Rozdział 31

231 16 2
                                    

Żywiołak zamachnął się i uderzył w pobliski budynek, na którym aktualnej znajdował się Peter. Chłopak jednak szybko stamtąd zniknął i wylądował na jednej z karuzeli, ale na niej też nie pozostał za długo. Stwór zrównał atrakcję z ziemią, a nastolatek poleciał kilkanaście metrów dalej.

I wpadł na mnie, przez co oboje wylądowaliśmy na ziemi, poobijani.

- Żyjesz? - spytałam, podnosząc się z lekkim bólem z ziemi. Złapałam się za głowę, spoglądając na niego, trochę przez mgłę.

- Powiedzmy. - odpadł, sam podnosząc się ociężale na równe nogi. Spojrzał na mnie, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym zatrzymał się na mojej twarzy i spojrzał wprost w moje oczy. - Ned i Betty są na karuzeli. - oznajmił, choć doskonale zdawałam sobie sprawę, że tamta dwójka gdzieś tam była w całym tym zamieszaniu.

- Wiem, widziałam ich. - odparłam, odgarniając nieco włosy z twarzy. - Michelle też tu była. Wygoniłam ją z powrotem do opery. - dodałam, by powiadomić go, że nie tylko Ned i Betty zjawili się na festiwalu.

- Dowiedziała się?

Doskonale zrozumiałam, o czym mówił. Nie byłam głupia, z resztą jego wzrok mówił sam za siebie. Był mądry, prędzej czy później domyśliłby się, że ktoś jeszcze zna moją drugą tożsamość, pod która aktualnie byłam.

- O mnie? Tak, powiedziałam jej, ale nie miałam innego wyboru.

Odwróciliśmy się gwałtownie za siebie, w stronę żywiołaka, który właśnie podnosił karuzelę, na szczęście nie tą, na której znajdowali się Ned i Betty. Hałas jaki temu towarzyszył był naprawdę ogłuszający, ale to i tak było nic z tym, co przeżyliśmy w kosmosie, a później na Ziemi, gdy walczyliśmy z Thanosem.

- Beck! - zawołałam głośno, by mężczyzna, który był całkiem niedaleko, nas usłyszał. W tamtej chwili nie liczyło się to, jak naprawdę go nie lubiłam, liczyło się to, by nic nikomu się nie stało. To my byliśmy odpowiedzialni za ich życia.

- Złapał karuzelę! Powiększa się! - krzyknął Peter zaraz po mnie. Beck kiwnął głową albo też nie, nie było zbytnio widać z takiej odległości.

Nie spodziewaliśmy się jednak, że ktoś zacznie do nas krzyczeć z góry. Spojrzeliśmy w tamtą stronę, dostrzegając, że to właśnie Leeds i jego dziewczyna wołali o pomoc. Zdawałam sobie sprawę, że żyli nadzieją, że im pomożemy.

- Musimy powstrzymać żywiołaka. To on jest najważniejszy teraz. - oznajmiłam, nakierowując głowę Petera na moją twarz. Ten spojrzał na mnie z lekką obawą. - Im pomożemy później, obiecuję. - dodałam nieco ciszej, choć w środku kłóciłam się sama ze sobą, czy aby na pewno dobrze robiłam.

Po minie Parkera widziałam, że nie wiedział, co ma zrobić. Pomóc im zejść, czy znów zacząć walczyć z żywiołakiem? Spojrzałam w ich stronę, po czym kiwnęłam do chłopaka głową w odpowiednią stronę, w nadziei, że mnie posłucha.

I na szczęście to zrobił.

Ale zanim zdążyliśmy się jakkolwiek stamtąd ruszyć, Żywiołak ruszył na nas. Wycelowałam w niego strumieniem wody, przez co zaczął ryczeć, ale na nic się to zdało. Był blisko, gdy niespodziewanie pojawił się koło nas Beck i wytworzył tarczę, która ochroniła nas przed atakiem stwora, który zaczął walić w nas swoją wielką, niesamowicie gorącą pięścią.

- Jesteś cały? - spytał Peter mężczyznę, patrząc w jego stronę. Ten jednak nie był w stanie odpowiedzieć od razu, zrobił go dopiero po chwili, spoglądając na naszą dwójkę.

- To co? Plan B?

- Tak! - przytaknął od razu nastolatek, nie zastanawiając się nawet nad odpowiedzią. Nie było na co czekać.

- Inaczej się nie da! - zawołałam zaraz za nim, odwracając głowę w stronę żywiołaka, który nieustannie walił pięścią w wytworzoną tarczę.

- Musimy go walnąć czymś, czego nie wchłonie.

- Ja z lewej, ty z prawej, a Stella z naprzeciwka. - oznajmił Beck, lustrując nas wzrokiem. Za nic podobała mi się ta wizja, ale się na nią w końcu zgodziłam z własnej woli. Z resztą, nie było wyboru. - Teraz! - zawołał, a oni natychmiast odskoczyli na boki, zostawiając mnie samą, na samym środku, tuż przed stworem.

Natychmiast wytworzyłam tarczę obronną, podobną do tej Becka, tyle że wykonaną z ognia. Żywiołak jednak rozproszył się na tyle, że z początku nie zaatakował żadnego z nas. Wyglądało na to, że musiał przyswoić do siebie, iż się rozdzieliliśmy. 

Nie miałam tyle szczęścia, jak oni, zostawili mnie w końcu na polu ognia, ale miałam w sobie moc, której nie miał żaden z nich. Wzbiłam się w powietrze, by być twarzą w twarz z potworem, a potem zwróciłam na siebie całą jego uwagę, dając chwilę czasu dla Becka i Petera.

- Chodź, kochany. Zatańczymy?

Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy spojrzał w moją stronę. Zaryczał, po czym wycelował we mnie swoim ogniem. Prędko zrobiłam tarczę ochronną, dzięki czemu nie zostałam spalona żywcem, co w tamtej sytuacji było bardzo prawdopodobne.

- Tylko na tyle cię stać! - zawołałam prowokacyjnie, gdy znikąd uderzył go wielki odłamek, gruz, czy cokolwiek to było, przez co poleciał do tyłu.

- Strzelaj! - krzyknęliśmy wraz z Peterem do Becka, który od razu skierował się na potwora. Zaczął go atakować i musiałam przyznać, że całkiem nieźle sobie radził. Ale my też nie staliśmy tam bezczynnie, tylko staraliśmy się mu pomóc, jak najlepiej potrafiliśmy.

- Spidermanie! Snow! Potrzebna mi pomoc!

Sam se poradź, głąbie.

Mimo wszystko musiałam, by mu pomóc. Dla czystego sumienia.

Nie zdążyłam jednak wzbić się w powietrze, gdy Żywiołak walnął pięścią o ziemię. Żadne z nas nie spodziewało się jednak, że ją tak bardzo rozwali, a ludzie, którzy byli wciąż na karuzeli - w tym Ned i Betty - będą w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Stwór usłyszał ich krzyki i spojrzał w ich stronę, a ja musiałam zrobić wszystko, by nic im się nie stało. Odruchowo poleciałam w ich kierunku, stając na drodze żywiołakowi.

- A ty dokąd, co?

Nie dane mi było jednak zaatakować go w jakikolwiek sposób, bo tuż przede mną pojawił się Mysterio i to on skierował promień swojej mocy na potwora. Stawiał opór, ale mężczyzna nie dawał za wygraną.

Wylądowałam na ziemi, dając mu pełne pole do popisu. Odeszłam na tyle daleko, by przypadkiem nie oberwać, ale moje szczęście zniknęło w chwili, gdy niespodziewanie coś uderzyło mnie w udo, nieco je rozcinając. Syknęłam z bólu, patrzeć na krwawiącą lekko nogę. Ale to nie ona zwróciła moją uwagę najbardziej, tylko jakieś urządzenie, które rozcięło mi to udo.

Schyliłam się, by to podnieść. Nie przejmowałam się bólem, z resztą bolało mnie i tak całe ciało. W tamtej jednak chwili liczyło się to, co trzymałam w dłoni. A to było coś bardzo znajomego.

Inna niż wszystkie 2Where stories live. Discover now