~ Rozdział 10 ~

134 23 18
                                    

    Nocna Łapa szła w ciszy za swoją mentorką, gdy to zmierzały do obozu. Słona Bryza szła wyraźnie zdenerwowana, a jej ogon drgał.  Czarna kotka wiedziała, że to za pewnie przez zesłany przed chwilą znak spowodował takie zachowanie medyczki, jednak nie do końca ją rozumiała. 

  Jej ojciec nie żył, tak? To jak mógłby coś zrobić?

  Wiedziała jednak, że jej ojciec nawet teraz mógł wiele uczynić. 

  Upewniał ją w tym sen, w którym go widziała. Dalej miał to dziwne, nieco szalone spojrzenie, które ją, już jako kociaka, przyprawiało o dreszcz. Pamiętała jeszcze, jak przychodził do nich, gdy byli jedynie małymi, bezbronnymi kociakami i mówił do nich tym głęboki, ale nieprzyjemnym głosem, powodując u niej ciarki, że jej mama zawsze opatulała ją ogonem. 

  Przymknęła na chwilę oczy, chcąc przepędzić te gnębiące myśli, a po chwili ponownie je otworzyła, nie chcąc się przez przypadek wywalić. Westchnęła cicho, ale nic nie powiedziała do swojej mentorki, która chyba nie miała za bardzo nastroju do rozmów. 

  Czarna kotka jedynie miała nadzieję, że jej ojciec nie będzie mieszał się w podróż czwórki kotów. Jeśli jednak zamierzał się wtrącać, nie była pewna czy jakikolwiek powróciłby z powrotem, nawet jej rodzeństwo. Jej ojciec wydawał się jej teraz o wiele bardziej niebezpieczny i silniejszy niż za swojego życia. 

  On ją mógł przecież teraz obserwować, a ona nawet nie mogła go dostrzec. Obserwował cały las, mógł poznać każdego kota lęk, a potem to wykorzystać. Zadrżała na samą myśl, że rzeczywiście tak mogło być. 

  Starała się skupić na czymś ciekawszym, jednak nie było to takie proste. Znak zesłany zaraz po tym, jak pozostałe koty wyruszyły w podróż nie zwiastowało nic dobrego. Kotka czuła to w kościach, a widomo ojca ze snu zaczęło prześladować ją z podwójną siłą.

  Nie miała jednak już za wiele czasu na rozmyślanie o tym, bo doszły do obozu, a tam na pewno niektórzy zauważyli już brak jej siostry. Nawet wymówka, że wyszła wcześniej na polowanie nie była dobra, bo był już środek dnia, czyli Lamparcia Cętka powinna powrócić.

  Gdy w wejściu do obozu zauważyła złocistą sierść znanego jej kocura, westchnęła z irytacją. Miała jakąś  głupią nadzieję, że w jakiś sposób uda się jej go wyminąć, co było oczywiście nie do wykonania. Ten od razu ją zauważył i zaraz podbiegł do dwóch medyczek, choć tak właściwie sprawę miał tylko do młodszej z nich. 

- Nie wiesz może gdzie jest Lamparcia Cętka? - spytał od razu, zatrzymując ją tym samym na środku obozu. Słona Bryza posłała jedynie krótkie, współczujące spojrzenie swojej uczennicy, jednak nie zatrzymała się, powoli dochodząc do legowiska Rdzawej Gwiazdy. 

- A czy ja wyglądam, jak jej mentorka czy matka? - odpowiedziała pytaniem na pytaniem z wyczuwalną złością. - Nie. No właśnie. Przestań mnie ciągle o nią pytać bo ja na nią przez cały czas nie chucham, a tym bardziej nie śledzę - kontynuowała, samej sobie odpowiadając, a jej dobry kolega za kociaka spojrzał na swoje łapy nieco zażenowany, a jednocześnie zdezorientowany. 

- Tylko pytam - wymamrotał cicho Słoneczne Serce, a Nocna Łapa strzepnęła ogonem z irytacji. 

- No to przestań pytać - warknęła ze złością i na krótką chwilę zmrużyła swoje lodowe oczy. - Daj mi spokój, bo nie mam pojęcia gdzie jest. Jak chcesz to idź sobie jej poszukać, nikt ci nie broni - dodała i spojrzała na ogon swojej mentorki, który właśnie znikał w legowisku przywódcy. Nocna Łapa chciała być przy tej rozmowie, więc była zła, że ktoś staje jej na drodze i to jeszcze z naprawdę błahym powodem. 

Wojownicy • Tom 1 - WschódOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz