Rozdział 43

250 18 30
                                    

Nie będę taka, łapcie rozdział, dowiedzcie się, kto to był 😁

~~~~~~~~~~
- Nie, nie, nie. To nie może być prawda. To na pewno... Ja chyba mam jakieś zwidy. - mruknęłam pod nosem, ciągnąć za końcówki swoich włosów, bo nie wierzyłam własnym oczom.

Jakim cudem, ja się pytam? To nie powinno mieć miejsca.

- Nic bardziej mylnego, Stella. To z całą pewnością ja.

Spojrzałam w jego stronę i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Świadomość, że mógł tam być, nie dawała mi spokoju. Świadomość, że mógł okazać się tylko moim wyobrażeniem jego, głupim hologramem, dobijała mnie jeszcze bardziej.

Przygryzłam wargę, po czym podeszłam do mężczyzny i uderzyłam go w policzek. Jego głowa automatycznie poleciała w bok, a ja poczułam, że jednak był prawdziwy.

I właśnie uderzyłam własnego ojca w twarz.

- Auu! Za co to było? - spytał z pretensją, łapiąc się za obolałe miejsce. Ale ja nie zwracałam na to więcej uwagi, a jedynie zakryłam usta dłonią, nie dowierzając w to wszystko. To nigdy nie powinno mieć miejsca, a jednak...

- To naprawdę ty. - wyszeptałam, czując, jak w oczach zbierają mi się łzy. Serce zaczęło walić po raz kolejny, a nogi kolejny raz odmówiły posłuszeństwa.

Był tam. Prawdziwy. Żywy.

Mężczyzna, zapewne widząc w jakim stanie byłam, podszedł do mnie i zamknął e szczelnym uścisku, przytulając do swojej piersi. Dopiero po chwili sama go objęłam, wtulając głowę w jego tors. Bicie jego serca uświadamiało mnie, że żył, że miał się dobrze.

- Ale co ty tu robisz? Przecież... Przecież umarłeś. Widziałam. Byłam tam. - wyłkałam, nie odrywając się nawet od niego. Wspomnienia nawiedziły moją głowę, wszelkie obrazy przewinęły mi się przed oczami, przypominając ponownie tamten dzień. - Później ten pogrzeb, mój wyjazd, kolejna walka... A teraz to. - dodałam już nieco uspokojona, odsuwając się od niego. Przejechałam dłonią po włosach i ostatecznie odsunęłam się od miliardera, by w spokoju spojrzeć na jego spokojną twarz. - Co ty ze mną robisz, tato?

Tony Stark uśmiechnął się delikatnie, po czym ponownie przyciągnął do uścisku. Zrobił to sam z siebie, tak po prostu, po tym wszystkim. Czułam się tak bezpiecznie, jak nigdy dotąd, czułam, że teraz NAPRAWDĘ mogło być wszystko dobrze, że moje życie znów nabrało większego sensu. Bo on tam był, przy mnie, w moim pokoju, trzymając mnie w ramionach.

- Teraz już wszystko będzie spokojnie. Dopilnuję tego. - powiedział cicho, głaszcząc mnie po głowie w uspokajającym geście. Było to naprawdę przyjemne i tak bardzo do niego niepodobne, ale dało się przyzwyczaić.

- To ja dopilnuję, by już nic nie zakłóciło naszego spokoju. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, starając się nie rozkleić po raz kolejny, choć i tak były to tylko moje złudne nadzieje. - Tak bardzo tęskniłam. - wyszeptałam w jego koszulkę, lecz na tyle głośno, by mnie usłyszał.

- Ja za tobą też, kochanie. Za wami wszystkimi. Codziennie zastanawiałem się, co się z wami dzieje, co teraz robicie... Jedynie świadomość, że jesteście cali i zdrowi, sprawiała, że nie wariowałem w tym przeklętym szpitalu.

- W jakim szpitalu? To gdzie ty byłeś przez ten cały czas? Bo skoro ten pogrzeb to... - zaczęłam, odsuwając się od niego gwałtownie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież musiało być jakieś konkretne wytłumaczenie, dlaczego przeżył i dlaczego to wszystko. - Ukrywaliście to wszystko przed wszystkimi? Dlaczego? Przecież dobrze wiecie, że nic bym nie powiedziała. - powiedziałam, czując w środku złość, że o niczym wcześniej nie wiedziałam. Gdybym wiedziała szybciej, zapewne nigdy nie przeżyłabym tego wszystkiego, co się wydarzyło w ostatnich tygodniach. - Każdego dnia zastanawiałam się, co zrobiłam nie tak, że umarłeś. Dlaczego nie postarałam się bardziej? Czy było jakieś inne rozwiązanie tej całej sytuacji? A tym razem ty leżałeś w szpitalu i ktoś znajomy, KTOŚ znajomy wiedział, że tam jesteś. - dodałam, nie odrywając nawet wzroku od jego twarzy. Mężczyzna jednak spuścił głowę w dół i podrapał się po karku. - Kto?

Milczał, co dawało mi wystarczającą odpowiedź. On doskonale wiedział, kto. Po prostu nie chciał mi powiedzieć, ale nie wiedziałam, dlaczego. Może się bał? Może wiedział, że nie popuszczę tej osobie? Może po prostu nie chciał mnie martwić tym wszystkim?

- Kto? - spytałam ponownie, wiedząc, że jeśli się nie dowiem, to sama, prędzej czy później, dojdę do prawdy. - Odpowiedz! - zawołałam, mimo wszystko wierząc, że powie mi po dobroci. Nic takiego się jednak nie stało. - To nie mogła być Pepper ani Happy. Wujek Rodhey też nie. W takim razie... - zastanowiłam się przez chwilę. Do głowy niemalże od razu wpadło mi to jedno nazwisko, które musiało być odpowiedzią. Nie było innej opcji. - Strange, prawda? To on.

Znów mi się odpowiedział, choć tym razem przytaknął skinieniem głowy. Pokręciłam głową, a chęć zniszczenia czegokolwiek - tak chociażby rozwalenie Strange'owi łba - była niesamowicie kusząca. Ale ja nie zareagowałam złością, a odezwałam się ze spokojem, który mógłby wręcz zabijać.

- A jednak. - mruknęłam pod nosem, odwracając się przodem do ściany, o którą oparłam się na moment. Chwilę później uderzyłam w nią pięścią, na szczęście nie robiąc żadnego wgniecenia. - Wiedziałam! Po prostu wiedziałam! - zawołałam, wściekła. - Ja se z nim porozmawiam na poważnie. Niech się tylko dowiem, gdzie się teraz drań chowa, a obiecuję, że wyjdzie ze zniszczoną psychiką.

- Stella, skarbie, córeczko. - odezwał się spokojnym tonem tata, łapiąc moją twarz w swoje ciepłe, duże dłonie. Spojrzałam na niego, patrząc prosto w jego brązowe tęczówki. - To już nie ma żadnego znaczenia. Było, minęło. Teraz będziemy żyć chwilą, nie będziemy wracać do tego, co było. Rozumiesz?

Przytaknęłam, bo wtedy chęć ponownego przytulenia go była silniejsza, niż cokolwiek inne. I to też zrobiłam, po raz kolejny w ciągu kilkunastu minut przytuliłam się do jego piersi.

- Tak tęskniłam, tatusiu.

- Ja za tobą jeszcze bardziej, córeczko. Nawet nie wiesz, jak bardzo. - przyznał mężczyzna, całując mnie w głowę. Uśmiechnęłam się delikatnie, już nigdy więcej nie chcąc się stamtąd ruszyć. Tony Stark był, jaki był, ale poświęcił się, by ratować nas wszystkich. Zasługiwał na należyty szacunek, zasługiwał na zapomnienie o wszelkich rzeczach, które zrobił. - Kocham cię najmocniej na świecie. 

Serce zabiło mocniej, rozlewając się w moim ciele. To był ewidentnie najlepszy dzień w moim życiu.

Inna niż wszystkie 2Where stories live. Discover now