22. Lek

394 11 1
                                    

— Dlaczego to zrobił?

Draco tylko pokręcił głową, zaciskając usta. Tak naprawdę nie musiałam pytać, bo doskonale znałam odpowiedź. Widziałam wiadomość. Każdy widział. Różnica pomiędzy mną i Malfoy'em a resztą uczniów była taka, że my wiedzieliśmy, co wiadomość znaczy. A przynajmniej tak nam się wydawało.

Opatuliłam się mocniej płaszczem. Kadra nauczycielska wygoniła wszystkich na zewnątrz, tak więc cały Hogwart stał teraz na dziedzińcu i marzł w oczekiwaniu na nauczycieli którzy powiedzą nam, co dalej.

Staliśmy ze Ślizgonem na uboczu, w cieniu blanek położonych najniżej, na parterze. Nikt nie zwracał na nas uwagi, bo staliśmy tyłem do dziedzińca i byliśmy praktycznie schowani przed oczami pozostałych uczniów. Zresztą słońce jeszcze nie zdążyło wstać, a niebo dopiero szarzało porannym blaskiem.

— To przeze mnie — powiedziałam nagle, chowając nos w szaliku.

Ewakuacja szkoły — miałam ogromną nadzieję, że chwilowa — nastąpiła tak szybko, że zdążyłam jedynie porwać z dormitorium płaszcz i szalik. W efekcie straszliwie teraz marzłam, choć i tak byłam w lepszej sytuacji niż niektórzy uczniowie, którzy w samych piżamach dygotali z zimna, stojąc po kostki w śniegu.

— Nie wygaduj bzdur. — Draco schował dłonie w kieszeniach czarnego płaszcza. Nawet go nie zapiął, a i tak wyglądał, jakby zimno w ogóle go nie ruszało. — To nie twoja wina.

Oparłam głowę o kolumnę, przymykając oczy. Zimny marmur chłodził dodatkowo moje ciało, ale koił ból głowy, który od jakiegoś czasu rozsadzał moją czaszkę od środka.

— Chciał zabić mnie. Nie udało mu się, więc zamiast tego dorwał Filtcha.

— Więc co, miałaś dać mu się zabić?

— Mogłam stanąć z nim do walki, a nie uciekać jak tchórz. — Wpatrywałam się pustym wzrokiem w brejowaty śnieg pod moimi stopami. Czułam się w tym momencie dokładnie jak ta breja. Brudna i bezużyteczna.

— Spójrz na mnie — poczułam silne dłonie chłopaka na moich ramionach. Blondyn zaglądnął mi w twarz. Jego oczy były poważne. Choć starał się zachować spokój to wiedziałam, że śmierć Filtcha wstrząsnęła nim bardziej, niż okazywał. — To nie twoja wina — powtórzył powoli i dobitnie. — Wojna zawsze wymaga ofiar.

— Wojna? — strząsnęłam z ramion jego dłonie. — O czym ty mówisz? Zginął niewinny człowiek i to tylko dlatego, że jakiś psychopata nie dał rady mnie zabić!

— Tego nie wiemy — próbował mnie uspokoić chłopak, ale ja cała już wrzałam. Nie chciałam się uspokoić. Przeze mnie zginął ktoś, kto absolutnie na to nie zasługiwał. Kimkolwiek był człowiek, który stał za tym wszystkim, miał pożałować tego, co zrobił. Nie, nie chciałam się ukojenia. Wręcz przeciwnie, chciałam płonąć, chciałam uwolnić gniew, który się we mnie kotłował.

— Czego on chce? — to pytanie nie dawało mi spokoju. Już o tym rozmawialiśmy, ale i tak cały czas się nad tym zastanawiałam. Do głowy nie przychodziła mi żadna logiczna odpowiedź. Czy w ogóle taka istniała?

— Nie dowiemy się, jeśli zamkną szkołę. — Mruknął chłopak.

Zmarszczyłam brwi.

— Myślisz, że Dumbledore to zrobi?

W odpowiedzi chłopak jedynie kiwnął głową w stronę dziedzińca.

Wychyliłam się zza kolumny. Rzeczywiście, od strony wejścia do szkoły zbliżała się szybkim krokiem cała kadra nauczycielska. Osobliwy był to widok: gromada profesorów w piżamach i szlafrokach, z cieniami pod oczami. Na czele szybkim krokiem szedł Dumbledore w długim szlafroku sięgającym mu po kostki. Obok niego dreptała McGonnagall w czepku, wykładająca mu coś z widocznym nawet z tej odległości wzburzeniem. Za nimi podążała cała reszta: Michael Grace, jak zwykle przystojny, choć widocznie spięty, wystraszona nauczycielka wróżbiarstwa w dziwnym stroju przypominającym skrzyżowanie wiktoriańskiej koszuli nocnej z workiem na ziemniaki, Snape w czarnej szacie, dokładnie takiej samej jak zwykle, oraz cała reszta nauczycieli, mniej lub bardziej poruszonych. Na samym końcu pochodu zebrały się duchy każdego z domów, wyjątkowo zgodne i trzymające się razem.

Princess | Dramione✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz