Rozdział 20

3.9K 93 1
                                    

Ned 

Luizy nie było zaledwie kilka godzin a ja już się zamartwiałem. Dzwoniłem do niej parę razy, ale mnie nie odbierała. Przez co zaczynało mi powoli odbijać.

-Peter, namierz telefon Luizy- rzuciłem do słuchawki.- Odezwij się od razu, jak to zrobisz.

-Pewnie, szefie- odpowiedział. Wróciłem do przeglądania leżących przede mną dokumentów. Nie było mnie kilka dni, a zdążył zebrać się spory kopiec do przejrzenia. Czasem nie znosiłem swojej pracy. I jeszcze ta cała sprawa z Louisem. Wiedziałem, że z moimi obecnymi sojusznikami nie miał z nami żadnych szans, ale nie miałem ochoty na kolejny rozlew krwi. Dlatego też nie mogłem się doczekać, aż to wszystko będzie już za mną. I będę mógł znowu spokojnie zająć się swoimi interesami.

-Tak?- odebrałem.

-Pani Luiza jest w parku niedaleko- usłyszałem głos informatyka. 

-Dobra, dzięki za informacje.- Przerwałem połączenie, ruszając szybko do parku. Zamierzałem porządnie ochrzanić kobietę jak tylko ją znajdę.

Po paru dobrych minutach byłem na miejscu. Dzięki przesłanym współrzędnym bez problemu odnalazłem punkt, gdzie powinna znajdować się brunetka. Ale jej tam nie było. Zacząłem się rozglądać, szukając, gdzieś jej telefonu. Znalazłem go w pobliskich krzakach, razem z jej torbą. Zmroziło mnie na ten widok. Nie chciałem dopuszczać do siebie tego co było oczywiste. Coś się jej stało. Ktoś ją porwał, albo, albo... Nie, nie do tego na pewno nie doszło. Na pewno nic jej nie jest. A przynajmniej na pewno żyje. Jest zbyt silna na śmierć. Zdenerwowany wybrałem numer Johna.

-Luiza zniknęła.- Odezwałem się bez zbędnych wstępów, ruszając z powrotem do rezydencji.

-Jak to zniknęła?

-Poszła się przejść, ale coś musiało jej się po drodze stać. Znalazłem jej torebkę w parku. 

-Wyśle tam chłopaków, może coś jeszcze znajdą.

-Podsyłam współrzędne, bądź u mnie za dziesięć minut- burknąłem i schowałem telefon do kieszeni spodni. Bałem się myśleć co mogło jej się stać. Jedyna nadzieja w tym, że nie minęło dużo czasu od jej zaginięcia. Wszedłem do gabinetu i zatrzasnęłam drzwi. Wysypałem zawartość torebki Luizy na biurko. Portfel, telefon, chusteczki, szminka, gumy do żucia, klucze i pendrive. Pendrive? 

-Wysłałem ludzi, rozejrzą się- Mój przyjaciel wszedł do pomieszczenia. 

-To dobrze- odpowiedziałem nawet na niego nie patrząc. Wsunąłem pamięć zewnętrzną do laptopa uruchamiając urządzenie.

-Co masz?- zapytał zaintrygowany blondyn.

-Znalazłem pendrive w torebce Luizy, może to nic, ale chcę go przejrzeć.

-Mhm- przytaknął podchodząc do mnie i zerkając ciekawie na ekran.

Kliknąłem w ikonkę z nazwą urządzenia. Pojawiło się przede mną okienko z loginem i hasłem. Nie miałem pojęcia jakie jest. 

-Patrick, przyjdź do gabinetu- zadzwoniłem do mojego człowieka.

-Ciekawe co twoja żonka przed tobą ukrywa- odezwał się mój przyjaciel.

-John, nie teraz- warknąłem na niego. Nie miałem siły na słowne przepychanki.

-Wejść- powiedziałem słysząc pukanie do drzwi.

-Słucham szefie- rzekł informatyk wyłaniając się zza drzwi. 

-Mam tu pendrive, ale nie umiem go otworzyć- powiedziałem podając mu urządzenie.

-Zobaczę co da się zrobić- kiwnąłem mu głową.

-Dzwoniłeś do Broomera?- zapytał przyjaciel.

-Nie, myślisz, że może coś wiedzieć?- Wzruszył ramionami.

-Wczoraj nic nie wiedział, ale nigdy nie wiadomo.- Zgodziłem się z nim. 

-Halo?- Usłyszałem niepewny głos chłopaka.

-Możesz gadać?

-Tak.

-Robbrie coś planuje?

-Generalnie tak, ale nie wiem co. Jest skryty.

-Czyli od wczoraj nie dowiedziałeś się nic nowego?

-Nie- mruknął niepewnie.

-Wiesz coś czy nie? Luiza zaginęła nie mam czasu na domysły- powiedziałem zimnym tonem. 

-Luiza?! Co?!- zapytał zszokowany.

-Zniknęła, dlatego pytam Cię ostatni raz czy coś wiesz?- warczałem rozzłoszczony.

-Hmm...eee... Macie pendrive?

-Jakiego pendrive?

-Dałem go dziś rano Luizie.

-Ty?! Co?!- Teraz już wrzeszczałem.- Kiedy się z nią widziałeś?!

-Koło 10- odpowiedział lękliwie.

-To przez Ciebie wyszła z domu bez ochroniarza! Ja Cię zabije!- Stojący obok mnie John odsunął się lekko. 

-Nie miałem pojęcia...

-Milcz- wysyczałem.- Jeżeli cokolwiek jej się przez Ciebie stanie, to pożałujesz, że przyszedłeś na świat.- Zakończyłem połączenie. - Spotkała się z nim rano, od niego jest ten pendrive- powiedziałem myśląc co mogę teraz zrobić.-To na pewno sprawka Robrre'go.

-I?

-Musimy ją odbić.

-Ale nie wiesz, gdzie ją przetrzymują- zauważył trzeźwo blondyn.

-No tak. Może być gdziekolwiek- odezwałem się załamany.

Nie miałem pojęcia co teraz zrobić. Naprawdę mogła być wszędzie.

Luiza 

Otworzyłam oczy, czując pulsowanie w czaszce. Ciemność otaczała mnie ze wszystkich stron. Musiałam być w jakiejś piwnicy, bo znikąd nie dochodził nawet promyk światła. Podniosłam ręce do oczu i usłyszałam charakterystyczny chrzęst łańcuchów, pociągnęłam za nie chcąc wyczuć jak daleko sięgają. Niestety mogłam wykonywać tylko minimalne ruchy. Zadrżałam z zimna. Siedziałam bezpośrednio na chłodnej, najprawdopodobniej betonowej posadzce. Westchnęłam, nie wiedząc co dalej. Byłam zła na siebie. Po co wychodziłam bez ochroniarza? Mój mąż toczy wojnę, zaatakowano go, a ja idę sama na spotkanie z Matt'em. Szczyt głupoty, za którą teraz na pewno słono zapłacę.

Zgrzyt otwieranego zamka wyrwał mnie z ponurych myśli. Odwróciłam się w stronę z której dochodził dźwięk. Już po chwili zalało mnie światło jarzeniówki. Zamknęłam oczy, oślepiona nagłym blaskiem. Zerknęłam zza na wpół przymkniętych na zbliżających się do mnie dwóch mężczyzn. Byli wysocy i napakowani, typowi gangsterzy wykonujący polecenia. Bez krztyny mózgu, ale za to niezwykle posłuszni. 

Podciągnęli mnie na nogi i chwytając za łańcuchy, zapięli je do haka wystającego z sufitu, tak, że nogami ledwo dosięgałam podłogi. Jęknęłam na ta niewygodną pozycje, choć pewnie za chwilę ona będzie moim najmniejszym problemem. Wykonawszy swoje zadanie gangsterzy wyszli z pomieszczenia zostawiając włączone światło, dzięki czemu mogłam rozejrzeć się po wnętrzu.

Surowy beton otaczał niewielki pokoik bez okien. Znajdował się tu tylko malutki stolik i krzesełko stojące obok niego. Nie widziałam nigdzie krwi, co mogło oznaczać, że jednak nie czekają mnie żadne tortury jak od początku zakładałam. Usłyszałam otwieranie drzwi. Wchodząca przez nie osoba wywiała wszelkie zalążki pozytywnego myślenia jakie zdążyły zasiać się w mojej głowie. 

Złączeni umowąWhere stories live. Discover now