Rozdział 40

242 14 3
                                    

- Tu jesteście!

Minęłam drony, które o dziwo mnie nie zaatakowały i uśmiechnęłam się szeroko, widząc znane sobie sylwetki na horyzoncie. Natychmiast podbiegłam do Happy'ego i wpadłam w jego ramiona, ściskając go mocno. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobił, był dla mnie kimś w rodzaju drugiego ojca. Był naszą rodziną i nikt nie mógł temu zaprzeczyć.

- Tak się cieszę, że żyjecie. Nic wam nie jest?

Spojrzałam po reszcie, sprawdzając, czy nic im się nie stało. Wyglądali całkiem dobrze, jedynie lekki strach w ich oczach zdradzał, że też musieli walczyć z dronami.

- Już po wszystkim, czy... - zaczął Ned, spoglądając to na mnie, to na obecnych wokoło znajomych. Tak zajęłam się szukaniem ich, że nie zdawałam sobie sprawy, co działo się z Peterem. Miałam jednak nadzieję, że poradził sobie z Beckiem. Musiał.

- Mam nadzieję, że po wszystkim. Drony przestały atakować, Spiderman miał rozprawić się z Mysterio. Powinno być już dobrze.

Nim się spostrzegłam, pewna nastolatka wręcz wpadła w moje ramiona. Zachwiałam się nieznacznie, ostatecznie łapiąc równowagę i sama przytulając dziewczynę. Przytulanie się z nią było miłym uczuciem, szczególnie gdy wiedziała, kim byłam pod maską.

- Dziękuję. - wyszeptała do mojego ucha, drażniąc mnie nieco swoimi długimi, choć związanymi, kręconymi, brązowymi włosami.

- Za co? - spytałam ze śmiechem, mimo wszystko zdziwiona jej gwałtowną reakcją. Tamtego dnia spodziewałam się wszystkiego, ale z całą pewnością nie tego, że Michelle Jones rzuci się na mnie, by podziękować.

- Że nas uratowaliście. Podziwiam was, naprawdę. - odparła, odsuwając się od mojego ciała i patrząc na moją twarz. Założyła kosmyk włosów za ucho, a ja jedynie się uśmiechnęłam, bo było mi naprawdę miło, że za to dziękowała. Uratowałabym ich nawet gdyby nie byli na celowniku Becka.

- Zawsze do usług.

Rozejrzałam się po reszcie, posyłając każdemu uśmiech. Nawet jeśli nie ze wszystkimi miałam taki dobry kontakt, to i tak cieszyłam się, że wszyscy żyli. To był znak, że jednak nadawałam się na bohaterkę, że jednak moim przeznaczeniem było ratowanie ludzi.

Cofnęłam się o krok w tył, po czym wzbiłam się metr nad ziemię. Odwróciłam się chwilę później z zamiarem odejścia, ale przeszkodził mi w tym pewien irytujący mnie od samego początku głos chłopaka.

- Zdradzisz nam swoją tożsamość?

Spojrzałam przez ramię z delikatnym uśmiechem, bo zdawałam sobie sprawę, jak bardzo intrygowała go moja tożsamość. Nie było jednak szans, bym kiedykolwiek mu to zdradziła. Wiedzieli nieliczni, a ja nie chciałam, żeby wiedziała też cała reszta. Już i tak większość wiedziała, że jestem córką Starka.

- To poufne informacje, Flash. Nie ma szans. Nikt nie powinien wiedzieć. - odparłam, kręcąc głową. Chłopak zmarszczył brwi, ale nie dopytywał, skąd znałam jego imię. - Ja uciekam, a wy uważajcie na siebie. Mam nadzieję, że zobaczymy się w Nowym Jorku.

Puściłam oczko do trójki dość bliskich mi osób, po czym odleciałam od nich. Miałam jeszcze jedną sprawę do załatwienia i nie mogła dłużej czekać.

~*~

- An? Jesteś na miejscu? - spytałam, rozglądając się wokoło, choć wiedziałam, że miałam kawałek do miejsca, gdzie chował się pewien współpracownik Becka.

- A i owszem. - odparła kobieta, której głos usłyszałam w słuchawce, którą wciąż miałam w uchu. To naprawdę ułatwiało sprawę w takich sytuacjach.

Inna niż wszystkie 2Where stories live. Discover now