Rozdział VII

50 20 46
                                    


Obserwowałem ich cały wieczór, w razie gdyby jakiś demon zainteresował się dziewczyną. Okazało się, że nie przyszli sami. Razem z nimi bawiła się niska, ciemnowłosa dziewczyna. Z jakiegoś powodu nieco uspokoił mnie ten fakt. Obserwowałem ich, gdy pili przy barze i gdy mój przyjaciel do alkoholu dolał im „Piekielnej Frajdy" – specjalnego, piekielnego trunku, który wyciąga ze śmiertelników ich najskrytsze pragnienia. Na nieśmiertelnych i pół-śmiertelnych piekielna frajda działała jak zwykły alkohol na ludzi. Trudno było nas upić konwencjonalnymi trunkami. Najwyraźniej jej przyjaciółka - niska, ciemnowłosa gotka Hexa – spodobała się Jake'owi na tyle, żeby chciał umilić jej zabawę. W momencie, gdy cała trójka wychyliła zaprawione drinki, Jake zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się. Frajer rzucał mi wyzwanie. Miałem ochotę go udusić. 

Wiedział, że do moich obowiązków należy pilnowanie porządku, co znaczyło, że będę musiał pilnować tej trójki. On najwyraźniej za cel obrał sobie pilnowanie pewnej niskiej i kształtnej Gotki, a mi przypadało, w tym momencie już obowiązkowe, śledzenie tej dwójki.

Wyszedłem więc za dziewczyną i chłopakiem. Po cichu dogoniłem ich, by zobaczyć, jak migdalą się pod drzewem. Przez chwilę, nawet mimo pierwotnego instynktu by połamać mu twarz i wziąć dziewczynę ze sobą, chciałem zawrócić i dać im spokój, jak przyzwoity Diabeł, jednak do moich uszu doszedł przytłumiony, kobiecy głos.

- Benji, kochanie, przestań. Musimy porozmawiać. – Po tonie natychmiastowo wywnioskowałem, że starała się wydostać z sytuacji. Chłopak zignorował jej prośbę i śledził ustami krzywizny jej szyi, jak zahipnotyzowany.

- Cholerna piekielna frajda... – mruknąłem pod nosem i zacisnąłem dłonie w pięści, przygotowując się, żeby wkroczyć do akcji. To nie tak, że ten chłopak był gwałcicielem. Po prostu ludzie po kontakcie z piekielną frajdą nie potrafili odmówić sobie własnych pragnień. On najwyraźniej pragnął jej. Chciałem pomóc, a to że „Benji" wcześniej mnie wpienił, wcale nie sprawiało, że chciałem nakopać mu szczególnie mocno. Ani trochę.

Zanim zdążyłem zainterweniować, zobaczyłem, jak dziewczyna kopie go z całej siły w najczulsze miejsce w ciele każdego mężczyzny. 

"To musiało boleć" - zaśmiałem się w duchu. Nie zdążyłem się jednak nacieszyć, musiałem dogonić oddalającą się w stronę dyskoteki dziewczynę. Kiedy do niej dotarłem, znowu się wywróciła, tym razem na trawę.

- Okej, albo bardzo lubisz upadać, albo na serio masz problemy z równowagą – powiedziałem przyjaznym tonem. Bóg wiedział, że przeżyła dzisiaj wystarczająco, nie miałem zamiaru bardziej jej dopiekać. To i tak było już bez sensu. Podałem jej dłoń. Patrzyła na nią przez chwile otępiała, więc uśmiechnąłem się szerzej i nawet nie musiałem się starać. Chciałem sprawić, żeby ten wieczór był chociaż odrobinę lepszy dla niej. Dopiero po chwili do mojego umysłu doszło, czym były delikatne błyski na jej twarzy. Łzy. Była tak bardzo przerażona, mimo piekielnej frajdy, że się popłakała. Co oznaczało, że piekielna frajda nie zadziałała. 

"Co do cholery?" - Starałem się opanować ekspresję twarzy.

- Może wstaniemy? – zapytałem retorycznie, ujmując ją za ramiona i podnosząc delikatnie do góry. Kiedy tylko postawiłem ją na nogi, odwróciła się gorączkowo w stronę, z której uciekła. Szukała wzrokiem chłopaka. Zacisnąłem usta.

- Czy masz kłopoty? – zapytałem, mając złudną nadzieje, że powie mi prawdę. Pokręciła przecząco głową, a ja poczułem ukłucie rozczarowania.

- To dlaczego płaczesz? – zadałem kolejne pytanie i zanim zdążyłem się powstrzymać, opuszkiem palca wytarłem łzę, spływającą po jej policzku. Nie odpowiedziała, spuściła wzrok i wzięła urywany wdech.

- Słuchaj, nie musisz mi mówić, co się stało. A tak poza tym, jestem Sam, jeśli cię to właściwie obchodzi. Wierzę, że poznaliśmy się w niewłaściwy sposób.

Znowu cisza. Powoli traciłem cierpliwość. Ująłem ją delikatnie za brodę i uniosłem twarz, żeby na mnie spojrzała. 

– A ty jesteś? – zapytałem, patrząc głęboko w jej oczy, gdy zrobiłem coś, czego wiedziałem, że będę żałował. 

Wpłynąłem na nią. 

Wpływ był zdolnością, którą posiadały anioły i część demonów. Oczywiście ci pierwsi byli w tym o niebo lepsi. Dzięki niemu możliwe było nakłonienie śmiertelnika, aby zrobił to, czego wpływający pragnie. Zdolność ta leżała na granicy wyznaczonej w porozumieniu między moimi braćmi i mną, którą była wolna wola człowieka. Nienawidziłem jej używać. Nie powinienem był tego robić. Mógłbym okłamać siebie i powiedzieć, że ta sytuacja wymagała użycia wpływu, jednak wcale tak nie było. Użyłem go, bo chciałem. Pragnąłem zbliżyć się do niej. W niczym nie byłem lepszy od blondasa, z którym zastałem ją pod drzewem. On przynajmniej mógłby zwalić swoje zachowanie na piekielny trunek, gdyby był świadomy jego działania.

Patrzyłem głęboko w niebieskie oczy. Jej oddech zaczął zwalniać. Czułem, jak jej umysł otwierał się na mnie zapraszająco, gdy wymogłem na niej, aby mi zaufała. Jej wzrok zrobił się delikatnie mętny.

- Rose. Nazywam się Rose – wyszeptała. Uśmiechnąłem się, miałem ją. 

- Dobrze, Rose... Czy czujesz się dobrze?

- Wszystko się kręci – przyznała. Zmarszczyłem brwi. Była pijana, a sytuacja stawała się podbramkowa. Musiałem odeskortować ją do domu. 

- Czy piłaś jakieś drinki? – zapytałem spokojnie, znając już odpowiedź. Dziewczyna przytaknęła i jak na zawołanie zatoczyła się do tyłu, więc złapałem ją w talii. Po chwili mimowolnie głaskałem jej policzek, czyszcząc go z resztek makijażu.

- A jakie? - Musiałem się upewnić, że piła to samo co Benji i Hexa. Nie zachowywała się tak, jak inni ludzie po tym.

- Nie wiem. Wiem, że blondas barman twierdził, że to specjalne drinki, specjały barmana, czy coś w tym stylu – mruknęła bełkotliwie. 

"No tak, czyli miałem racje. Piekielna frajda. Cudownie" - skwitowałem w myślach.

Czułem się paskudnie, więc uwolniłem ją spod wpływu. Wiedziałem, że musiałem odwieźć dziewczynę do domu, ale musiała zgodzić się na to sama. Nawet diabeł ma swoje zasady.

- Gdzie jest chłopak, który cię przywiózł? Powinnaś wracać do domu – rzuciłem mechanicznym tonem, nie umiejąc ukryć obrzydzenia, które mną targało, gdy myślałem o blondasie. Mimo wszystko musiałem zachować pozory normalności. Westchnęła.

- Wrócił wcześniej – kłamała jak z nut. – Zamówię ubera. – Kiedy to powiedziała, znowu się zatoczyła. Skrzywiłem się.

- Odwiozę Cię – mruknąłem, podtrzymując ją, by nie straciła równowagi. – Nie jesteś w stanie dotrzeć samodzielnie, nie po tym co wypiłaś. 

Rose zaklęła pod nosem, a jej mina mówiła, że wiedziała, że mam rację. Odpowiedziałem jej krzywym uśmiechem. Kiedy prowadziłem ją w stronę mojego samochodu, zapytała cicho:

-Dlaczego mi pomagasz? – Opierała się całym ciężarem ciała o mnie. Spojrzałem na nią zdziwiony i odpowiedziałem szczerze, zaskakując samego siebie.

- Sam nie wiem.

Zanim zdążyła mi odpowiedzieć, straciła przytomność.

- O jedną piekielną frajdę za dużo – skomentowałem, biorąc ją na ręce. Była niespodziewanie lekka. Dziwnie czułem się, niosąc kogoś tak drobnego. Kiedy dotarliśmy do auta, ubrałem ją w moją kurtkę. Dziwne ciepłe odczucie obudziło się w mojej piersi. Odchrząknąłem, obserwując jak spokojnie oddycha i odgarnąłem kosmyki włosów, które opadły na jej twarz. Otworzyłem jej torebkę, doskonale wiedząc, czego szukam. Gdy odnalazłem różowy portfel, z trudem pohamowałem śmiech i sprawdziłem jego zawartość. Jej dokumenty powiedziały mi, gdzie jechać. Pół godziny później wniosłem ją do lawendowego pokoju na piętrze i położyłem do łóżka. Obserwowałem, jak jej klatka piersiowa unosi się rytmicznie. Wiedziałem dwie rzeczy:

1 – Nie istnieje człowiek, na którego piekielna frajda działa jak zwykły alkohol – więc coś tu mocno nie gra.

2 – Nie dam rady dać jej spokoju, nie w tym eonie.

Spalona - część 1Where stories live. Discover now