Rozdział piętnasty

92 6 0
                                    

Grudzień 2023, Orlando

Zajadałam się niezdrowymi frytkami i popijałam je gazowanym napojem. Uważałam, aby nie ubrudzić auta Andersona, ponieważ sądziłam, że już zbyt dużo szkód mu wyrządziłam. Tak, sama byłam zaszokowana moim zachowaniem. W radiu leciała cicho muzyka, a ja czułam się naprawdę komfortowo, nawet zważając na wcześniejszą sytuację. Rowan się tym nie przejmował. 

- Jesteś bardzo szczęśliwy - rzuciłam, kiedy już zjadłam swoje danie. Trzymałam plastikowy kubek z napojem w ręce i zaczęłam gryźć słomkę, czekając na jego odpowiedź.

- A czemu miałbym nie być?

- Nie wiem, może masz już mnie dość?

- Chyba zwariowałaś, kwiatuszku - pokręcił głową, śmiejąc się. Ja również mimowolnie się uśmiechnęłam i spojrzałam na swoje kolana. 

- Wiesz, zawsze mnie to zastanawiało, czemu do mnie tak mówisz - powiedziałam, mając na myśli swoją ksywkę, którą sobie wymyślił i nazywał mnie kwiatuszkiem praktycznie od kiedy się poznaliśmy. Czyli już... Trzy miesiące! 

Nie mogłam uwierzyć, że tyle się ciągnie nasza znajomość. Od października wszystko się zmieniło. A przynajmniej miałam takie wrażenie. Pierwszy raz kiedy ujrzałam Rowana Andersona, myślałam, że coś mi z nim nie gra. Byłam bowiem pewna, że urwał się z więzienia i teraz zamierza każdego pozabijać swoją nielegalną bronią. 

A potem się do mnie uśmiechnął i nagle sufit mi się zwalił na głowę. I tak, to jest dobre spostrzeżenie, bo kiedy sufit na ciebie spada dzieje się coś złego. A ja wtedy czułam się zbyt okropnie z myślą, że usiadł obok mnie i się mną interesuje. Nie zasługiwałam i nie  z a s ł u g u j ę na to. 

Boję się, że ten chłopak nazbyt namiesza w moim życiu. O ile już tego nie zrobił. 

- Nazywasz się Lilia, tak? - spytał głupio, a ja parsknęłam na to śmiechem i pokiwałam głową. - Więc kojarzysz mi się z kwiatkiem. To dlatego - wzruszył ramionami i zabrał z mojej ręki kubek z zimnym piciem.

- Ej! - krzyknęłam, tymczasem on już wypił całą jego zawartość. - Igrasz z ogniem, Anderson - pogroziłam mu.

- Lubię to. A w szczególności, kiedy w końcu z tym ogniem gram razem przeciw wodzie.

Nie zaprzeczałam. Doskonale zrozumiałam jego przenośnie. A Rowan dobrze to wiedział.

***

Tym razem nie spałam, ani nie siedzieliśmy w ciszy, tylko rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Nawet nie zauważyłam, kiedy zawiózł mnie w kolejne miejsce naszej przejażdżki. Było już ciemno, ale wiedziałam, że jesteśmy  gdzieś na parkingu. Zaśmiałam się w myślach, że Rowan ma dziwne przywiązanie do miejsc parkingowych. 

Wyszedł z auta, więc zrobiłam to samo. W oddali mogłam zauważyć mnóstwo lampeczek świecących na biało. Zapytałam, gdzie jesteśmy, lecz on tylko mrugnął do mnie oczkiem i pociągnął za nadgarstek. Poczułam wtedy dziwne mrowienie w podbrzuszu, więc szybko mu się wyrwałam. Rowan nawet nie protestował. 

Wiedziałam już, gdzie byliśmy, a mianowicie przed jednym z bocznych ogrodzeń w Leu Gardens. Zastanawiało mnie tylko to, czemu nie idziemy do wejścia głównego i nie zapłacimy za wejście. Przecież to nie kosztowało fortuny. Może Rowan miał inne plany?

Brunet złączył dwie dłonie i przykucnął. Patrzył na mnie z niecierpliwością, a kiedy sobie zdałam sprawę, co on chce zrobić pokręciłam od razu głową. 

- Chyba śnisz, że przeskoczę przez to - splotłam ręce pod piersiami, abym wyglądała na niezadowoloną tym pomysłem. Moje serce natomiast w tym samym czasie biło jak szalone od adrenaliny.

- No, dawaj. Nie lubisz łamać prawa?

- Tam są kamery, idioto! - krzyknęłam na niego szeptem, aby nikt nas nie usłyszał. Wyrzuciłam ręce teatralnie, nadal na niego patrząc z litością. On patrzył na mnie tak samo.

- Uwierz, robiłem to już wiele razy. Chodź, proszę - zagestykulował tak, że zwróciłam uwagę jeszcze raz na jego pozycję. Przeklęłam pod nosem i postawiłam jedną nogę na jego rękach. On następnie mocno wybił mnie do góry i już byłam na drugiej stronie.

Przede mną było mnóstwo roślin już bez liści, jednak ozdobione były one lampkami choinkowymi. Było przez nie tak jasno, że myślałam przez chwilę, że jest dzień i spędziłam z Andersonem całą noc na jeżdżeniu samochodem i kręceniu się po okolicy. Zerknęłam na godzinę w telefonie.

Było już po dwudziestej, więc wejście było zamknięte już godzinę. A jednak lampki dalej się świeciły, jakby specjalnie dla nas i naszych głupich pomysłów. Usłyszałam, jak ktoś ląduje obok mnie.

Chłopak w tatuażach uśmiechnął się do mnie i otrzepał ręce. 

- Musimy się rozejrzeć, czy nie ma ochroniarzy. A potem cię gdzieś zabiorę - oznajmił, a we mnie narodziła się śmiertelna ciekawość. - Byłaś tu kiedyś? - spytał półszeptem. Pokręciłam na to przecząco głową. - Czyli mam szczęście, że jako pierwszy cię tu zabieram - wyszczerzył białe zęby, które miałam coraz mniejszą ochotę wybić. 

Skradaliśmy się między krzakami i drzewami oraz jakimiś murkami. Nigdzie nie było widać żadnej żywej duszy. Zastanawiałam się, czy to my mieliśmy szczęście, czy to miejsce jest faktycznie bardzo słabo chronione. 

- Często tu przychodzisz? - zapytałam normalnym tonem głosu, kiedy już spokojnie i powoli przechadzaliśmy się drogą wysypaną kamyczkami, a wokół nas migały światełka. Byłam wniebowzięta tym widokiem. Czułam się jakbym była w niebem pełnym gwiazd, a ja była jedną z nich. 

- Jak muszę pomyśleć - skinęłam głową na jego odpowiedź. Może to było jego miejsce, a ja naruszałam jego prywatność? Tak samo miałam z sypialnią moich rodziców. Nie lubiłam, kiedy ktoś kto dla mnie nic nie znaczy, wchodzi do ich pokoju. - Albo kiedy uciekam przed glinami - rzucił, a ja na to się roześmiałam, podobnie jak on.

- Jasne - mruknęłam pod nosem. 

Rowan wskazywał drogę, którą zamierzaliśmy iść, aby dotrzeć do miejsca docelowego. Była to dość kręta dróżka, więc pomyślałam, że jesteśmy w jakimś labiryncie. Od światełek wokół nas było mi ciepło, mimo temperatury, która była na dworze. A może, to nie przez światełka tylko...

Lili!

Usunęłam szybko myśl z mojej durnej głowy. 

- A teraz poproszę cię abyś zamknęła oczy - melodyjny głos wtargnął do moich uszu. Dopytałam się dlaczego, ale przed jego odpowiedzią posłuchałam jego pierwszego polecenia. - Cieszę się, że mi powoli zaczynasz ufać.

Powiedział to z taką pewnością, że sama zaczynałam w to wierzyć.

Dotknął delikatnie mojej ręki i ujął ją w swoją. Chciałam podnieść kąciki ust, ale się powstrzymałam. Skupiłam się, aby nie potknąć się o żaden kamyczek. Chociaż w pełni ufałam Rowanowi, jeśli chodzi o prowadzenie mnie na ślepo.

Usłyszałam jakby spokojne przelewanie się wody i wtedy Anderson pozwolił mi otworzyć oczy. Ujrzałam wtedy minimalistyczną, ale wcale nie taką małą fontannę. Wokół niej były zaplątane znowu te białe lampeczki. Anderson wypatrywał mojej reakcji. Uśmiechnęłam się na ten widok. 

- Pięknie tu... - powiedziałam półgłosem, który był spowodowany zbyt dużym wrażeniem widoku. - Dlaczego mnie tu zabrałeś?

- To jest moje ulubione miejsce. Kto wie, może twoje też będzie?

Sądzę, że coś innego staje się moim ulubionym miejscem...

Wrong side of meTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang