulił się i nieznacznie odsunął się od starszego mężczyzny. Pisnął cicho, gdy poczuł ciężar na swoim ramieniu. Potrząsnął gorączkowo głową, uparcie trzymając wzrok wbity w podłogę. Niczym przerażone dziecko. Tak, teraz był tylko przerażonym bachorem nad którym trzeba się litować. A on przemieni tą litość w swoją broń. Wykorzysta tych idiotów i owinie ich sobie wokół palca. Niech udają, że im zależy. Niech grają bohaterów. Czas rozpocząć przedstawienie z nieświadomymi niczego aktorami. Ale to nie powinno być trudne. Bo co jak co, ale trzeba przyznać, że Avengersi byli wybitnymi aktorami. A w szczególności pewien miliarder z wybujałym ego. Chłopak uśmiechnął się w duchu. Rola Starka niewątpliwie będzie bardzo... interesująca.

- Hej, w porządku, synu. - powiedział łagodnie Kapitan z ręką na ramieniu młodszego, która miała dostarczyć swego rodzaju komfortu, ale sądząc po lekkim wzdrygnieciu się chłopca, ten zamiar nie przyniósł zamierzonego celu. - Nic ci nie zrobię.

Mężczyzna spojrzał na dzieciaka, który wciąż uparcie stał z pochyloną głową. Co się musiało stać, że chłopiec praktycznie nie reagował? Wyglądało to tak, jakby chciał być niewidzialny dla otoczenia. Jakby chciał się rozpłynąć w powietrzu. Na dobre uciec od czegoś co go dręczy. Steve westchnął smutno. Musiał coś zrobić. Nie mógł go tu tak zostawić. To natomiast zrodziło kolejne pytanie. Jak w ogóle ten dzieciak dostał się do wieży i co tu robił? A może znalazł się tu wbrew własnej woli? Rogers był pewien jednego. W tej chwili musiał zrobić coś z chłopcem, potem będzie czas na pytania.

Ameryka kucnął przed nastolatkiem i delikatnie złapał go za podbródek. Nakierował go tak, że ich spojrzenia się skrzyżowały. Spotkał się z czekoladowymi tęczówkami, które wyrażały jedynie smutek i strach. W tych ciemnobrązowych oczach tliła się istna rozpacz. Dzieciak spiął się widocznie na ten gest, lecz nie próbował walczyć. Nie wyrywał się, nie krzyczał. Tylko patrzył. Patrzył, choć sprawiał wrażenie, że jego oczy nie rejestrowały obrazu. Po prostu stał. Tak jakby pogodził się ze wszystkim. Sprawiał wrażenie złamanego. Był złamany.

- Nie musisz się mnie bać, dzieciaku. - zapewnił mężczyzna, starając się dotrzeć do chłopca. Wywołać najmniejszą reakcję. Byle co. Jedno słowo. Ruch głową. Chciał pozbyć się tego wyrazu pustki na twarzy, jak i w oczach nastolatka.

Teraz wolałby nawet usłyszeć ten cichutki, piskliwy głos, który błagał go, o to aby go nie skrzywdził. Wszystko oprócz tej ciszy. Była ona na swój sposób przerażająca. Płacz, krzyk, a nawet ataki były lepsze od milczenia. Wtedy widać, że człowiek walczy, że mierzy się ze swoją traumą, problemami i ranami. Że próbuje i nie chce się poddać. To pokazuje, że wciąż żyje.

Oczy chłopca rozszerzyły się lekko. Mężczyzna odwrócił się, chcąc zobaczyć co wywołało u młodszego taką reakcję. Może i drobna i prawie nic nie znacząca, jednak nadal reakcja.

W drzwiach pojawiła się dwójka mężczyzn. Stark i Banner.

Rozglądali się gorączkowo, jakby czegoś szukali. Zatrzymali się gwałtownie, gdy zobaczyli scenę przed sobą. Steve zauważył poruszające się usta miliardera, co zapewne oznaczało przekleństwo. Iron-man szybko zbliżał się w stronę kolegi i chłopaka.

Peter na ten gest, pisnął i schował się za Rogersem. Zacisnął piąstki na ubraniu starszego i przyległ do jego pleców.

Stark wyciągnął w jego stronę rękę. Nastolatek widząc to, przycisnął głowę do pleców bohatera, gwałtownie oddychając.

- Tony... - ostrzegł cicho Kapitan.

Geniusz zignorował przyjaciela i złapał dziecko za ramię. Peter krzyknął i zaczął się wyrywać, wciąż mocno trzymając się ubrania Rogersa.

- Nie! Zostaw mnie! - w jego oczach zaświeciły łzy.

- Puść go. - powiedział Steve.

- Nic nie rozumiesz. Robię to dla jego dobra. - odparł twardo Stark, choć w środku bał się. Cholernie się bał. Bo co jeśli Steve dowie się jaka jest prawda? Musiał jak najszybciej zabrać stąd chłopaka.

Nacisnął na zegarek, a nastolatek poczuł jak chwyta go coś twardego i zacieśnia się w mocny uścisk. Miliarder gwałtownie szarpnął chłopcem, oddzielając go od Ameryki.

- Nie! Nie! Nie! - krzyczał Parker, a jego oczy świeciły od łez.

- Ciii, dzieciaku, wszystko będzie dobrze. - powiedział geniusz, z bólem obserwując starania chłopaka.

- Puść mnie! Proszę!

- Wystarczy Stark. - Rogers podszedł do Starka, patrząc na przestraszonego nastolatka.

- Rogers, on nie wie co mówi, zaufaj mi. - mężczyzna nie dawał za wygraną. - Jest chory. Jemu potrzebna jest pomoc.

- Jak możesz, Tony? - Kapitan spojrzał z wyrzutem na przyjaciela. - Zasłaniasz się chorobą dziecka, która nawet nie istnieje?

- Ja... Nie... - zaczął Iron-man. - Nie wymyśliłem sobie tego. Prawda, Bruce? - zwrócił się do naukowca.

- T... Tak. - potwierdził niepewnie Banner, zyskując karcące spojrzenie Ameryki.

- Tego się po tobie nie spodziewałem. - stwierdził mężczyzna. - A teraz zostawcie chłopca w spokoju.

- Ehh... Steve nie mogę, zrozum to. - miliarder uwięził dzieciaka w uścisku.

Peter sapnął, kierując swoje spojrzenie na Kapitana Amerykę. Te oczy wręcz błagały o pomoc. Chłopiec był wystraszony, a co najważniejsze bezbronny. Jak Stark mógł go tak traktować? Przecież byli bohaterami. Co mu się stało? Dlaczego się tak zachowywał? Przecież mogli pomóc dziecku bez niepotrzebnego stresu z jego strony.

- Pomóż mi! - krzyknął płaczliwym głosikiem chłopiec, na co Stark poprawił swój uścisk na nim i zrobił kilka kroków w tył. - Proszę! On mnie skrzywdzi! Znowu!

Mężczyzna stanął w szoku. Jak to skrzywdzi? Znowu? Czyli, że Tony pobił dziecko? Znęcał się nad nim? Przecież... To nie mogła być prawda. Nie mogła nią być. Rogers znał miliardera od lat i chociaż ten ma swój charakter i humory, to nigdy nie skrzywdziłby niewinnego chłopca. Jednak jak miał wątpić w te zrozpaczone nawoływania o pomoc? Dzieciak nie wymyśliłby czegoś takiego, a że Stark bronił się rzekomą chorobą było conajmniej... niedorzeczne. Przecież on nawet teraz w pewnym stopniu krzywdził nastolatka.

- Dość. - warknął Ameryka. - Puść go, Stark.

- Matko co się drzecie? - ziewnął Barton, wchodząc do salonu. - Ludzie chcą spać, a... - łucznik zaniemówił, zobaczywszy scenę rozgrywającą się przed nim.

Stark trzymający w miażdżącym uścisku, załzawionego dzieciaka, Rogers obdarowujący go morderczym spojrzeniem i Banner stojący z tyłu, nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Po chwili w pokoju pojawiła się również Natasha z zirytowanym wyrazem twarzy.

- Co do diabła? - spytała, profesjonalnie kryjąc swoje zdziwienie.

- Tony pomyślał, że fajną rozrywką będzie krzywdzenie chłopca. - oznajmił Kapitan z nutą złości.

- Co do cholery, Stark!? - Clinta od razu opuściła senność.

Płaczący nastolatek zdążył wyśmiać w myślach znajdujących się w pomieszczeniu tak zwanych bohaterów.

Jak łatwo ich skłócić. Byli jak dzieci, które pokłóciły się o zabawkę.

Zostali zmanipulowani przez jednego chłopca.

Oto potężni obrońcy ludzkości.

Czas ustalić nowe zasady w tej małej grze...

_________

Ohayo!

1038 słów

Rozdział miał być już dawno temu, ale coś nie pykło xD

Mam nadzieję, że się podobało<3

Miłego dnia/nocy

PRETENCE  irondadWhere stories live. Discover now