Rozdział 22

59 5 0
                                    


Sky

Dali czadu. Nie ma co ukrywać, że zrobili niezłe show. Zresztą jak zwykle. Ludzie ich kochali. Wiwatowali, krzyczeli i domagali się bisu. Chłopcy oczywiście spełnili każde żądanie. Dla swoich fanów byli w stanie zrobić wiele rzeczy. Nawet grać trzy razy tę samą piosenkę. Tę, która na listach utrzymywała się wysoko od momentu wypuszczenia jej w świat.

Czekałam, aż zespół pojawi się za sceną, bo w tym momencie w towarzystwie ochrony robili sobie zdjęcia i rozdawali autografy. Taki sam proces odbywał się po każdym koncercie, więc wiedziałam dokładnie co nastąpi chwila po chwili. Zrobiłam kilka zdjęć ze swojej perspektywy i dodałam je na oficjalny profil zespołu, który zgodziłam się prowadzić zamiast wynajmować osobę za to odpowiedzialną. Wcześniej był człowiek, który zarządzał intagramem Young Wolves, bo Dean nie miał do tego głowy. Ja natomiast wolałam robić to osobiście, bo po prostu to lubiłam i miałam wprawę, tym bardziej, że prowadziłam swoje social media. Każdy z chłopaków miał swój profil społecznościowy i wrzucał tam co chciał, oczywiście w granicach smaku. Dodatkowo jako zespół mieli wspólne konto, gdzie pojawiały się zapowiedzi koncertów i smaczki z życia zespołu. Profil ten obserwowało ponad dziesięć milionów osób, a zasięgi postów były niewyobrażalne.

Zrobione zdjęcia dodałam też na swojego instagrama. Każdy koncert był dla mnie przygodą i chciałam mieć z niego pamiątkę, a konto na tej platformie traktowałam jak swego rodzaju album wspomnień. Wrzucałam zdjęcia związane ze swoją pracą, podróżami i przyjaciółmi. Miałam też kilka fotek z rodziną. Ojcem, macochą oraz jej dziećmi, którzy byli dla mnie po prostu rodzeństwem. Z każdym z nich utrzymywałam ciągły kontakt i w czasie wolnym się z nimi widziałam.

– Było zajebiście. – usłyszałam krzyk chłopaków, co oznaczało, że się zbliżali. – Tampa umie się bawić. – wpadli za scenę i mnie otoczyli. Uśmiechnięci i nabuzowani

– Daliście czadu. Powiadomienia na instagramie nie przestają przychodzić. Ludzie was masowo oznaczają i są zachwyceni koncertem.

– To co teraz jakiś afterek? Co powiecie na wyjście do klubu? – Aaron znany ze swojej miłości do odwiedzania klubów i degustowania każdego rodzaju alkoholu, wyskoczył z doskonale znaną propozycją. Po ostatniej wizycie w takim miejscu nie miałam ochoty gdziekolwiek wychodzić.

– Na mnie nie patrzcie. Nie jestem wam do niczego potrzebna. Weźmiecie ochronę i możecie podbijać bary. Tylko proszę bez afer i głupich zachowań, bo nie zamierzam świecić oczami przed wytwórnią.

– Jasna sprawa, pani kierownik. – Collin oplótł mnie ramionami i cmoknął w policzek. Z każdym dniem zaskakiwał mnie swoją bezpośredniością, ale o dziwo mi to nie przeszkadzało. Czyżbym się zmieniała? – Jesteś pewna, że z nami nie pójdziesz? Jutro dopiero po południu wyjeżdżamy. Zdążysz odpocząć.

– Takie cnotki jak ona nie znają życia rockmanów i nie wychodzą do klubów. Najlepiej usiąść i pić herbatkę, a najlepiej się pomodlić.

– Znowu zaczynasz? A było tak miło jak się nie odzywałeś. – odparłam w kierunku Jimmiego.

– Udowodnij, że umiesz się bawić i choć do klubu. No chyba, że się poddajesz.

– Nic ci nie muszę udowadniać. Jeśli nie rozumiesz, że ktoś nie ma zwyczajnie na coś ochoty to już twój problem.

– Sztywniara.

– Stul pysk. Bo zaraz wyjdzie tak, że sam sobie pójdziesz, a my zostaniemy ze Sky.

– Poważnie Jason? Zamierzasz siedzieć tu z nią niż zabawić się? Poszukaj swoich jaj, bo ktoś ci je chyba zapierdolił. Idę zajarać.

– Tylko, żebyś się nie udusił. – Aaron nie wytrzymał i na mój komentarz wybuchnął śmiechem.

Melodia uczućWhere stories live. Discover now