Rozdział 36

206 18 7
                                    

Otworzyłam oczy, łapiąc się za głowę, która pulsowała niemiłosiernie. Bolała mnie cała twarz, całe ciało, a dopiero po chwili docierało do mnie, co się wydarzyło.

- Matko! Ależ boli. - jęknęłam, powoli unosząc się do siadu. Rozejrzałam się, dostrzegając trawę i drzewa wokół siebie. Słońce właśnie wschodziło, co mówiło mi, że dzie dopiero się zaczynał. A ja nawet nie wiedziałam, gdzie byłam.

- Nic ci nie jest? Byłaś mocno poobijana.

Odwróciłam głowę w bok, od razu tego żałując. Jęknęłam cicho z bólu, ale już po chwili przyjrzałam się bliżej dziewczynie, która przy mnie kucała. Wydawała się bardzo malutka, miała długie brązowe włosy i ciemne oczy. Była ładna, to musiałam przyznać.

- Kim jesteś? - spytałam, marszcząc brwi. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, po czym wystawiła w moją stronę dłoń.

- Briar Hawkins, miło poznać.

- Stella. - przedstawiłam się, ściskając lekko jej drobną dłoń. Briar usiadła obok, po czym podała mi butelkę z wodą, której chętnie się napiłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak spragniona byłam. - Co tu robię? A bardziej, gdzie jestem?

- W Madrycie, w Hiszpanii. - odparła, wzruszając lekko ramionami. Spojrzałam na nią wielkimi oczami, bo nie dochodziło do mnie jakoś, że byłam tak daleko od Berlina, do którego zmierzałam. To pewnie Beck mnie tu wysłał, innej opcji nie było.

- Serio? Żartujesz, tak? Ja nie mogę tu być.

Zerwałam się prędko na równe nogi i podtrzymałam o konar drzewa, przy którym byłyśmy. Dość szybko odzyskałam ostrość widzenia i wyciągnęłam z kieszeni telefon, by jak najszybciej zadzwonić do jedynej osoby, która mogła mnie wtedy stamtąd zabrać.

- Co robisz? - spytała szatynka, sama podnosząc się do góry. Spojrzałam na nią kątem oka, szukając numeru mężczyzny w kontaktach.

- Dzwonię do wujka, musi mnie stąd zabrać. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, odnajdując odpowiedni numer. Zanim jednak przyłożyłam urządzenie do ucha, dotarł do mnie głos Briar.

- A twoi rodzice? Pewnie się martwią.

Opuściłam dłoń i przymknęłam oczy, by nie pokazać jej, że te słowa naprawdę raniły. Była dla mnie miła, a nawet mnie nie znała. Nie mogłam jej osądzać, nie mogłam jej karać za to pytanie, w końcu nie wiedziała.

- Matki nigdy nie poznałam, ojciec zmarł jakiś czas temu. - wyjaśniłam pokrótce, nie dając po sobie poznać, jak bardzo bolał mnie ten fakt. Nigdy nie powiedziałam, że było mi źle tak, jak było, ale w środku było zupełnie inaczej. Tata dawał mi wszystko, wujek Rodhey, Happy, Pepper... Cała czwórka była moją najbliższą rodziną od najmłodszych lat, nawet jeśli żadne z nich nie było ze mną spokrewnione.

- Przykro mi bardzo. Nie chciałam. - powiedziała ze skruchą, kładąc dłoń na moim ramieniu. Uśmiechnęłam się smutno, dając jej znak, że pogodziłam się z tą całą sytuacją, choć rzeczywistość była inna.

- Nie ma sprawy. Skąd miałaś wiedzieć? - odparłam, wzruszając ramionami. Mimo wszystko zrobiło mi się cieplej na sercu, że się tym przejęła. Zaraz nacisnęłam zieloną słuchawkę przy numerze mężczyzny i przyłożyłam urządzenie do ucha. - Odbierz, Happy, proszę. - mruknęłam pod nosem, kiedy rozległ się pierwszy sygnał. - Kurde, nie odbiera. - warknęłam pod nosem, odsuwając telefon od ucha. Napisałam Happy'emu wiadomość, gdzie jestem i żeby po mnie przyjechał, a także żeby zadzwonił, jeśli będzie mieć czas.

- Może ci pomóc, co? Wciąż nie wyglądasz najlepiej. Zabiorę cię do pokoju, ogarniesz się trochę.

- Nie jesteś stąd, prawda? - odezwałam się, odwracając gwałtownie w jej stronę. Była naprawdę niziutka w porównaniu ze mną. Mogła mieć nie więcej, niż metr sześćdziesiąt, może nawet mniej.

- Po czym to poznałaś? - spytała, nie zrażając się tonem, jakim to powiedziałam. Uśmiechała się, biła od niej przyjemna aura.

- Po akcencie. - odparłam zgodnie z prawdą. Briar kiwnęła głową, że rozumie, po czym wskazała, żebym za nią szła, co też posłusznie zrobiłam. - Wielka Brytania? - dopytywałam, bo dobrze mówiła po angielsku, ale to wcale nie był amerykański akcent.

- A ty pewnie Ameryka. - powiedziała, zerkając na mnie swoimi ciemnymi tęczówkami. - Jestem z Bristolu. A ty stąd pochodzisz?

- Manhattan, Nowy Jork. Bynajmniej tam się urodziłam. - oznajmiłam, nieświadomie się uśmiechając. Miałam naprawdę wiele wspomnieć z Nowego Jorku. - Chyba możemy iść do tego pokoju. Muszę się trochę ogarnąć. I przede wszystkim zmyć to wszystko z siebie.

Briar uśmiechnęła się szeroko i skierowała się w tylko sobie znaną stronę. Musiałam dać jej wolną rękę, bardzo prawdopodobne, że była tam dłużej ode mnie i zapewne lepiej znała okolicę.

- Słyszałam o tych żywiołakach w Europie. Dobrze, że na nich nie trafiłam. - powiedziała w pewnym momencie dziewczyna, nawiązując do zaistniałej sytuacji w Europie. Gdyby tylko wiedziała, że uczestniczyłam w tym wszystkim. - Ten Mysterio jest całkiem niezły. - przyznała, a ja zatrzymałam się gwałtownie. Fakt, Beck całkiem nieźle poradził sobie z żywiołakami, ale z drugiej strony to wszystko było ustawione. I to przez niego samego.

- Pozory mylą, wiesz? - odpowiedziałam, patrząc na nią znacząco. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona, ale nic nie powiedziała. - Mysterio nie jest tym, za kogo się podaje. - dodałam natychmiast, by uświadomić ją jakoś, by nie wierzyła we wszystko, co widzi. To prowadziło do zguby, a ja akurat coś o tym wiedziałam.

- Skąd o tym wiesz?

- Spotkałam go.

- Byłaś tam? - zapytała zaskoczona, a jej oczy rozszerzyły się nieznacznie. Nie mogłam powiedzieć jej całej prawdy, już i tak narażałam kilka osób na niebezpieczeństwo. Wystarczyło mi, że musiałam ich pilnować za wszelką cenę.

- Tak jakoś wyszło. - odparłam lakonicznie, z powrotem przed siebie ruszając. Briar zrobiła to zaraz po mnie i znów objęła dowodzenie w dojściu do hotelu, w którym musiała się zatrzymać na bliżej nieokreślony czas.

- Ta Snow jest niesamowita. Podziwiam ją bardzo. - powiedziała z uśmiechem, na co sama się uśmiechnęłam. Po raz chyba pierwszy słyszałam, żeby ktoś chwalił Snow, którą w końcu byłam. To było naprawdę miłe uczucie.

- Tak, jest niezła.

~*~

Już kilka godzin później stałam wraz z dziewczyną w tym samym miejscu, gdzie mnie znalazła. To właśnie tam przylecieć miał po mnie Happy. Choć zdawałam sobie sprawę, że miała do mnie masę pytań o to, kto po mnie przyleciał, skąd mam pieniądze na takie maszyny i kim dokładnie jestem, to jednak o nic nie pytała, co było mi nawet na rękę.

- Miło było poznać, Briar. Może się jeszcze kiedyś spotkamy. - powiedziałam, stając z nią twarzą w twarz.

- Może wpadniemy kiedyś na siebie jeszcze raz. - zaśmiała się, po czym niespodziewanie mnie przytuliła. Było to dość dziwne uczucie, aczkolwiek miłe z jej strony. Przez te kilka godzin naprawdę ją polubiłam i było mi trochę smutno, że teraz tak po prostu zostawiałam ją w tej słonecznej Hiszpanii, w której najchętniej sama bym została. - Uważaj na siebie.

- Ty też. - odparłam, odsuwając się od niej. Spojrzałam przez ramię na Happy'ego, który stał przy samolocie, czekając na mnie. - Cześć.

Briar odsunęła się ode mnie i uśmiechnęła szeroko. Odwzajemniłam jej gest, a następnie odwróciłam się i powolnym krokiem zaczęłam kierować się do wielkiej maszyny, która robiła niemałą sensację u turystów, jak i mieszkańców Madrytu.

- Dzięki, Happy. Życie mi ratujesz. - powiedziałam, kiedy oboje wsiedliśmy do samolotu, a mężczyzna wzbił się w powietrze i zaczął lecieć w odpowiednim kierunku.

- Nie ma sprawy. Obiecałem się wami zająć, jeśli będzie taka potrzeba. - odparł Happy, spoglądając na mnie z delikatnym uśmiechem. Doskonale zdawałam sobie sprawę, o czym mówił, nawet jeśli nie wypowiedział jego imienia na głos. To z całą pewnością był jego plan.

- Dziękuję jeszcze raz. Jesteś kochany.

Inna niż wszystkie 2Where stories live. Discover now