Rozdział XVII - cz.2

39 17 86
                                    


Sam

Poczekałem aż wejdzie bezpiecznie do domu. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi wejściowe, wcisnąłem gaz. Krążyłem po okolicy przed dłuższą chwilę, zanim zdecydowałem się co z tym wszystkim zrobić. Mimo wszystko nie jestem debilem i wiem, kiedy ktoś przede mną coś ukrywa. 

"Nic co zachwiałoby równowagę wszechświata" - jej odpowiedź na pytanie o to, czy ten pierzasty dupek czegoś nie zrobił drążyła mi dziurę w głowie od początku, mimo tego, że jej umysł był taki spokojny, gdy to mówiła. Jednak ostatnio był o wiele cichszy. Ale nawet pomimo tego wyłapałem subtelną nutę emocjonalną. Bólu. Poczucia winy. Już wtedy czułem, że mam ochotę go dorwać, ale się wstrzymałem, tłumacząc sobie, że poczekam aż ona opowie mi co się stało z własnej woli. Jednak, gdy jechaliśmy do restauracji szala goryczy się przelała.

"A co jeżeli powiedziałabym Ci coś, co na zawsze zmieni to, jak na mnie patrzysz?"

W tych słowach kryło się tak dużo emocji, że aż nie umiałem ich rozszyfrować. Cały obiad starałem się być spokojny i wspierający, ale już wtedy wiedziałem, że muszę odwiedzić mojego brata. Złość we mnie rosła i groziła, że eksploduje. Zahamowałem przed nasypem, który powstał podczas nieudanych prób zasypania krateru po próbach militarnych. Nie zamykałem samochodu, tylko idiota spacerowałby po tych okolicach o tej porze. Ten teren był jednym z ulubionych Księcia. W lesie obok nasypu światy mieszały się ze sobą, przenikały tak subtelnie, że człowiek nie wiedział, że się zgubił - póki nie było za późno. Wysiadłem i dałem się owiać zimnemu, październikowemu powietrzu. Miałem nadzieję, że to chociaż trochę ostudzi moje nerwy. 

Mało osób o tym wiedziało, w tym nieśmiertelnych, jednak jeżeli odpowiednio zawędrujesz Międzyświatem dotrzesz do granic Królestwa. To właśnie tam zmierzałem, obserwując jak wygląd lasu stopniowo się zmienia. Drzewa wydawały się rosnąć w nienaturalne sposoby, wykrzywiając się, a ich gałęzie... Nawet mnie przechodziły ciarki. Sprawiały wrażenie, jakby chciały opaść na ziemię, aby Cię złapać. Panowała tam nienaturalna cisza. W powietrzu roiło się od "świetlików". Dusz, których Książe nigdy nie wypuścił ze swojego świata. Książe, mimo bardzo młodego wyglądu, był wiekowo stary. Możliwe, że był starszy ode mnie, ale nawet ja nie umiałem odgadnąć jak długo istniał. Panował nad krainą pomiędzy, w którą wciągał ludzi i kreował ich najgorsze koszmary. Do teraz nie wiedziałem co miał na celu, ale wiedziałem jedno. Kiedy Książe upatrzył sobie kogoś, to nie było dla niego ratunku. Zapach ciemnych Orchidei dręczył naznaczonego aż do momentu, w którym Książe miał jego duszę dla siebie. Nawet anioły nie interweniowały w tamtym momencie. 

Kiedy minąłem Drzewo Życia połyskujące zielonym blaskiem wiedziałem, że jestem już prawie na miejscu. Używałem ogromnych ilości mentalnej energii, wzywając mojego brata. Wkładałem w to całą swoją wściekłość. Kiedy doszedłem do celu, zatrzymałem się. Niewielką polanę, kontrastującą z mrocznym lasem, otaczał okrąg gęsto porastających przylaszczek. Ich fioletowy poblask był niemożliwy do zignorowania. Polana była zabawnie idylliczna w otoczeniu mrocznego lasu Międzyświata, jednak to właśnie ona stanowiła portal do Królestwa. Już stojąc na niej czułem zapach morza i promieni słońca. Odruchowo zaciągnąłem się nim, czując ukłucie żalu, którego przez lata sobie odmawiałem.

-Wołałeś? - Głos Orifiela rozległ się cicho za mną. Odwróciłem się powoli, czując jak miejsce żalu zajmuje zimna wściekłość, jak lód porastająca moje żyły. Uśmiechnąłem się powoli, wyrachowanie.

-Nie chcesz się czasem z czegoś zwierzyć braciszku? - zapytałem, mierząc brata wzrokiem. Dłonie trzymał w kieszeniach spodni. Jego postawa była irytująco zrelaksowana. Nie dałem po sobie poznać jak bardzo działa mi na nerwy. Już dawno temu nauczyłem się, że w kontaktach z moimi braćmi najlepszą bronią jest opanowanie. 

Spalona - część 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz