Rozdział 29

3.8K 316 58
                                    

Zmrużyłam oczy zaraz po ich otworzeniu, bo migające światła karetki raziły mnie w źrenice.

- Napij się wody.

- Spadliśmy - szepnęłam, wyciągając rękę po butelkę.

- Wszystko jest w porządku, żyjemy - Janek ścisnął moją dłoń.

- Samolot spadał.

- Były problemy, ale pilot miał wszystko pod kontrolą. Wylądowaliśmy awaryjnie, kiedy dolecieliśmy na najbliższe lotnisko.

- Co mi się stało? - dźwignęłam się do góry, ale pielęgniarka szybko mnie zatrzymała i kazała nadal leżeć. Skrzywiłam się na uczucie przeraźliwego bólu w głowie.

- Akurat twój pas okazał się być jakiś przetarty i kiedy pękł uderzyłaś głową w siedzenie przed tobą.

Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem, bo za każdym razem jak odzyskiwałaś przytomność, za kilka sekund znowu ją traciłaś.

Szatyn naprawdę wyglądał na przerażonego. Patrzył na mnie troskliwym wzrokiem i co chwilę ściskał moją dłoń. Chyba nie powinnam być zdziwiona, że na tyle siedzeń w samolocie akurat moje było tym zepsutym. Po prostu już chyba każdy wie, że umiem przyjmować na siebie najgorsze rzeczy i wychodzić z tego cało.

- Już nigdy więcej nie wsiądę do samolotu - mruknęłam, kiedy pielęgniarka zaczęła przecierać moje czoło wacikiem, co niesamowicie mnie piekło. Ścisnęłam mocniej rękę Janka, zamykając na chwilę oczy.

- Będziesz musiała, bo za jakąś godzinę mamy odlot innym samolotem - zaśmiał się chicho.

Przełknęłam nerwowo ślinę, czując że wszystko znowu w moim brzuchu przewraca się do góry nogami. Teraz tak po prostu po tym wszystkim co widziałam i przeżyłam tam na górze mam wsiąść do tej maszyny, żeby stało się zupełnie to samo i żebym już nie uszła z życiem? Nie ma mowy.

- Nie polecę Janek.

- Nie wygłupiaj się.

- Nie polecę - pokręciłam głową, przytykając rękę do swojego czoła, które było zaklejone jakimś ogromnym plastrem.

- Jesteśmy na Korsyce, musimy jakoś pokonać morze.

Zacisnęłam usta i pokręciłam przecząco głową. Za bardzo się wtedy bałam, żeby przeżyć to jeszcze raz.

- Gdzie Bartek i Oliwier?

- Załatwiają bilety.

- Niech zamówią o jeden mniej.

- Obiecuję, że nic ci się tam nie stanie kochanie - szatyn złapał mnie w pasie, kiedy podniosłam się powoli z noszy.

- Utrzymasz samolot w górze, kiedy znowu będzie spadał?

- Ile razy już latałaś? - zapytał, unosząc brwi do góry.

- To nieistotne.

- Wiem, że bardzo się przestraszyłaś, ale za kilka miesięcy będziesz o tym wspominała ze śmiechem.

- Rzeczywiście, będę ucieszona opowiadać swoim dzieciom jak ich mamusia prawie umarła na pokładzie samolotu - wywróciłam oczami.

- No widzisz, czyli jednak masz zamiar żyć, a skoro tak bardzo tego chcesz, to nic tego nie zmieni.

- Chyba że wadliwy samolot.

***

- Wszystko w porządku?

Spojrzałam przelotnie na Janka, kiwając twierdząco głową. Nadal bolała mnie cała czaszka, ale to raczej nieuniknione skoro tak mocno się w nią uderzyłam. Nie wiem jakim cudem dałam się namówić na lot samolotem dosłownie kilka godzin po tym przerażającym zdarzeniu, ale teraz jestem im za to wdzięczna. Padam na twarz, ale od mojego domu dzieli mnie już kilka, a nie kilka tysięcy kilometrów. To robi różnicę i to całkiem sporą.

You are my strengthWhere stories live. Discover now