Dzień 54

260 9 0
                                    

W klasie nic się nie stało. Nic a nic. Stało się potem.

Mógłbym nie napisać nic. Zamiast tego napiszę wszystko.

Przyszedłem spóźniony, bo musiałem zrobić zakupy, a kolejka była na dwadzieścia osób. Kiedy wbiłem do klasy, zgrzany i gotowy zasypać go lawiną przeprosin, on tylko położył palec wskazujący na ustach i bez słowa podał mi kartkę z pytaniami, wskazując jedyne wolne miejsce w ławce tuż przed jego biurkiem. Próbowałem się skupić, ale jego najmniejszy gest odrywał moją uwagę od kartki. Próbując przypomnieć sobie daty, nazwiska i powiązania, zapatrywałem się tępo w refleksy od jarzeniówek, które na jego włosach miały barwę złota. Musiał to zauważyć. Po chwili wstał i zaczął krążyć po klasie, a potem stanął z tyłu, tak, żebym go nie widział. Byłem pewien, że zrobił to specjalnie, ale ta myśl w równym stopniu mnie przerażała, co dodawała mi otuchy.

Kiedy zniknął z mojego pola widzenia, było mi trochę łatwiej. Odpowiedziałem z grubsza na większość pytań, zanim zadzwonił dzwonek. U innego nauczyciela pewnie rzuciłbym kartkę i wyszedł, ale nie u niego. Wiedziałem, że mogę napisać więcej.

– Skończyliście? – jego głos rozległ się teraz koło mnie. – Dobrze, oddajcie kartki i zmykajcie.

– Przepraszam... – mruknąłem, kiedy rozległo się szuranie krzeseł i uczniowie zaczęli nas mijać, składając prace na biurko. – Ja jeszcze nie skończyłem.

– Nie szkodzi. – Usiadł z powrotem za biurkiem. – Przyszedłeś chwilę później, więc pisz spokojnie. Nie ma pośpiechu.

Odchylił się na krześle i spojrzał przez okno, za którym pociemniało. Dopiero teraz to zauważyłem, skupiony na klasówce. Wyglądało, jakby zaraz miało lunąć.

Zmusiłem się, żeby nie patrzeć na jego zamyśloną twarz i zbierające się czarne chmury, i po piętnastu minutach oddałem mu pracę, nie chcąc zmuszać go do przesiadywania po godzinach. Zerknął na nią przelotnie. Zwykle nie znosiłem, jak nauczyciele to robili – tuż po tym, jak oddało się im pracę – ale tu wiedziałem, że napisałem sporo, więc się nie speszyłem.

– Nieźle – skomentował. – Odpowiedziałeś na wszystko. Żadnych problemów? – spytał, podnosząc na mnie wzrok.

– Dziesiąte było dosyć trudne.

– Takie miało być. Wiem, że ten okres przerabialiście najdawniej, poza tym on zawsze jest traktowany po łebkach. A potem matura zaskakuje. Sprawdzę, jak poszło reszcie klasy i może zrobimy sobie z tego powtórkę.

Pokiwałem głową, nie wiedząc, co powiedzieć. Ubrałem bluzę i wrzuciłem długopis do kieszeni, a on w tym czasie pakował swoją torbę, zerkając przez okno, gdzie deszcz rozpadał się na dobre, przesłaniając panoramę miasta szarą kurtyną.

– Hm. Kiepska pogoda. Daleko mieszkasz?

– Nie, przy Mickiewicza.

– O, a ja przy Krasińskiego. Więc jeśli nie chcesz wracać z nauczycielem, to lepiej już zawijaj.

Nie zawinąłem. Usiadłem na ławce i czekałem, a on wiedział, że to zrobię. Wiem, że wiedział. Wyszliśmy razem. Krople deszczu wielkości szklanych kulek spadały nam na głowy. Szybko przemokliśmy, a mimo to szliśmy wciąż tym samym tempem.

– Lubię deszcz – powiedział on w pewnym momencie.

„A ja lubię ciebie" – pomyślałem, jednak odpowiedziałem:

– Ja też.

Ale miałem wrażenie, że on usłyszał prawdziwą odpowiedź.

Odprowadziłem go pod samą bramę, choć zwykle idę inną drogą do domu. Zatrzymaliśmy się, a on, szukając kluczy po kieszeniach, spytał:

62 dniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz