Rozdział 7

5.8K 410 183
                                    

- To wszystko?

- Tak - mruknęłam, próbując powstrzymać ponowny napad kaszlu.

Aptekarka spojrzała na mnie z politowaniem, wbijając coś na klawiaturze komputera.

- Powinna pani pójść do lekarza, ten kaszel nie wskazuje na nic dobrego - przesunęła w moją stronę torebkę z lekami oraz paragon.

Uśmiechnęłam się smutno, pokasłując po raz kolejny. Lekarz powiedziałby mi wszystko to co już wiem. Każdy zauważy, że mam katar, albo gorączkę, więc po co mam się do niego fatygować? Wolę na własną rękę kupić sobie jakieś leki, a resztę wyleczyć sama, niż faszerować się mocnymi antybiotykami, które jeszcze bardziej zniszczą mój układ odpornościowy. Raczej jestem zdania, że moja choroba to kara za ostatnie zachowanie. Zresztą, chodzenie po mrozie bez kurtki raczej na nikogo nie zadziałało by dobrze. Po prostu karma wraca. Odwróciłam głowę, kiedy głośny klakson samochodu sprawił, że moje ciało drgnęło. Delikatnie przyciemniona szyba osunęła się, ukazując Janka.

- Zakupy? - spytał, podjeżdżając bliżej mnie.

- Tak jakby - mój głos był tak ochrypnięty, że dziwie się, że jeszcze go nie straciłam.

- Wsiadaj podwiozę Cię - mruknął, oblizując usta.

- Mój dom jest pięćset metrów stąd - zmarszczyłam brwi, wyciągając z kieszeni chusteczkę do nosa.

Chłopak spojrzał najpierw na mnie, a potem na małą torebkę, na której była napisana nazwa apteki.

- Jesteś chora? - zatrzymał samochód na poboczu, włączając światła awaryjne. Dopiero teraz zauważyłam, że ma na nosie ciemne okulary, mimo że nie ma słońca.

- Nic poważnego - machnęłam ręką, ale napad niezbyt ciekawie brzmiącego kaszlu mnie wydał.

Janek wysiadł z samochodu, podchodząc do mnie bliżej. Spuściłam głowę, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że nie wyglądam teraz korzystnie. Podkrążone oczy, zaczerwieniona twarz i nos, nie sprawiały, że czułam się komfortowo w swoim ciele.

- Nie powiedziałbym - sapnął, przykładając rękę do mojego czoła - Kurwa, ty masz gorączkę! - dodał szybko, zaciskając szczękę.

- Już kupiłam polopirynę - westchnęłam przeciągle, ponownie kaszląc.

- Dlaczego nie masz czapki ani nic na szyję? Przecież widzisz jaki jest mróz, zgłupiałaś? - podniósł głos, szybko ściągając z siebie swój szary szalik. Podszedł do mnie, owijając nim szczelnie moją szyję, następnie naciągając na moją głowę kaptur.

- Janek nie trzeba, wyszłam tylko na moment - pokręciłam głowa, ale nim się obejrzałam, byłam ciągnięta za rękę do przodu - Co ty wyprawiasz?

- Prowadzę Cię do domu. Przy okazji porozmawiam z Alanem o tym, że musi na ciebie uważać. Nie wiem co on sobie kurwa wyobraża. Tak trudno było mu pójść po te leki? - wyrzucił do góry prawą rękę, nie zwalniając kroku.

- Jego nie ma w domu, jest znowu w trasie - skrzywiłam się na myśl o pustym mieszkaniu.

Minęło kilka dni od sylwestra i jego znowu nie ma. Nie mam zamiaru zawracać mu głowy swoją chorobą, bo niby co mógłby teraz zrobić? Siedzieć i patrzeć jak smarkam w chusteczki, lub co gorsze zarazić się?

Janek zatrzymał się w półkroku, odwracając do mnie twarzą.

- Chcesz mi powiedzieć, że znowu zostawił Cię samą? - jego jedna brew uniosła się do góry, wystając nieco poza linię okularów.

You are my strengthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz