Rozdział siedemnasty

93 3 0
                                    

Grudzień 2023, Orlando, Wigilia

Patrzyłam się pustym wzrokiem na fioletowego kucyka na półce, który zupełnie nie pasował mi do otoczenia, ale miałam do niego ogromny sentyment. W głowie nadal miałam jezioro i zazdrość jaka mnie zżerała tamtego dnia. Ale to nic. Kochałam tę maskotkę.

Dziś był dzień, którego nienawidziłam z całego serca już od dziecka. Miałam świetne i szczere dzieciństwo, ale te święta i jakiekolwiek inne były zbyt sztuczne, kiedy siedzieliśmy z przeróżną rodziną, z którą widzieliśmy się tylko raz w roku. Z wszystkich zakątków świata.

Szczęście w nieszczęściu, od kiedy rodzice odeszli nie mamy już problemu z tą sztuczną otoczką tak naprawdę nieznanych nam osób.

Razem z Williamem postanowiliśmy, że nie będziemy sobie sprawiać prezentów. Zdecydowanie wystarczy nam własne towarzystwo we dwójkę. Podobał mi się ten plan, bo chciałam przez chwilę zapomnieć o innych ludziach oraz ostatnich wydarzeniach, które zupełnie mąciły mi w głowie.

Lili, dzisiaj się tym nie przejmujesz - pomyślałam. Skup się na sobie i bracie

I tak zrobiłam, a przynajmniej się starałam. Na początku dnia na całe szczęście nie miałam przed oczami umysłu twarzy Rowana Andersona, który kilka dni wcześniej wydawał się zupełnie innym człowiekiem. Pomyślałam sobie, że pewnie coś brał, albo założył się z kolegami. Chociaż właściwie, czy on ich miał? Rzadkością było to, żeby z kimkolwiek oprócz mnie rozmawiał dłużej, niż przez dwie minuty. Poczułam ukłucie w żołądku. 

Obudziło mnie gromkie przekleństwo dobiegające z przedpokoju, a także szuranie i stukanie. Czy ktoś próbował się nieudolnie włamać do tego biednego mieszkania? Szkoda tylko, że nie miałby co z niego ukraść. Przetarłam oczy nie mogąc znieść słonecznego poranka. Jak na grudzień była bardzo ładna pogoda. Przez zasłonięte rolety dobijało się zimowe słońce. 

Wstałam i powolnym, zaspanym krokiem wyszłam z pokoju, aby potem zobaczyć Willa, który siłował się z...

- Choinka? - zapytałam go mrużąc oczy. 

Blondyn trzymał zielone, iglaste drzewo za pień i próbował resztkami sił przepchnąć je przez framugę drzwi. Mieszkanie było zbyt małe na taki wielki okaz rośliny. Nie mówiąc już o tym jaki syf Will zrobił przenosząc je w końcu do salonu. Postawił je przed kanapą w rogu pokoju. 

- I voilà! - otrzepał ręce i założył je na biodra, patrząc się dumnie na swoją zdobycz. Zerkałam na niego z otwartymi ustami i wyraźnym zdezorientowaniem. Blondyn wtedy popatrzył na czubek drzewka. - Kurwa.

Zaśmiałam się najgłośniej jak potrafiłam, kiedy zobaczyłam jak ugina się cała góra choinki. Sufit był za nisko, a ona za wysoka. Podeszłam do brata i poklepałam go po ramieniu.

- Dobra robota - powiedziałam, a w jego oczach widziałam zawiedzenie. - Okej, spokojnie. Naprawimy to - oznajmiłam idąc po stołek z kuchni. Wystarczyło tylko przyciąć górę. Co w tym trudnego? - Daj mi jakiś nóż.

- Ty chcesz to przecinać nożem? 

- A masz coś innego?

- Pójdę do sąsiadów pożyczyć piłę.

- Sąsiedzi nas  n i e n a w i d z ą - przypomniałam mu podkreślając to dobitnie. Opuścił ramiona i westchnął głośno. Na chwilę zniknął z mojego pola widzenia, a potem wrócił z największym nożem, który posiadaliśmy. 

- A może ja to zrobię? - zapytał patrząc na mnie z dołu i krzywiąc się na to jak staję na palcach, żeby złapać czubek choinki. Ukułam się już kilka razy igłami, kilka z nich poleciało na ziemię, a niektóre na włosy Willa.

- Spokojnie, dam radę.

- Ale to ja jestem facetem? - spojrzałam wtedy na niego z niedowierzaniem. 

- Teraz tym bardziej nie zejdę - wskazałam na niego srebrnym nożem. - Myślisz, że kobieta nie da sobie rady? Powiedz to jeszcze raz, a wsadzę ci ten nóż, gdzie zdecydowanie zaboli - uśmiechnęłam się sarkastycznie. Blondyn podniósł ręce w geście obronnym i już się nie odzywał. Wysłałam go, aby posprzątał ten bałagan, który narobił. Marudził coś przy tym pod nosem, ale nie zwracałam na to większej uwagi. 

Dzieciak.

Walczyłam z tym drzewem uparcie. Zdecydowanie nie miało ono ochoty ze mną współpracować. Nie zliczę ile razy zachowywałam się jak wariatka i mówiłam do rośliny. Ale w końcu dopięłam swego i na koniec choinka pasowała idealnie wielkościowo do mieszkania. 

Nalałam wody do stojaka, a potem zeszłam do piwnicy szukać ozdób choinkowych, które znalazłam od razu. Na całe szczęście, bo nie chciałam dłużej zostawać pod ziemią, gdzie było pełno kurzu i pajęczyn. Rany, czy ktoś kiedykolwiek tu sprzątał?

Wróciwszy na górę zastałam Willa rozwalającego się na kanapie. Rzuciłam w niego pudłem, co było bardzo głupie z mojej strony, bo wiele bombek mogło już się zbić. Widząc uśmiech mojego brata, pomyślałam, że może wcale nie nienawidzę tych świąt.

Związałam czarne włosy w wysokiego kucyka, aby było mi wygodniej ozdabiać mieszkanie. Ja zajęłam się bombkami, które były w kolorach złota i czerwieni, a Will lampkami, starając się je rozplątać. 

- A może... - zaczęłam temat, który siedział mi w głowie już od dawna. - ...zaprosilibyśmy Pani Cloe? Na kolację. Przyda jej się towarzystwo, tak samo jak nam.

Spojrzałam na brata wyczekująco, aby jakkolwiek zareagował. On jednak patrzył się w lampki zastygając w ruchu. Pożałowałam, że w ogóle to zaproponowałam, ale już nie mogłam i nie chciałam się wycofać. 

- Nie wiem czy to dobry pomysł - skrzywił się i w końcu na mnie spojrzał. Zawiesiłam złotą kulkę, którą trzymałam, aby mieć wolne ręce i do niego podeszłam, kucając przed nim. Dłonie położyłam mu na kolanach. - Lili, naprawdę to miłe z twojej strony, ale ona ma swoją rodzinę... Chyba.

- Mówiła, że jej wnuki są zza granicą, a dzieci nie mają czasu przyjeżdżać - przypomniałam mu słowa staruszki, które kiedyś nam opowiadała.

- Poza tym nabawiłem ją kilkukrotnie prawie zawału serca - zmarszczył brwi.

- Zawsze ci wybaczała - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Błagałam w duchu, aby się na to zgodził. Tęskniłam za tą kobietą.  - Prooooszę - zrobiłam oczy, jak kot w butach. 

Blondyn przewrócił oczami i pokiwał głową. Zgodził się! Rzuciłam mu się na szyję i pocałowałam w policzek, a następnie szybko pobiegłam po telefon. Nadal miałam jej numer w razie wypadku.

- Ale pod warunkiem, że też kogoś jutro zaproszę! - krzyknął do mnie. Spojrzałam na niego pytająco.

- Czemu jutro? To dzisiaj jest Wigilia - uświadomiłam mu.

- Bo chcę, żeby ten ktoś został u nas na jakiś czas - puścił mi oczko. 

Od razu pomyślałam o jakiejś dziewczynie. Czyżby w końcu sobie kogoś znalazł? Nie mogłam ukryć radości, że poznam nową osobę, a moje szczęście się podwoiło, gdy Cloe odebrała i zgodziła się przybyć dzisiaj na kolację. 

Zapowiadały się naprawdę udane święta.

Wrong side of meWhere stories live. Discover now