27. Definicja Bezpieczeństwa

6.1K 306 43
                                    

Hope

Po opowiedzeniu Aspen'owi swojej histori, czułam się, jakby mur w okół mnie opadł i roztrzaskał się o ziemię. Czułam się goła emocjonalnie, oddałam się mu, ale nie w aspekcie fizycznym a aspekcie ważniejszym. Miał mnie w garści, oplątał sobie moją osobę w okół małego palca, bo nie wiem co takiego zrobił, że przestałam się go bać - że stał się dla mnie definicją bezpieczeństwa. 

Rano na oślep zaczęłam szukać ciała, które od dwóch nocy, ogrzewało moje plecy i całe ciało. Może ku mojemu smutkowi, Aspen'a nie było już w łóżku - Boże! do czego doszło, że ja CHCĘ obudzić się obok niego. 

Z szokiem, który malował się na mojej twarzy, przetarłam buzię rękami. Czułam się odrobinę wybrakowana, ale nie wiedziałam co mogło być tego powodem. Ostrożnie na miękkich nogach zeszłam z wygodnego łóżka, na prawdę mogłabym spędzić w nim calutki dzień, jedyne co nie pasowało mi w tym łożu, to znikoma ilość poduszek. Tutaj były tylko dwie, na których się spało. Żadnych ozdobnych!

Otworzyłam szerszej oczy, gdy prawie nadepnełam na czekoladowe cielsko, oczywiście mogłabym spanikować, ale nie chciałam tego robić. Musiałam przyznać, że wczoraj ta wielka bestia dała mi prawdziwe ukojenie, gdy mogłam ją głaskać a potem spał w moich nogach, choć Aspen nie chciał pozwolić spać mu w łóżku. Mój strach dalej się pojawiał, bo Francis był dla mnie nieprzewidywalny, choć przekonałam się już, że nie muszę aż tak się bać a pies może stać się nawet dobrym towarzyszem.

Z uśmiechem zadowolenia, zauważyłam, że walizka z moimi ubraniami dalej tutaj stała i niemal od razu do niej podeszłam, i zaczełam w niej grzebać. Ku mojemu ogólnemu zdziwieniu, miałam dzisiaj dobry humor. Miałam wrażenie, że ta smutna bańka, którą otaczałam się przez lata, w końcu pękła, Lucy na pewno byłaby ze mnie dumna, bo robiła na prawdę wszystko, by mój humor w końcu się zmienił. Jeżdziłyśmy w ciekawe miejsca, chodziłyśmy na wspólne zakupy i obiady, najwidoczniej największe ukojenie mogła dać rozmowa i wyżalenie się. Lucy dopiero po paru latach naszej znajomości, dowiedziała się, co stało się z moją rodziną i od tamtego czasu traktowała mnie jak siostrę, ja ją też. 

Mogłam szczersze przyznać, że moja przyjaciółka była jedną z najlepszych osób, które staneły mi na drodze. 

Szybko przebrałam się w wybrane przez siebie rzeczy a włosy związałam w luznego kucyka. Odważyłam się też wyjść z pokoju, chyba miałam w sobie coś z pracocholizmu, bo nie potrafiłam bezczynnie siedzieć, od razu zaczynałam się nudzić a nieprzyjemne myśli wlatywały do mojej głowy dla tego najlepszą rzeczą stawała się praca. Nie zawsza musiała być to praca zawodowa, bo często podczas nudy zmieniałam wystrój swojego mieszkania, robiłam zakupy dla pani Ashby czy pochłaniało mnie gotowanie. 

Ostrożnie zeszłam po schodach obrywając prawie podręcznikiem. 

Czekaj co?

Cała sytuacja wyjaśniła się już po minucie, gdy doszedł do mnie krzyk z prawdopodobnie salonu, chyba rozpoznałam do kogo ten krzyk należał. 

- Głupie literki!

Zaskoczona podążyłam za krzykiem a chwilę pózniej dojrzałam sprawcę zamieszania, a był nim Vinni. Chłopiec siedział na kanapie i na stoliku kawowym bazgrał coś w zeszycie, dzisiaj ubrany był szary komplet dresowy a jego włosy wyglądały na sklejone i potargane. Obok niego na jednym z foteli siedziała kobieta w średnim wieku, nie mogłam ocenić wyglądu jej twarzy, bo miała ją ukrytą w dłoniach. Wyglądała na załamaną. 

- Hope! - pisk chłopca wypełnił pomieszczenie, gdy podbiegł a ja prawie się przewróciłam, gdy rzucił mi się na szyję. Był na prawdę uroczym dzieckiem, ale patrząc na twarz starszej kobiety, mogłam dostrzec, że był też problematyczny. - Możesz już iść Susan, już cię nie potrzebuję! - zawołał do kobiety a ona uniosła na niego spojrzenie, oczy miała w kolorze zielonego szmaragdu. - Teraz Hope mi pomoże, prawda?

Rozszerszyłam delikatnie oczy nie wiedząc o co mu chodzi, pytające spojrzenie posłałam kobiecie, lecz zanim ta na mnie spojrzała, szybko ulotniła sie z pokoju. Nawet nie zaareagowałam, gdy chłopiec złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę kanapy, na której posłusznie usiadłam. 

- W czym potrzebujesz pomocy? - zapytałam wysilając się na uśmiech.

Vinni wskoczył na sofę a ręcę założył na piersi. 

- Z tym czymś. - warknął a palcem wskazał na zeszyt i książkę. Polecenie było prostę.

- Masz po prostu napisać rząd liery  ''H'' 

- Ale ja nie umiem.

- Popatrz. - posłałam mu tym razem uśmiech szczery i ukazujący górny rząd zębów. Chwyciłam za pobliski ołówek, przyłożyłam go do kartki a każdy krok tłumaczyłam Vinni'emu. - Najpierw rysujesz laseczkę z pętelką a potem...ciągniesz o tutaj i w dół. 

Vincent patrzył na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy a oczy świeciły mu, jak dwie złote monety. Szybko wyrwał mi ołówek z ręki i sam zaczął pisać litery na kartce w niebiesko-czerwone linie. 

- Czemu ta suka nie potrafiła tak tego wytłumaczyć?!

- Vinni! - skarciłam go za obrazliwe słowo a chłopiec jedynie wyszczerzył się szeroko. 

- Aspen tak mówi. 

                                                                                  ******************

Skończyło się na tym, że po odrobionych lekcjach, resztę dnia spędziłam w towarzystwie chłopca. Zaproponowałam też mu, że podczas oglądania jakiejś bajki, którą sam wybierze, rozczesze mu włosy, bo nie mogłam patrzeć na jego plątanine. Kto by się spodziewał, że włosy chłopca pokryte są jasnym i prawie niewidocznym slimem, bo jak sam stwierdził, nic nie czuł. 

Chciałam dokończyć swoją pracę, choć powoli się denerwowałam, gdy grzebień prawie pękł na pół. Vinni'emu chyba się to udzieliło, bo nagle miał różne pomysły i krepujące pytania. 

- A nałożysz mi maseczkę na twarz?

- A chcesz? - zapytałam lekko zaskoczona. 

- Chcę, bo Clarissa mi ostatnio opowiadała, że jak jej mama jej taką założyła, to miała skórę jak pupka niemowlaka, chociaż nie widzę w tym nic cudownego. - odpowiedział zdegustowany. - lubisz dzieci?

- Są słodkie. - odparłam bez zająkniecia, bo choć nie myślałam o posiadaniu dziecka, to lubiłam się nimi zajmować.- A niemowlaki ładnie pachną. 

- A całujesz się z moim bratem? - zapytał nagle a ja na pewno spaliłam buraka, całowaliśmy się jedynie kilka razy, choć Aspen często próbował zrobić to ponownie. Nigdy jakoś nie wymieniałam się z nikim śliną, nie licząc swojego pierwszego razu. Gdy jednak miałam ochotę na taki rodzaj czułości, wstydziłam się raczej go zainicjować. - To jak? Mój brat cię całuje? - powtórzył swoje pytanie a usta ułożył prowokacyjnie w dzióbek. 

Z śmiechem przywaliłam mu jedynie poduszką. 

- Wojna na poduszki!


Moja Nadzieja 16+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz