Rozdział 20- część II

4.2K 107 6
                                    

-Witaj Luizo- przywitał się ze mną Louis Robbrie. Za nim weszło tych samych dwóch osiłków, co przed chwilą niosąc ze sobą jakieś narzędzia. Domyślałam się do czego im posłużą.

-Witaj ojcze- odpowiedziałam spokojnie, choć w środku cała trzęsłam się ze strachu, wiedząc, że już jest po mnie i mogę zacząć żegnać się z życiem.

-Ostrzegałem Cię. Trzeba się było zaszyć w jakiejś dziurze, to być może uszłabyś z życiem- warknął, podchodząc bliżej do mnie. Wzruszyłabym ramionami, gdybym mogła, a tak tylko milczałam, hardo patrząc mu w oczy. Nigdy nie pokazałabym mu jak bardzo się go boję. To by go tylko nakręciło. -Niedługo nie będziesz taka odważna- zaśmiał się mafiozo, a ja starałam się dalej zgrywać chojraka.- Wiesz, długo czekałem na ten moment. Planowałem go i marzyłem o nim od kiedy dowiedziałem się o twoich zdradzieckich planach przeciwko mnie- rzekł, wyjmując z torby maleńki nożyk, pozornie nieszkodliwy, ale już ja dobrze wiedziałam jaki potrafi być niebezpieczny.

-To ty mnie zdradziłeś- odpowiedziałam wrogim tonem. Spojrzał na mnie spokojnie, po czym podszedł i rozciął moją bluzkę, tak, że zostałam na samym staniku.

-Powiem Ci co teraz nastanie. Będę codziennie Ciebie nacinał i zabierał kawałek twojej skóry, tak, że na końcu nic już z niej nie zostanie. -Uśmiechnął się szyderczo.- Sam jestem ciekawy, ile będziesz w stanie wytrzymać.- Zanurzył ostrze w moim ciele, rozcinając skórę na moich żebrach.- Oczywiście, zawsze możesz skrócić swoje cierpienia, jeżeli wyjawisz mi jakie plany ma twój szacowny małżonek.- Ostatnie słowa wręcz wypluł.

-Nic... Ci... nie powiem- wyjęczałam, zwijając się z bólu.

-Szkoda- mruknął i kontynuował powolutku swój proceder. Próbowałam się wyrywać, ale nie miałam szans. Szczególnie, że jeden z gangusów podszedł i trzymał mnie, abym się nie ruszała. - No, pięknie. Na dzisiaj starczy- rzekł, oglądając szyderczo kawałek mojej skóry, który po chwili rzucił na ziemię. Mężczyźni opuścili pomieszczenie zostawiając mnie dyndającą pod sufitem. Jak na pierwszy dzień nie było źle- pomyślałam, starając się nie rozmyśleć o tym ile będę w stanie wytrzymać w tych warunkach. Zamknęłam oczy, starając się chwilę odpocząć. Nie muszę, chyba wspominać, że nie było to łatwe w tej pozycji.

-Wiesz, co zmieniłem zdanie- doszedł mnie głos ojca wchodzącego ponownie do pokoju. Jęknęłam w myślach.- To co przypominasz coś sobie, czy mam Ci pomóc w przywoływaniu wspomnień?- zapytał. Nie odpowiedziałam. -Masz mi odpowiadać na zadawane pytania- warknął rażąc mnie prądem. W tym momencie, choćbym chciała nie byłam w stanie mu nic odpowiedzieć.- Zastanów się nad swoim zachowaniem- dodał wychodząc. 

Kolejne godziny zlewały mi się w jedno. Nie miałam pojęcia czy jest noc czy dzień. Louis przychodził w różnych odstępach czasowych przez co trwałam w ciągłym strachu. Co jakiś czas pojawiali się też gangsterzy, którzy spuszczali mnie na ziemie. W tych krótkich chwilach spokoju pozwalali mi załatwiać swoje potrzeby czy napić się wody. Co było dla mnie ogromną ulgą, podczas tych dni wypełnionych bólem. Coraz częściej zaczynałam marzyć o śmierci. Bałam się, że w końcu zacznę o nią błagać. Ojciec był mistrzem tortur, przez co pomimo tak wielkiego cierpienia nadal żyłam. Nie wiedziałam jak długo zamierza to ciągnąć i to napawało mnie przerażeniem.

-Stęskniłaś się za mną?- zapytał słodkim tonem wchodząc razem z dobrze znanymi mi już gangusami, którzy podwiesili mnie ponownie pod sufitem. -Byłaś kiedyś taka piękna. Podobałaś się moim współpracownikom, szkoda tylko, że masz tak paskudny charakterek- mówił, po raz kolejny chwytając w rękę znienawidzony przeze mnie nóż.- Jesteś jak twoja matka. Kochałem ją, a ona mnie zdradziła- rzekł, zanurzywszy narzędzie w moim ciele, co spowodowało, że zaczęłam krzyczeć z bólu.-Taa, dokładnie jak twoja matka. Tak samo wrzeszczała na koniec. 

Złączeni umowąOnde histórias criam vida. Descubra agora