Rozdział 2

5.6K 447 224
                                    

Nie potrafię zrozumieć tego, co się wczoraj stało. Nie mogłam dzisiaj wcale spać, jeść, a nawet rozczesać włosów, bo wszystko co znalazło się w moich rękach, lądowało na ziemi. Jestem zupełnie rozkojarzona, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę tego w żaden sposób opanować. Wmawianie sobie, że zapomniałam o Janku, że jestem na niego niemiłosiernie zła i nie chce o tym dłużej myśleć, sprawiało, że okłamywałam samą siebie. Nie widziałam go trzy lata, i mimo że mogłam się spodziewać, że to nastąpi, spadło to na mnie ze zbyt duża siłą. Ciągle miałam w głowie jego oczy, których barwa w tamtym momencie była zupełnie zimna. Na samą myśl, jak intensywnie przeszywały moje ciało, przechodziły mnie ciarki. To trochę zabawne, ale naprawdę mocno zastanawiałam się nad tym, czy iść dzisiaj do pracy. Byłam skłonna udawać zatrucie pokarmowe, a nawet całkowicie z niej zrezygnować, jednak nie chciałam martwić Alana. Jest wrażliwym chłopakiem, więc zaraz panikowałby, że jestem chora i kazał leżeć w łóżku, a ja więcej tego nie zniosę. Muszę wziąć wszystkie problemy na swoje barki jak prawdziwa dorosła kobieta, a nie uciekać pierwszą lepszą ścieżką, która i tak chcąc nie chcąc, zakręci do punktu wyjścia.

Nabrałam głębokiego wdechu do płuc, zaczynając mocno tego żałować, kiedy mroźne powietrze podrażniło moje gardło. Zakasłałam kilka razy, poprawiając pasek od torebki na swoim ramieniu. Zmarszczyłam nos, stojąc koło ławki, na której można było zauważyć zgnieciony śnieg, po wczorajszym incydencie. Odwróciłam głowę do tyłu, zerkając w miejsce gdzie stał radiowóz, wywracając oczami.

Dlaczego ja tak rozdrabniam to na kawałeczki? Minęły trzy lata, nie tydzień, miesiąc, czy chociażby cztery. Co było już nie wróci. Wystarczająco dużo nacierpiałam się przez tego chłopaka, ledwo poradziłam sobie z depresją, ale jestem już innym człowiekiem. Oboje jesteśmy inni.

Zrobiłam stanowczy krok w stronę drzwi, orientując się, że jestem spóźniona. Szef nie będzie zadowolony z tego powodu, ale udam, że to wszystko przez złe warunki pogodowe, panujące na zewnątrz. Biegiem pośpieszyłam do garderoby, rzucając swoje rzeczy na podłogę, nie dbając o to, co się z nimi stanie, kiedy śnieg pokrywający ich materiał się rozpuści. Włożyłam na siebie tę samą sukienkę co wczoraj, wygładzając ją rękoma. Narzuciłam na plecy pelerynkę, postanawiając ją zapiąć w drodze na salę, gdzie powinnam być około piętnaście minut temu. Przemknęłam przez korytarz, mając nadzieję, że nie zostanę przez nikogo zauważona i ku mojemu zaskoczeniu, udało mi się. Czy wy to słyszycie? Pierwszy raz w życiu coś uszło mi na sucho.

- Przepraszam, gdzie znajdę salę z Mikołajem?

Damski głos sprawił, że się zatrzymałam. Odwróciłam się, robiąc ostatnią pętelkę ze sznureczków pelerynki, uśmiechając się przyjaźnie.

- Tutaj po lewo, własnie tam zmierzam - posłałam jej ciepłe spojrzenie, zerkając na małego chłopczyka, przytulającego się do jej nogi.

- To naprawdę dobrze się składa, bo ja jestem już spóźniona na spotkanie i...

- Nie ma sprawy, zajmę się nim - kiwnęłam głową, kucając przy dzieciaku - Cześć, jak ci na imię? - mrugnęłam do niego okiem zachęcająco.

- Tomek - zrobił krok w moją stronę, nawet nie zwracając uwagi na mamę.

- Ja jestem ciocia śnieżynka, chcesz się trochę pobawić? - złapałam go za rękę, spoglądając na kobietę, która dziękowała mi kiwając głową i szybko zniknęła za zakrętem korytarza.

- Tak. A mogę się pani o coś spytać? - zaczął odważnie, dotrzymując mi kroku.

- Jasne.

- Jak długo Mikołaj do nas jechał?

You are my strengthWhere stories live. Discover now