Rozdział 41

244 15 1
                                    

Po spotkaniu z Anastasią i Clio, zniszczeniu wszelkich dowodów na to, kim naprawdę jesteśmy, oraz wróceniu do miejsca docelowego, gdzie jeszcze wcześniej walczyliśmy, znalazłam się na moście. Już z daleka dostrzegłam Petera, więc prędko przedarłam się przez masę samochodów i ruszyłam w jego kierunku. Był poobijany, zmęczony, ale szczęśliwy. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech, a nogi same poprowadziły w jego stronę. Zaraz wpadłam wprost w jego ramiona, ściskając mocno, jakbyśmy już nigdy mieli się nie zobaczyć.

- Stella.

- Peter. - wyszeptałam wprost do jego ucha. Jego ciepły oddech przyjemnie drażnił skórę mojej szyi. - Tak się cieszę, że żyjesz.

- Nigdy więcej. - oznajmił Peter stanowczym tonem, odsuwając się ode mnie nieznacznie, tylko po to, by spojrzeć na moją twarz. Nim się obejrzałam, odgarnął jeden niesforny kosmyk moich włosów za ucho. - Nigdy więcej nie zaufam takiej osobie.

- Nigdy więcej coś takiego się nie powtórzy, obiecuję. - zadeklarowałam, łapiąc jego policzki w dłonie. Złączyłam nasze czoła, ale zaraz Peter ponownie przyciągnął mnie do swojego torsu.

Staliśmy tam przez naprawdę długie minuty, napawając się jedynie swoją obecnością i świadomością, że było już po wszystkim, że mogliśmy wrócić i odpocząć.

- Kocham cię nad życie, wiesz? - odezwał się nastolatek, a przez mój kręgosłup przeszedł przyjemny dreszcz. Słyszałam to już wielokrotnie, ale i tak wciąż wywoływało we mnie te dziwne, aczkolwiek miłe uczucie.

- A ja ciebie jeszcze bardziej.

To ja złączyłam nasze usta w całość, a jedyne co się liczyło w tamtym momencie to tylko i wyłącznie my. Porozwalane samochody, zniszczony most i pobliskie budynku, zapewne poobijani i wystraszeni ludzie... Nie liczyło się nic, zupełnie nic.

- Wszyscy są cali? - spytał po dłuższej chwili brunet, ponownie opierając czoło o to moje. Ciężko było nie zauważyć, że już od jakiegoś czasu stało się to naszą pewnego rodzaju tradycją.

- Cali i zdrowi. Happy dobrze się nimi zajął. - oznajmiłam z uśmiechem, odsuwając się od niego o krok. - Trzeba będzie mu się za to jakoś odwdzięczyć. - dodałam, patrząc prosto w jego tęczówki. Nie trzeba bo być geniuszem, żeby domyślić się, że zgadzał się ze mną w stu procentach.

- Na pewno.

- Dowiedziałam się, że zakochał się w May.

- Wiedziałem. - stwierdził, wzruszając ramionami. Uśmiech nieustannie znajdował się na jego ustach i dodawał uroku, nawet jeśli był zraniony w niektórych miejscach.

- Matko! Naprawdę nie wiesz, jak się cieszę, że już po wszystkim. Teraz możemy odpocząć.

Podskoczyłam lekko do góry, nie kontrolując nawet tego, że wzbiłam się w powietrze znacznie wyżej, niż było to konieczne. Peter zaśmiał się cicho z mojej reakcji, po czym ściągnął z powrotem na ziemię, łapiąc obie moje dłonie w swoje.

- Musimy odpocząć. Należy nam się.

Uśmiechnęłam się szeroko i prędko dotarło do mnie, że przecież nie podziękowałam mu za pewien drobiazg. Wyciągnęłam spod bluzy naszyjnik z zawieszką płatka śniegu, który położyłam na dłoni.

- Dostałam też to. - poinformowałam, przyglądając się naszyjnikowi na tyle, na ile było to możliwe. Peter podszedł do mnie bliżej i sam przyjrzał się biżuterii. - Jest piękny. Dziękuję.

Na jego twarzy zawitał uśmiech, który czułam nawet całując się z nim. Nasz entuzjazm udzielał się nam nawzajem i nie potrafiliśmy tego opanować w żaden sposób. Wygraliśmy. I mogliśmy teraz świętować.

Inna niż wszystkie 2Where stories live. Discover now