Rozdział 28

237 15 3
                                    

Leżałam sobie spokojnie na dachu autokaru, wpatrując się w niebo i przemieszczające się po nim chmury, gdy do moich uszu dotarł jakiś dziwny dźwięk. Podniosłam się do siadu i rozejrzałam wokoło. W moje oczy momentalnie rzucił się obraz dwóch dronów zmierzających w moją stronę. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, skąd się tam wzięły.

- Co jest? - spytałam zdziwiona, ale nie było nawet czasu na zastanawianie się, co się dzieje, gdy autokarem nagle zarzuciło. Straciłam równowagę, o mało nie spadając z pojazdu, wprost pod koła. - Matko!

Prędko złapałam się czegokolwiek, choć było to dość problematyczne, by się spaść. Jęknęłam cicho, uderzając głową o metal. Wlazłam z powrotem na dach, gdzie było już znacznie bezpieczniej i starałam się za wszelką cenę nie spaść. Rzucali autokarem na boki, a ja natychmiast domyśliłam się, że to mogła być sprawka Petera. Miał EDITH, a te drony z całą pewnością należały niegdyś do mojego ojca.

Rozejrzałam się, ale to nie było dobrym pomysłem. Nie miałam lęku wysokości, co to to nie, lecz bałam się, że cały pojazd mógł spaść w przepaść, a wiele osób pożegnałoby się z życiem.

- Oo, matko, matko, matko!

Pojazd obił się o barierki kilka razy, jeżdżąc po całej ulicy. Dimitrij zapewne starał się zapanować nad autokarem, bo inaczej byłoby naprawdę źle.

Nim się spostrzegłam, klapa w pojeździe otworzyła się, a chwilę później dostrzegłam sylwetkę Petera. Chłopak wycelował w jeden z dronów swoją siecią, przyklejając go do pobliskiej skały. Drugim dronem zajęłam się ja. Zalałam go wodą, a przez zwarcie padł na ziemię, rozbijając się. W końcu oba drony spadły na ulicę, Peter wrócił do autokaru, jak gdyby nigdy nic, a ja usiadłam z powrotem na dachu i odetchnęłam z ulgą, że było już po wszystkim.

- Nigdy. Więcej.

Odetchnęłam głośno i ułożyłam się wygodnie na dachu, łapiąc za głowę. Bolała od nagłego uderzenia, ale nie było wcale tak źle. Moje serce też zaczęło się uspokajać po niezapowiedzianym ataku dronów.

Po chwili jednak wyciągnęłam telefon z kieszeni i wystukałam wiadomość do Petera, by wiedział, jak bardzo się wystraszyłam tą całą sytuacją. Nikt się tego nie spodziewał, nikt nawet nie podejrzewał, że zaatakuje nas znikąd jakiś dron.

Do Peter 😊❤️: Zabiję cię jeśli tylko wyjdziecie z tego autokaru

~*~

Kiedy tylko wjechaliśmy do Pragi kilka godzin później, zeskoczyłam z dachu ponownie tamtego dnia i na piechotę udałam się za wycieczką Petera. Na szczęście byłam w stałym kontakcie z Dimitrijem, dzięki czemu wiedziałam, gdzie dokładnie ich zawozi, z resztą też miałam być w tamtym hotelu, więc większego problemu z dotarciem tam nie miałam.

Aktualnie w Pradze była jakaś zabawa, festiwal, czy coś w tym stylu, co ułatwiało mi sprawę, mogłam bez problemu wtopić się w tłum i zostać niezauważona.

O dziwo dotarłam do hotelu znacznie szybciej, niż wycieczka - jednak latanie i nawigacja w telefonie, a także możliwość skrótów między uliczkami dawała swoje - dlatego prędko odebrałam klucze z recepcji i udałam się do wyznaczonego pokoju. Tam na spokojnie, ale też szybko ogarnęłam się, po czym wyszłam z holu, w momencie gdy Peter i cała reszta dotarli do celu.

Od razu usłyszałam w ich głosach zachwyt hotelem - nie oszukujmy się, było tam naprawdę ładnie i ekskluzywnie. Kawałek dalej jakie mężczyzna grał na fortepianie, w pomieszczeniach stało kilka złotych krzeseł i kanap, na których spokojnie można było usiąść i odpocząć chwilę.

- Czasami warto powalczyć o swoje! - powiedział głośno pan Harrington, przez co machinalnie spojrzałam w ich stronę, uśmiechając się pod nosem. - Rozpakujcie się, odpocznijcie, bo dziś wieczorem niespodzianka. Jest praski, doroczny festiwal światła! - dodał, niezwykle uradowany, wskazując na plakat przy wejściu.

Peter dość szybko mnie dostrzegł, na co uśmiechnęłam się pod nosem. Zaraz ktoś też do niego zadzwonił, a Austin - sztuczna inteligencja stworzona przez tatę - włączył podsłuch, by słyszeć, o czym chłopak rozmawiał. Choć obiecałam sobie, że nigdy nie będę go tak podsłuchiwać, to prawda była taka, że jednak musiałam być poinformowana o wszystkim. A Austin powiedział mi od razu, kto dzwonił do chłopaka.

- Parker, tu Hill. - odezwała się Maria, w chwili gdy nastolatek stał już obok mnie. - W stroju masz słuchawkę. Włóż ją do ucha i czekaj na rozkazy. Zrozumiałeś?

- Ee, tak proszę pani.

Maria rozłączyła się, a my nawet porządnie nie zdążyliśmy się przywitać, gdy podszedł do naszej dwójki Ned.

- Hej. - odezwał się chłopak, spoglądając zarówno na mnie, jak i na Petera. To właśnie do niego zwrócił się już po chwili. - Słuchaj, strasznie cię przepraszam. Pewnie masz wrażenie, że związek przesłonił mi resztę świata, ale wciąż jestem twoim gościem w centrali.

- Jasne, jasne. Wszystko dobrze, nie przejmuj się. - odpowiedział natychmiast Pete, starając się brzmieć przekonująco. Mimo wszystko jego oczy doskonale zdradzały mi, że czuł się źle z myślą, iż mogło im się coś stać.

- Do dodatku Peter ma mnie, więc też to jakaś pomoc. - dodałam, kładąc dłoń na ramieniu bruneta. Ten spojrzał na mnie i uśmiechnął się delikatnie, smyrając mój nos swoim. To było naprawdę miłe uczucie.

- Okey. Fajnie, fajnie. - powiedział Ned z uśmiechem, spoglądając w stronę reszty, zapewne w szczególności na Betty. - No to, co tam z tymi żywiołakami? Gdzie to się stanie?

- Tutaj, w centrum. - odparł niepewnie Pete, drapiąc się dłonią po skroni. 

- My jesteśmy tutaj. - powiedział szeptem Leeds, tak, by nikt inny nas nie usłyszał. Nikt nie mógł wiedzieć, w co tak naprawdę wpakował ich Fury.

- Poradzimy se, Ned. - oznajmiłam, kładąc dłoń na jego ramieniu, którą po chwili zabrałam. Mnie też nie podobało się to wszystko, ale już w tym siedziałam i nie mogłam się teraz wycofać. - Został ostatni, Żywiołak ognia, powinnam dać sobie z nim radę. - dodałam, sama chcąc w to wierzyć. Z żywiołakiem wody ostatecznie zajął się Beck, ale ja też sporo zrobiłam, by go zatrzymać, choćby na chwilę. - Chyba.

- Ned! - zawołała nagle Betty, machając w naszym kierunku, by przywołać do siebie swojego chłopaka. Nie byłam głupia, ani ślepa, zdawałam sobie sprawę, że mnie widzieli.

- Już idę, żuczku.

Ned prędko od nas odszedł, a Peter odwrócił się w moją stronę. Złapałam za jego dłonie i ścisnęłam lekko.

- Poradzimy sobie. - wyszeptałam, opierając czoło o to jego. Musieliśmy w to wierzyć, nawet jeśli nie do końca w to wierzyliśmy.

- Musimy.

Chłopak puścił jedną moją dłoń i pociągnął do reszty osób. Nie protestowałam, w końcu ich znałam, a zobaczenie ich ponownie po wielu miesiącach było miłym uczuciem. Ale gdzieś w środku przez cały czas czułam to nieprzyjemne poczucie winy, że ich narażaliśmy.

Inna niż wszystkie 2Where stories live. Discover now