24. Armia

374 9 8
                                    

— Trzynastu rannych, jeden zabity. Puchon. Czwarty rok.

W otępieniu słuchałam liczb podawanych przez Snape'a. Do tej chwili nie wiedziałam nawet, że należy on do Zakonu Feniksa. Sama już jednak nie wiedziałam, czy jestem zaskoczona, czy też nie. Czy cokolwiek w ogóle mogło mnie jeszcze zaskoczyć? Matka Malfoy'a nie żyła. Moi przyjaciele okazali się zdrajcami. Hogwart był połowicznie zniszczony.

Poczułam uścisk dłoni Dracona stojącego obok mnie. Odwzajemniłam go, nienawidząc siebie w duchu za moją słabość. To nie on powinien mnie pocieszać. Spojrzałam na niego kątem oka. Dopiero co stracił rodzica, a jego twarz wyrażała całkowite opanowanie. Znowu mi się wymykał. Zamykał się w szklanej kuli. A ja nie wiedziałam, jak go przed tym powstrzymać.

Od wczorajszego dnia w Zakazanym Lesie powstał ogromny obóz złożony z uczniów. Nie baliśmy się żadnych stworzeń zamieszkujących ciemności strefy, która zawsze była dla nas zakazana. Dumbledore jasno określił, że nic nam tu nie grozi. Kadra nauczycielska nakreśliła także kręgi na pierwszej linii drzew, aby mieć zabezpieczenie przed śmierciożercami. Oznaczało to, że wewnątrz lasu byliśmy bezpieczni.

Byliśmy także uwięzieni, tylko jakoś nikt nie powiedział tego na głos.

Na polanie na blisko granicy lasu zgromadzili się wszyscy członkowie Zakonu Feniksa. To znaczy wszyscy ci, którzy byli w zamku kiedy rozpoczął się bestialski atak, bo tylko tak można było nazwać podstawienie bomb w szkole wypełnionej magicznymi dziećmi. Cieszyłam się, że i tak było nas znacznie mniej niż normalnie. Wiele dzieciaków wyjechało przecież zaledwie pięć dni temu z powodu śmierci Filtcha.

Czy to wszystko naprawdę mogło zdarzyć się w zaledwie pięć dni?

Musiałam zobaczyć się z Harry'm, Ronem i Ginny. Wiedziałam, że wkrótce zjawią się z innymi członkami Zakonu. Mieli przylecieć na miotłach od drugiej strony, a przepuścić ich miał pilnujący magicznej granicy Hagrid.

— Będziemy więc tak siedzieć i czekać, aż tamci zburzą Hogwart? — głos Dracona wyrwał mnie z zamyślenia. Już jakiś czas temu całkowicie wyłączyłam się z dyskusji, niezbyt ogarniałam więc teraz temat rozmowy.

Spojrzałam na niego. Widziałam w jego oczach ten charakterystyczny płomień, który zapłonął w nim po tym, jak z jego oczu wypłynęła ostatnia łza przelana za matkę. Chciał zemsty. Całą swoją wściekłość zamierzał przelać w tej jeden cel. A cel zmuszał go do działania, a nie do biernego czekania z żalem w sercu.

Żałowałam, że nie mam w sobie jego woli walki. Cała nienawiść, jaką poczułam w chwili w której Rick Hall ściągnął śmierciożerczą maskę wyparowała w momencie w którym zobaczyłam ciało tego zaledwie czternastoletniego Puchona opadające na strome stopnie. Powinno być na odwrót, czułam to. Każdy Gryfon w tym momencie powstałby z różdżką w dłoni i walczył do ostatniej chwili, by pomścić towarzysza.

A jednak gdy sięgałam wgłąb siebie natrafiłam tylko i wyłącznie na strach. Bałam się, gdy ktoś — Rick — chciał mnie zabić, ale teraz to było coś innego. Ktoś naprawdę zginął. A ja, gdzieś w głębi duszy, czułam, że to moja wina. Czy gdybym na początku roku oddała książkę tamten Puchon nadal by żył? Czy bomby by nie wybuchły?

Poczułam na sobie wzrok Dumbledore'a. Patrzył na mnie błękitnymi oczami, w których jednak nie było zwykłej radości. Jego spojrzenie sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej, choć z pewnością dyrektor nie miał takiego zamiaru. Zawsze podnosił nas na duchu. Tym razem jednak w jego spojrzenie wydało mi się oskarżycielskie. Chociaż pewnie tylko mi się wydawało.

Czarodziej przeniósł spojrzenie na Dracona.

— Nie, Draco, nie będziemy siedzieć i czekać, aż zniszczą Hogwart. — Dumbledore splótł przed sobą pomarszczone dłonie. — Nie mogę jednak oczekiwać od grupy uczniów walki w imię szkoły — w głosie mężczyzny wybrzmiewał autentyczny smutek. Wszyscy doskonale wiedzieli, jak bardzo cenił sobie Hogwart. — Szczególnie po tym wszystkim, co się działo.

Princess | Dramione✓Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora