6. Zachcianki

7.3K 296 21
                                    

Hope

Rano żaluzję były już opuszczone, więc obudziły mnie wpadające promienie słoneczne. Korzystając z okazji, jeszcze z łóżka przyjrzałam się Panoramie za oknem. Widać było jedynie ogromny ogród z masą drzew, basenem i altaną.

Już z samego rana, zaczął nawiedzać mnie mój pracoholizm, zaczełam denerwować się kwiaciarnią, ale wiedziałam, że moi pracownicy zainteresują się moim zniknięciem.
Nie lubiłam też, gdy nie miałam w co włożyć rąk a tutaj nie miałam wyboru i musiałam siedzieć bezczynnie na tyłku.

Rano postanowiłam też, że się ubiorę w codzienne ciuchy. Mimo, że byłam...uprowadzona, to lubiłam o sobie dbać a dobra stylizacja dodawała mi pewności siebie. Lubiłam ubierać się wygodnie, ale i dziewczęco, i subtelnie, po prostu adekwatnie do sytuacji.

Już zaczynałam grzebać w przyniesionej tutaj walizce, gdy drzwi zaskrzypiały i wszedł przez nie mężczyzna, którego tak bardzo nie chciałam widzieć.

Wyglądał tak samo, jak wczoraj.
Ku mojemu zdziwieniu, bardzo ostrożnie wszedł do pomieszczenia i podszedł do jednej z szaf, nie odzywał się przy tym.

Dopiero też chwilę potem, zauważyłam, że w szafie znajdowały się męskie ubrania, błagam nie mówcie, że to jego sypialnia i ten bydlak spał w tym łóżku!

—Zjedz ze mną śniadanie.— jego głos był tak samo ochrypły, jak wczoraj, jednak spojrzenie było miększe.

Postanowiłam to wykorzystać.

—Nie— odburknęłam a z walizki zaczełam wyciągać pierwsza lepszą koszulkę, by zająć czymś ręce.

—Chcę żebyś zjadła ze mną śniadanie.

—A ja chcę kota.— rzuciłam opryskliwie nie patrząc na Aspen'a, na prawdę nie wiedziałam, skąd wezbrała się u mnie taka pewność siebie, gdy często uciekała, gdzie pieprz rośnie.

—Mam psa.

—A ja chcę kota.

Z zdenerwowania zaczełam bezczynnie szukać dołu garderoby, mimo tego, że może wydałam się ostra w gębie, to w środku starałam się przed nim schować.

—Mój doberman go zagryzie.— rzucił dobitnie, gdy już chciałam mu odpyskować, on kontynuował.—..ale jeżeli chcesz, sprowadzę ci kota, jakiego tylko chcesz, podaj tylko rasę.

—Jaką rasę?— zapytałam głupio a na moje policzki na pewno wpłynęła purpura, bo nie sądziłam, że się zgodzi. Ba! Nie sądziłam, że w ogóle pozwoli mi zacząć ten temat.

—Zwierzęcia, jaki ma być ten kot, Hope?

—Chyba się nie zrozumieliśmy.— pisnełam nerwowo.— W mojej kwiaciarni pomieszkują dwa bezdomne koty, jeśli mam tutaj być, to chcę mieć je przy sobie.

Oczywiście nie wspomniałam, że, gdy tylko będzie chciał je przywieźć, wróci cały obdrapany, cóż... jakoś nie było mi go szkoda.

—Dobrze.

—Co z moją kwiaciarnią?— zapytałam pierwszy raz na niego patrząc, jego wzrok cały czas wlepiony był we mnie. Miał ciemne oczy, które wręcz krzyczały "dominacja"

—Będzie dalej tam stała, ale jak będziesz chciała, to możemy ją sprzedać.— powiedział obojętnym tonem a ja zmarszczyłam brwi.

—Jak to... sprzedać?!

—Mam na tyle pieniędzy, że zapewnie ci dobry byt, Piccolina.— wytłumaczył a ja coraz bardziej się denerwowałam, my rozmawialiśmy o moim całym dobytku, do cholery! O kawałku mojego serca, w który włożyłam tyle pracy!— Poza tym, wolę mieć cię w domu, nie wiadomo, co przyszło by ci do głowy.

—Nie masz prawa!— krzyknęłam i poderwałam się na równe nogi, byłam pod wrażeniem, że mężczyzna tak łatwo o tym rozmawiał, o moim calutkim życiu. Dotarło do mnie, że mężczyzna chcę mnie go całkowicie pozbawić.— Nie zostanę tutaj, rozumiesz?!! Chcę pracować, normalnie żyć i..

—Hope..— ostrzegł mnie, ale postanowiłam mu przerwać.

—...i nie chcę zostać tutaj z tobą!

Nie minęła sekunda, gdy moje stopy oderwały się od ziemi a ja spoczywałam w rękach mężczyzny. Szybko przerzucił mnie sobie przez bark i żwawym krokiem ruszał do drzwi, ostatencyjnie zaczełam go kopać, i uderzać pięściami w kręgosłup.

Przestałam jednak, gdy poczułam piekący dotyk na pośladku. Mężczyzna bardzo delikatnie, ale jednak, zadał mi klapsa! Jak głupiemu i nieposłusznemu dziecku. Oprócz mdłości, zaczełam czuć teraz niepohamowany wstyd, że mnie tak potraktował.

Poczułam też strach, tym bardziej, gdy zauważyłam, że podąża za nami ogromny doberman w czekoladowym kolorze.

Od najmłodszych lat, bałam się psów i raczej wolałam oglądać je z daleka. Moja trauma z tymi zwierzętami, zaczęła się gdy miałam niecałe sześć lat, to wtedy dwie agresywne chihuahua młodej sąsiadki, napadły mnie w własnym ogrodzie.

Niestety psy długo mi nie odpuszczały i atakowały mnie do póki sąsiadka nie skapneła się, że psy jej zniknęły. Nikt inny nie miał mi jak pomóc, bo mama była na całodobowym dyżurze w pracy a ojciec był tak schlany, że ledwo mógł się ruszyć. 

—Weź go ode mnie!— pisnełam przerażona, już nie obchodziło mnie to, że na mój pośladek spadnie kolejny klaps, chciałam znaleźć się jak najdalej od psa.— Zabierz go!!

Zaczełam podsuwać kolana pod siebie, prawdopodobnie bym spadła, gdyby nie żelazny uścisk Aspen'a.

—Hope, uspokój się.— odezwał się o dziwo miękkim głosem.— Francis — zagwizdał a doberman od razu zamerdał ogonem a długi język wypadł mu z pyska. — Na miejsce.

Pies niemal od razu ruszył w pościg i rzucił się w stronę schodów.

—Gdzie pobiegł?— zapytałam drżącym od strachu głosem.

—Do swojego legowiska, nie musisz się go bać, Hope.

Moja Nadzieja 16+Where stories live. Discover now