Rozdział XXXI

33 15 67
                                    


-Dobry wieczór. - Chłopak przywitał się z moim tatą, uśmiechając się uprzejmie do bólu. Mężczyzna zmierzył go wzrokiem stalowo-szarych oczu. Mój ojciec najwyraźniej nie był tak oczarowany Samem, jak wcześniej moja matka.

-Dobry wieczór. Wchodźcie bo zmarzniecie - powiedział oschle, uchylając drzwi wejściowe. Spojrzałam na ojca skonsternowana. Skąd znał imię Sama? Czy moja mama zdążyła mu o nim opowiedzieć? Speszyłam się na te myśl. Postanowiłam brnąć w grę, którą zaczął Sam. 

-Chodź Sam, zaparzę Ci herbaty - zaszczebiotałam, a chłopak w odpowiedzi spojrzał na mnie wymownie. Nie był w nastroju na żarty. Zdusiłam chichot i wprowadziłam go do środka. Wyplątałam dłoń z jego uścisku, kierując się w kierunku kuchni. Gdy przygotowałam dwa kubki herbaty owocowej, skierowaliśmy się na górę po schodach. W pokoju powoli odstawiłam kubki na biurko i usiadłam na krześle idealnie w czas, aby zobaczyć jak Sam opada plecami na moje łóżko. 

-Mam nadzieje, że Ci wygodnie - burknęłam. Chłopak ostentacyjnie przeciągnął się powoli i skrzyżował dłonie pod potylicą.

-Mógłbyś chociaż usiąść, skoro mamy porozmawiać - stwierdziłam, widząc, że nie doczekam się z jego strony żadnej odpowiedzi. Westchnął i powoli przeszedł do siadu. 

-Słuchaj, mówiąc prosto z mostu na serio nie sądzę, żeby ufanie mojemu bratu było takim świetnym pomysłem, jak Ci się wydaje - powiedział. Parsknęłam śmiechem.

-Czemu? Boisz się, że będzie na mnie wpływał? A nie, czekaj... - podrapałam się teatralnie po brodzie. W tym samym momencie jedna z mniejszych poduszek uderzyła mnie w brzuch. 

-Hej! - krzyknęłam w jego stronę. Czy on się ze mną serio w tym momencie drażnił?

-To nie jest zabawne, Rose. Nie zdajesz sobie sprawy z kim pogrywasz. Orifiel to mistrz okrucieństwa - powiedział lodowatym tonem. 

-I nazywasz go tak, bo? - pociągnęłam chłopaka za język, czując że nie ma faktycznych argumentów, którymi mógłby poprzeć takie słowa. 

Jasne, Orifiel był nieco zimny. Potrafił dystansować się w parę sekund, czego doświadczyłam więcej niż raz. Ale było w nim też dużo ciepła, a w ostatnich dniach widziałam go co raz więcej. Nie potrafiłam powstrzymać się przed próbą bronienia go. 

-Bo to właśnie on dochodzi prawdy wtedy, kiedy trzeba. Pamiętasz kiedy opowiadałem Ci co grozi w przypadku złamania porozumienia? - zapytał. Jego oczy wydawały się ciemniejsze niż moment wcześniej. Skinęłam powoli głową, zastanawiając się do czego pije.

-Tak, wasz nie do końca sprawiedliwy system - westchnęłam. 

-To właśnie dzięki Orifielowi jest sprawiedliwy. Wiesz, że potrafi Ci wejść do głowy. Ale Orifiel w odróżnieniu od wielu z nas potrafi również wejść do głowy mi. I wszystkim innym - objaśnił chłodnym tonem. 

Zastanowiłam się przez moment. Wiedziałam, że mówi mi o czymś, czego żaden śmiertelnik nie powinien wiedzieć. O ich słabościach i mocnych stronach. Jeżeli Orifiel mógł czytać w myślach każdego ze swoich braci, to oznaczałoby...

-Czyli to on weryfikuje, czy któryś z was faktycznie zawinił? - zapytałam. Sam w odpowiedzi skinął głową. 

-Dalej nie rozumiem, czemu nazwałeś go... - Skrzywiłam się, nawet nie chcąc cytować jego wypowiedzi. 

-Mistrzem okrucieństwa? - szepnął powoli i uśmiechnął się, a jego oczy na moment zjaśniały, aby znów przygasnąć. Dostałam gęsiej skórki. 

-Jesteś taka delikatna - mówiąc to, patrzył mi prosto w oczy. Ten dziwny uśmiech nie schodził z jego ust. Ale wiedziałam, że to nie była obelga. Jego ton głosu był zbyt ciepły. 

Spalona - część 1Where stories live. Discover now