Rozdział XXVII

34 15 49
                                    

Wieczorem byłam wypompowana. Wrażenia ostatnich dni i ciężki trening z Orifielem zrobiły swoje i nawet napięcie nie przeszkodziło mi w zasypianiu. Jednak Książe najwyraźniej nie miał zamiaru dać mi się wyspać. Obudziłam się w lesie, który wyglądał jeszcze bardziej groteskowo niż zwykle. Domyśliłam się więc, że tym razem jestem znacznie głębiej w Międzyświecie, niż poprzednio. W powietrzu roiło się od świetlików, ale tylko one oświetlały ciemne ścieżki, przez które po moich plecach pełzały nieprzyjemne drzeszcze. Wysiliłam się i pokonałam instynkt, mówiący mi, że muszę uciekać, gdy zobaczyłam go stojącego na rozdrożu. Patrzył na mnie cierpliwie, a jego ciemne ubranie ledwo odcinało się od mrocznego otoczenia. Za to jego porcelanowa skóra kontrastowała żywo ze wszystkim wokół. Powoli podeszłam do niego, a on bez słowa uśmiechnął się i złapał mnie mocno za ramiona. Poczułam jak dojmujące zimno przechodzi przez całe moje ciało, skuwając moje żyły lodem. Potem przestałam widzieć, to było jakby ciemność przykryła wszystko wokół. Dopiero po dłuższej, przerażającej chwili przez te bezwzględną ciemność zaczęło przebijać się wspomnienie.

Moje serce biło szybko. Czułam krople potu płynące po mojej skórze, kiedy zachłysnęłam się powietrzem. Patrzyłam tępo w sufit, próbując otrząsnąć się z resztek snu. Wydawało mi się, że dalej czuję zapach morza. Kiedy mój puls zaczął zwalniać spojrzałam na zegarek na szafce nocnej. Piąta nad ranem. Wiedząc, że już nie zasnę wygramoliłam się powoli z łóżka. Powłócząc nogami zeszłam na dół, kierując się do kuchni. Powoli zaparzyłam kawę w ekspresie analizując sen. Zazwyczaj nie śniłam o skrzydlatych chłopcach. Zaśmiałam się pod nosem, ale brzmiało to bardziej jak skrzek. Kiedy kończyłam kawę siedząc na krześle barowym przy blacie w kuchni usłyszałam jak moja mama cicho schodzi po schodach. Musiała szykować się do pracy. Szpital, w którym pracowała leżał w mieście nieopodal, a jej zmiana zaczynała się o siódmej. Uśmiechnęłam się do niej słabo, gdy mnie zauważyła. Odwzajemniła uśmiech.

-Nie możesz spać? - Zapytała nalewając sobie kawy do kubka. Pokiwałam przecząco głową, wiedząc że nie ma czasu na wysłuchiwanie o moich nocnych koszmarach. Obserwowałam w ciszy jak przygotowywała sobie drugie śniadanie. Nie umiałam pozbyć się dziwnego niepokoju pełzającego w moim wnętrzu. Włóczyłam się bez celu po domu, próbując uprzątnąć i tak czyste pomieszczenia. Kiedy wybiła siódma rano stwierdziłam, że czas zmienić strategie. Sięgnęłam po telefon i bez namysłu zaczęłam pisać wiadomość.

"Znowu zostawiłeś swoją kurtkę. Szukasz pretekstu żeby dalej mnie prześladować?" - Wysłałam wiadomość do Sama uśmiechając sie pod nosem. Może nie przepadałam za jego osobowością, ale moja uwaga przy nim stawała się niepodzielna. I stanowczo wolałam myśleć o nim niż o innych rzeczach dręczących mój umysł. Po chwili chłopak odpisał.

"Cóż za poranny ptaszek. Coś nie pozwala Ci zasnąć?" - Po odczytaniu wiadomości zesztywniałam a niepokój powrócił. Nie było opcji, żeby chłopak wiedział dlaczego nie śpię. Postarałam się otrząsnąć z nieprzyjemnych doznań.

"Smród Twojej kurtki" - Odpisałam. Podejrzewałam, że nie odpuści zaczepki. Kiedy mój telefon nie odzywał się przez 15 minut zdałam sobie sprawę, że mogłam źle ocenić chłopaka. Zrobiło mi sie nieco zimno w środku. Poszłam wziąć gorący prysznic, starając się przegnać nadmiar emocji i przygotowałam się do dnia. O ósmej piłam już drugą kawę. Zostały trzy dni do początku roku szkolnego, więc postanowiłam, że skupię się tego dnia na skompletowaniu wszystkiego czego mogłam potrzebować w następnych dniach. Po krótkim zastanowieniu zadzwoniłam do Hexy. Po dwóch sygnałach połączenie odebrano.

-Halo? - Hexa brzmiała, jakbym dopiero wytargała ją z łóżka. Jej głos był markotny. Zaśmiałam się w duchu.

-Co dzisiaj robisz? - Zapytałam przesadnie radośnie, drocząc się z nią. Miałam jednak nadzieje, że przyjaciółka nie ma planów. Usłyszałam przeciągły jęk, który wyrwał się z jej ust.

Spalona - część 1Where stories live. Discover now