XXIV

7K 559 38
                                    

Budzi mnie szczęk kraty. Zdziwiona otwieram szybko oczy i widzę mężczyznę podchodzącego w moją stronę. Odsuwam się trochę dalej w kąt, ale on łapie mnie za ubrania i podciąga na nogi. 

-Zostaw mnie!- krzyczę gdy przerzuca mnie sobie przez ramię jak worek ziemniaków. Nie odzywa się, za to wynosi mnie z piwnicy. Idzie po schodach, jakimiś korytarzami, a ja mam wreszcie okazję przyjrzeć się miejscu, w którym się znalazłam. Wygląda to na jakiś wyjątkowo tani internat. Po drodze, co chwila mijamy jakiś ludzi, z których każdy przygląda mi się z zaciekawieniem. W momencie gdy  bark mężczyzny zaczyna coraz to dotkliwiej wbijać mi się w brzuch, staje przed dość dużymi drzwiami. Bez zastanowienia popycha je i wchodzimy do... Właściwie to nie mogę się zorientować gdzie weszliśmy. Rozglądam się dookoła dopiero gdy z powrotem stawia mnie w pionie. Orientuję się, że jesteśmy w jakiejś wielkiej kaplicy. Pchnięciem w ramię zmusza mnie, bym usiadła na schodku, po czym zaczyna przywiązywać moje ręce do ołtarza. 

-Ej! Nie tak mocno!- warczę, gdy zaciska linę na moich nadgarstkach. Akurat gdy kończy, z bocznego wejścia, tego, którym ja się tu dostałam, wychodzi Kendra.

-Dobra robota Steve, możesz już iść- podchodzi do mnie i uśmiecha się szeroko- No, i jak się u nas czujesz?- pyta autentycznie zaciekawiona, tak jakby nie spodziewała się negatywnej odpowiedzi.

-Och, nie licząc tego, że mnie porwaliście, związaliście na środku jakiegoś kościoła jak ofiarne ciele i że planujecie zamach na mojego chłopaka, jest cudownie- posyłam jej najsztuczniejszy uśmiech na jaki mnie stać. Jej optymizm gaśnie. 

-Pomimo dzielących nas poglądów, ja wierzę, ja naprawdę wierzę, że ty się wreszcie nawrócisz, naprawdę. Zaraz przyjdzie tu kapłan, poświęci cię i namaszczy, po tym zabiegu będziesz oczyszczona- jej słowa napawają mnie dziwnym lękiem. 

-Chyba coś ci się w dupie  poprzewracało- prycham. Nie będzie mnie tu jakaś nawiedzona baba nawracać. 

-Ojcze Pablo- zwraca się do księdza który właśnie wchodzi do kaplicy- dobrze, że jesteś. Zostawiam ją już pod twoją opieką.

Po tym, jak kobieta odwróciła się i wyszła, przez następne 2 godziny, jakiś równie popaprany ksiądz odprawia nade mną rytuały. Serio, śmiać mi się chce gdy po raz szósty okrąża mnie z kadzidłem. 

-Umm... Przepraszam?- próbuję jakoś zwrócić na siebie uwagę kolesia w sutannie- mogę dostać wody? 

-Tylko święconej- odpowiada kapłan z ironicznym uśmieszkiem. Po chwili przynosi mi szklankę. 

***

Budzi mnie ogólna wrzawa. Siedzę przy ołtarzu z przywiązanymi rękoma już drugi dzień. 

Widzę tłumy ludzi wchodzących do kaplicy i w chaosie zajmujących miejsca w ławkach naprzeciw mnie. Jasna cholera przyszli na Mszę, czy może popatrzeć na zakładniczkę? Gdy wszystkie miejsca są już zajęte, a główne wejście obstawione uzbrojonymi facetami, na środek wychodzi Kendra. 

-Możesz mi powiedzieć, co tu się wyprawia?- pytam poirytowana dziesiątkami spojrzeń wlepionych we mnie.

-Ci ludzie- odpowiada- przyszli tu na widowisko. Chcą być świadkami Dzieła Bożego, gdy to wampiry skapitulują i przywrócony zostanie stary porządek. Poinformowano nas, że Zack i reszta wpadli już na nasz trop i już tu jadą. Ty i ci, co przyjdą ci na ratunek, zostaną złożeni w ofierze- i to właśnie w tym momencie orientuję się, że to nie są po prostu rebelianci. To są popieprzeni fanatycy religijni, dążący krwawymi ofiarami do swoich celów. 

Jeszcze przez długi czas Kendra przemawia do tłumu, ale ja nie słucham jej, bo całkowicie skupiam się na nieudolnych próbach poluźnienia więzów krępujących moje nadgarstki. Poddaję się w momencie, gdy liny boleśnie przecierają mi skórę. Czuję jak po dłoniach spływa mi ciepła krew, a sznur wbija mi się w mięśnie. 

Z jednej strony nie mogę się doczekać, aż Zack wreszcie mnie znajdzie i uratuje, ale z drugiej strony, obawiam się, czy aby plan Kendry na pewno nie wypali i czy coś mu się nie stanie. 

Nagle jakiś facet wybiega na środek i szepcze coś do ucha kobiety, no co ona w pośpiechu ucieka bocznymi drzwiami. Po chwili wraca, znów jako oaza spokoju.  

-Zaczęło się- oznajmia tłumowi w chwili, gdy wielkie drzwi do kaplicy otwierają się z hukiem, a w nich staje prawdziwy demon. 

Gdy wchodzi wgłąb budynku otwieram szerzej oczy, z resztą, jak wszyscy stłoczeni w ławkach. Jego spojrzenie od razu pada na mnie, a w jego, już nie srebrnych, a czarnych  oczach dostrzegam czystą żądze  mordu. 

-Zack- głos kobiety przybiera na animuszu.

-Kendra- nie poznaję mrocznego, zachrypniętego dźwięku wydobywającego się z jego gardła. Ona, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego podchodzi do ołtarza, podnosi nóż, którego wcześniej nie dostrzegłam i już po chwili czuję zimne ostrze na gardle.









Uniknąć ŚmierciWhere stories live. Discover now