Rozdział 14

119 13 7
                                    

  Od nieudanego ataku minęły dwa księżyce Szyszkowa Gwiazda wracała właśnie do obozu, razem z Zacienionym Okiem oraz Lisią Kitą. Od razu ruszyła w stronę żłobka, tej nocy urodziła się czwórka kociąt Zapiaszczonej Skóry oraz Lisiej Kity. Przywódczyni nie miała jeszcze okazji ich zobaczyć, a wiedziała, że jako przywódczyni powinna. 
 Gdy przekroczyła zbudowaną z krzewów i pędów ścianę żłobka od razu poczuła charakterystyczny dla tej części obozu przyjemny zapach mleka. Przed jej oczami ukazał się widok jasnorudej kocicy z charakterystyczną dla niej plamą na ogonie, tulącej do swojego brzucha kilka małych, uroczych kłębuszków.

-Szyszkowa Gwiazda! - Mały kocurek, Kopeć, będący jedynym synem Wężowej Łuski podbiegł radosny do przywódczyni. - Przyszłaś mianować nas na uczniów?

-Nie, jeszcze nie teraz. - Odparła delikatnie szylkreta. - Przyszłam tylko odwiedzić Zapiaszczoną Skórę.

 Szary kocurek, którego futerko zdobiły ciemniejsze plamy oddalił się niepocieszony. Szyszkowa Gwiazda z rozbawieniem w oczach patrzyła jak się oddala, po czym schyliła się do kocicy z klanu cienia.

-Jak się masz po porodzie? - Spytała. - No i jak kocięta.

-Jest dobrze. - Mruknęła wyraźnie zmęczona wojowniczka. - Kiedyś już przecież rodziłam, to nie mój pierwszy raz. Z maluchami dobrze, jedyne co, to jeden z nich jest trochę słabszy i mniejszy od reszty, ale Gradowe Wzgórze mówił, że powinien przeżyć.

-Nadałaś im już imiona? - Dopytywała przywódczyni, nie chcąc rozmawiać o potencjalnej możliwości śmierci jednego z kociąt.

-Nie, chciałam poczekać z tym na Lisią Kitę, jeszcze do nas nie przyszedł. Był z tobą na patrolu, prawda? - Spojrzała na wejście do żłobka mając nadzieję, że partner zaraz się w nim pojawi.

-Tak, był. Pewnie poszedł jeszcze upolować wam coś specjalnego. 

 Jak na zawołanie rudy wojownik wszedł do żłobka ze szczurem w pysku. Od razu podbiegł do partnerki, położył przed nią szczura, spoglądając na kocięta.

-Są takie piękne. - Mruknął z łzami szczęścia w oczach. - Jak je nazywamy? Zawsze myślałem, żeby nazwać moje kocięta po zmarłych.

-Tak więc zróbmy.

 Szyszkowa Gwiazda w ciszy przyglądała się całej sytuacji. Miała jeszcze jedno pytanie do matki czwórki kociąt, jednak nie chciała przerywać jej rozmowy z Lisią Kitą. Po prostu słuchała nadawanym kociętom imion.

-Tą. - Trącił jedną z koteczek, o rudej jak u ojca, jednak pozbawionej jakichkolwiek pręg sierści. - Chcę nazwać ją Wilczka. Na cześć Wilczej Przepaści.

-Tego chcę nazwać Bielinek. - Zapiaszczona Skóra wskazała na białego kocurka, którego pierś i uszy zdobiły czarne plamki. - Po Białej Gwieździe. Właściwie nie wiem, po kim innym miałabym nazwać resztę, więc tego. - Pokazała na drugiego i ostatniego z kocurków, o pięknym,  gęstym, rudym futerku i dziwnie spłaszczonym pyszczkiem. Był on najmniejszym i najsłabszym z kociąt. - To będzie Wiewiórek. Ostatnią ty możesz nazwać.

-Skoro tej dwójki nie nazywamy to naszych przodkach, ta mała to będzie Słoneczka. - Spojrzał na jasnorudą koteczkę w ciemniejsze pręgi. - Jej futerko jest takie piękne... Skoro mają już imiona, to może chciałabyś odpocząć? Musisz być wykończona.

-Nic mi nie jest. - Wojowniczka klanu cienia uśmiechnęła się. Szyszkowa Gwiazda czekała, aż skończą rozmowę. - Po prostu chwilę się zdrzemnę, możesz iść, jak chcesz. Dam sobie radę, a ktoś musi polować.

 Kiedy tylko kocur wyszedł z legowiska przywódczyni zrobiła krok do przodu, podchodząc do karmicielki.

-Mam jeszcze jedno pytanie. - Mruknęła. - Wiesz już, co zrobisz z kociętami? Chcieliśmy mieć czas na regenerację po walce, a potem znów spróbować ataku. Jeśli wygramy, to do ciebie będzie należała decyzja, co zrobisz z tymi maluchami. W końcu ich rodzice są z różnych klanów, o czy, każdy wie.

-Jeszcze nie zdecydowałam. - Odparła Zapiaszczona Skóra cicho. - Potrzebuję więcej czasu...wiesz, zależy, ile to potrwa. Na pewno nie pozwolę, aby zapomniały, kim jest ich ojciec. Co do reszty...nie wiem. - Westchnęła. - Pomyślę jeszcze i powiem ci, jak zdecyduję.

-Dobrze. - Miauknęła krótko przywódczyni, po czym wyszła ze żłobka.

 Postawiła łapy na ośnieżonej polanie. Przez dwa księżyce śnieg co jakiś czas padał i topniał, teraz jednak od ponad połowy księżyca twardo trzymał się na ziemi, a jego nowe warstwy spadały niemal codziennie. Wojowniczka widziała rozmawiających ze sobą Mknący Wiatr oraz Jerzykowe Skrzydło. Skinęła do nich głową w ramach pozdrowienia, po czym poszła dalej. Wzięła sobie ze sterty zwierzyny mysz, po czym podeszła do siedzącej nieopodal legowiska wojowników Brunatnej Gwiazdy.

-Witaj, Szyszkowa Gwiazdo. - Przywódczyni klanu cienia powitała ją serdecznie. - Widziałaś już kocięta Zapiaszczonej Skóry i Lisiej Kity?

-Widziałam. Są przeurocze. - Odparła szylkreta. Położyła mysz przed łapami drugiej kocicy. - Chcesz podzielić się posiłkiem? Przy okazji omówimy kilka spraw.

-Chętnie. - Brunatna Gwiazda wzięła pierwszy kęs. - Wiem, o co chodziło. Chcesz omówić kolejny atak? 

-Między innymi. - Szyszkowa Gwiazda powoli zaczęła jeść swoją część zwierzyny. - Myślisz, że chcemy znów ryzykować? Możemy kogoś stracić...  

-Trzeba ryzykować. - Odpowiedziała od razu ze stanowczością w głosie ciemnobrązowa kocica. Wydawała się zupełnie nie przejmować potencjalnymi stratami. Tak bardzo różniła się od ciągle zamartwiającej się o potencjalną śmierć innych Szyszkowej Gwiazdy. - Możemy zaatakować za ćwierć księżyca. Do tego czasu możemy się przygotowywać, trenować walkę. 

-Niech więc tak będzie. - Mruknęła nieprzekonana szylkreta. - Gdy tylko odzyskacie wasze tereny znów się tam wprowadzicie, a nasze klany zregenerują się po tak długim głodzie.

-Wiesz, myślę, że po tym wszystkim będziemy mieć prawo poprosić inne klany o księżyc pokoju, abyśmy mogli wrócić do normalności. - Zaproponowała Brunatna Gwiazda.

-To dobry pomysł, ale nie jestem pewna, czy się zgodzą. - Westchnęła pstrokata wojowniczka. - Zawsze warto spróbować. Tylko jeszcze z tym poczekamy, jak na razie inne klany nie mają o was wiedzieć.

-Klan wiatru i tak wie... - Zauważyła przywódczyni klanu cienia. - Klan rzeki mógł się domyślić, a klan ostrza...to nawet nie jest klan!

-Ostra Gwiazda ma dziewięć żywotów. - Przypomniała smętnie Szyszkowa Gwiazda. - Dostał błogosławieństwo od naszych przodków. Nie damy rady go zabić dziewięć razy, więc musimy go wypędzić, tak, jak uzgadniałyśmy już wcześniej.

-Tak zrobimy. - Kocica przełknęła ostatni kęs myszy. - Pójdę się przejść, chcesz iść ze mną, Szyszkowa Gwiazdo?

-Nie, zostanę w obozie. - Mruknęła w odpowiedzi szylkreta.

 Wojowniczka klanu cienia wstała z miejsca powoli. Przywódczyni wzrokiem swoich morsko niebieskich oczu odprowadziła Brunatną Gwiazdę do wyjścia z obozu, po chwili sama wstała z miejsca, aby odgarnąć z niego śnieg, dzięki temu nie było jej aż tak zimno. Musiała o to dbać, bo w przeciwieństwie do niektórych kotów jej futro poza kilkoma miejscami było krótkie, a wolała uniknąć choroby. W końcu znowu przysiadła na teraz już gołej, pozbawionej w tym miejscu śniegu ziemi.




Wojownicy tom VI Rozlew KrwiWhere stories live. Discover now