ROZDZIAŁ 33

316 30 5
                                    

Nieczuła, wyssana z kolorytu i życia para oczu bezlitośnie wdzierała się w głąb jego podświadomości. Nieistotność umiejętności czucia była dogłębnie ukazana przez tą zmatowiałą parę tęczówek, które choć bez wyrazu, to właśnie tą nicością były w stanie przeżyć i poczuć nieskończoną ilość emocji. Zmęczone i znudzone, gdyż przeżyły każdą z nich tak głęboko i dobitnie. Po kolei wdzierały się do serca i wypalały w jego żarze, pozostawiając je martwe, niezdolne do odżycia. A ono będąc w centrum, gnijąc, zatruwało także resztę ciała, pozostawiając po sobie jedynie pustkę i stęchły zapach spalonych nadzieji, które ulatywały i opuszczały powoli obumierającą duszę. W proch obrócił się także strach, żal i rozgoryczenie, a zastępująca je pustka była najgorsza z nich wszystkich. Gdy nie czuć już nic, również niczego już nie szkoda. Złowieszcza obojętność niweczy ludzkie odczucia, detronizując tym samym wszystkie słabości. Życie nierówne jest śmierci. Gdyż raz odrzucone człowieczeństwo już nie wraca.

A ono zatraciło się w tych nieczułych oczach.

Stark poczuł jak to na pozór martwe, niepotrafiące go dojrzeć spojrzenie przeszywa go na wskroś. Pomimo malującej się na tej bladej twarzy pustki, która dosięgła także te niegdyś głęboko czekoladowe oczy, poczuł niepokój. Zimne dreszcze przeszły mu po kręgosłupie, sprawiając, iż nieznacznie się wzdrygnął. Było w tym chłopcu coś, co nie pozwalało mu na zaczerpnięcie spokojnego oddechu. Mimowolnie wywoływał niepokój, choć mężczyzna nie dopuszczał do siebie takiej myśli. To było dziecko. Tylko zagubiony dzieciak z doświadczeniami przemocy domowej. Jak mógł przyprawiać go o gęsią skórkę? Sprawiać, że kolana się pod nim uginały? I czy to sprawiało, iż czuł strach, troskę, czy też wywoływało niewielkie wybuchy gniewu, mając świadomość, że Tony Stark czuje obawę przed małym chłopcem zostało niedopowiedzeniem. Pomimo całego współczucia nie mógł jednak do końca wykorzenić swoich starych przyzwyczajeń. Metka z zarozumiałym, pewnym siebie miliarderem wciąż była podpięta pod jego osobą. I choć starał się tego nie pokazywać, to obrzydliwe uczucie skąpca nadal zamieszkiwało jego wnętrze. A teraz miał wrażenie, jakby nastolatek dokładnie widział wszystkie jego niechlubne obawy i wstyd. W głębi bał się, że dzieciak za chwilę go wyśmieje. Że zostanie poniżony przez swoje wady. Skazy, które nie pozwalały mu i wciąż zabraniają nazywania siebie godnym dziedzicem swojego nazwiska.

Wpatrując się w te dwie szare, bezdenne tęczówki miał wrażenie, iż spada coraz niżej, zatracając się we własnych niepokojach. Pustka i niewyjaśniony smutek w nich zawarte wciągały go w wir własnych trwóg. Pragnął odwrócić wzrok, lecz nie był w stanie wykonać ruchu. Czuł, że coś ciągnie go do tego apatycznego spojrzenia, a on nie posiadał w sobie na tyle siły, aby odeprzeć to drętwe wrażenie. Wrażenie, że w jakiś pokręcony sposób dokładnie rozumie zachowanie młodszego. Czuje coś co sprawia, że chce sięgnąć po jeszcze więcej, jednocześnie obawiając się postawić ten jeden krok naprzód. Bojąc się ingerować we własne życie, nigdy nie był w stanie go naprawić. A to rozpadało się tuż przed jego oczami.

Drobny ruch ze strony chłopca wyrwał miliardera z plątaniny własnych myśli. Lekkie drgnięcie kącików ust i cichy, pełen rozbawienia chichot, który jak melodia otoczyła pustą przestrzeń, po tym jak blada jak u trupa dłoń, niczym najlżejsze piórko musnęła poplamiony krwią policzek, a szkarłat mienił się niczym rubin na tej chorowicie białej skórze. Mężczyznę mimowolnie przeszedł kolejny dreszcz, pomimo wszystkich makabrycznych rzeczy, których zdążył doświadczyć w swoim życiu, nie mógł pozbyć się uczucia niepokoju, któro powoli całkowicie go obezwładniało.

Z chwilą, gdy w popielatych oczach pojawiła się iskierka, dzieciak poderwał się z miejsca, nie zwracając uwagi na geniusza, kierując się naprzód w stronę otwartych drzwi łazienki. Podszedł po rzucony poprzednio kawałek szkła, obracając go w zakrwawionych palcach. Odbijający się od niego blask zagościł na martwych tęczówkach, przyprawiając chłopca o kolejny psotny uśmiech. Obejrzał się przez ramię, spoglądając z ukosa na mężczyznę, ale zamiast ujrzeć zamarzniętą w skonfliktowanym grymasie twarz Starka, dostrzegł uniesione ku górze, kpiące usta i oczy wypełnione pogardą. Ten widok w mig zmył uśmiech z jego twarzy, sprawiając, że palce w złości zacisnęły się na ostrym przedmiocie. Po jego krawędziach zaczęły skapywać kolejne kropelki gęstej, rumianej cieczy. Nastolatek fuknął pod nosem, błyskawicznie znajdując się przy starszym, celując w tętnicę Starka. Miliarder w ostatniej chwili zdążył się odrobinę otrząsnąć, by przynajmniej być w stanie delikatnie się uchylić. Śmiertelny cios zmienił się jedynie w nacięcie na szyi. Osłupiony geniusz z wahaniem przyłożył dwa palce do rany, które przyozdobiła szkarłatna ciecz. Skierował wzrok na chłopca, spodziewając się kolejnego ataku, jednak spotkało go dokładnie coś przeciwnego. Dzieciak stanął jak wryty z szeroko otwartymi oczami, a kawałek szkła wyślizgnął mu się z dłoni. Zrobił krok w tył, jakby chciał oddalić się od mężczyzny, nieco się przy tym chwiejąc i mrucząc pod nosem kilka słów, powtarzając je jak mantrę.

- Przepraszam tato, n...nie chciałem... - mówił między nierównomiernymi oddechami. - Nie chciałem... N...nie chciałem... przepraszam... p...przepraszam... - łza spłynęła mu po policzku, mieszając się z krwią. - Wiesz, że cię kocham, prawda? Nigdy... Nigdy bym tego nie zrobił. P...proszę musisz mi uwierzyć... - upadł na kolana, łapiąc się za głowę, gdy łzy popłynęły. - Błagam! - podniósł głos, przez co zaczął się krztusić. - Musisz mi uwierzyć!

Potykając się, zbliżył się do Starka, pociągając przy tym nosem. Padł na kolana, obejmując nogi miliardera ramionami. Podniósł głowę w górę, wpatrując się błyszczącymi od słonych łez oczami w mężczyznę, jakby ten miał władzę nad jego losem. Miliarder próbował się odsunąć, jednak uścisk tylko się zacieśnił. Dzieciak przycisnął twarz do jego spodni, wypłakując sobie oczy, pozostawiając łzy na tkaninie. Ręce starszego zwisały sztywno wzdłuż jego tułowia, a on sam gorączkowo rozglądał się po pokoju, jakby miał znaleźć odpowiedź na jednej ze ścian. W jego głowie zagościła pustka. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. On już nic nie wiedział. Nic nie miało już sensu. Powinien wziąć się w garść i próbować wszystko naprawić. Powinien pomóc chłopcu. Był bohaterem, przecież to właśnie powinien robić. Pomagać. Czyżby dzieciak miał rację, mówiąc, że nim nie jest? Może on sam się okłamywał, chowając swoje słabości za maską bohatera? Być może jego ojciec miał rację. Anthony był tylko cieniem nazwiska Stark. Prawdziwi Starkowie się nie wahają. Dokładnie znają swój cel i bez względu na wszystko zawsze dopinają swego.

I cholera jeśli on nie nazywał się Anthony Edward Stark.

Przymknął oczy, biorąc głęboki wdech i rozluźnił mięśnie. Musiał pokazać, że ma coś do powiedzenia. Że panuje nad sytuacją. Że jest bohaterem. Że jest w stanie kogoś uratować. Nawet jeśli nie potrafi pomóc samemu sobie.

- Odejdź. - rozkazał twardym głosem, patrząc niewzruszony na chłopca u jego stóp, który trzymał się go, jakby od tego zależało jego życie.

Nastolatek pod naciskiem tego autorytarnego wzroku cofnął się, nerwowo się rozglądając. Pośpiesznie chwycił porzucony wcześniej skrawek szkła, wzdychając z ulgą.

- Dziękuję. - powiedział, przystawiając sobie ostrą krawędź do gardła. Na jego twarzy zagościł mały uśmiech, gdy łzy przestawały powoli płynąć, a te ożywione tęczówki na powrót zmatowiały. - Naprawdę dziękuję, tato.

Oczy te zapomniały już o swojej prawdziwej barwie, zatracając się w spirali kłamstw i złudzeń.

_______

Ohayo!

1130 słów

Opijmy tym rozdziałem moje wyróżnienie w wojewódzkim konkursie.

Ufam, że miło spędziliście święta, a ja mogę tylko życzyć wam Szczęśliwego Nowego Roku! ( Miejmy nadzieję, że ta książka do 2024 będzie miała status zakończonej HDJNCJDKSJDKS )

Jesteśmy już coraz bliżej epilogu, uwierzcie mi XDDDD

Mam nadzieję, że się podobało <3

PRETENCE  irondadWhere stories live. Discover now