Rozdział 18

4.5K 384 69
                                    


Perspektywa Janka:

Moje ręce zostały skrzyżowane za moimi plecami przez strażnika zanim posłałem ostatnie, długie spojrzenie szatynce.

- Chce z nią porozmawiać.

Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w szybkim tempie. Ponownie spojrzałem przez szybę, żeby upewnić się, że nadal tam jest.

- Dziś nie ma widzeń.

- Nie wykorzystałem żadnego przez pół roku - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, wyrywając ręce spod jego uścisku.

- Twoja strata, tutaj są przepisy. Teraz idziesz pracować - złapał mnie za ramię.

- Potrzebuję dziesięciu minut - nadal stałem w miejscu, próbując wymusić od niego pozwolenie na widzenie.

Facet spojrzał na mnie z kamiennym wyrazem twarzy, następnie spoglądając za moje plecy. Automatycznie odwróciłem się w tamtą stronę, spoglądając na Anie, która była w mało przyjemny sposób traktowana przez ochroniarzy. Jeden z nich szarpnął ją za ramię, kiedy ta chciała podejść do szyby. Zmrużyłem oczy, bez zastanowienia ruszając w stronę drzwi prowadzących do wejścia na salę obok. Pociągnąłem mocno za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły, będąc dokładnie zamknięte na cztery duże zamki.

- Jeśli jeszcze raz odejdziesz bez mojego pozwolenia skuje ci ręce i będziesz tak chodził przez kolejny tydzień, rozumiesz? - strażnik wyciągnął z kieszeni kajdanki machając nimi przed moim nosem.

Przyłożyłem wielką, wyglądająca jak od domofonu słuchawkę do ucha, patrząc na szatynkę siedzącą naprzeciwko mnie, po drugiej stronie szyby.

- Jak mnie tutaj znalazłaś? - spytałem szybko, przyglądając jej się uważnie.

- Myślałeś, że nie jestem w stanie tego zrobić? - uśmiechnęła się sztucznie, biegając wzrokiem po mojej twarzy.

- Tak. To znaczy nie. Po prostu... - westchnąłem.

- Po prostu zachowałeś się jak skurwysyn znikając bez żadnego słowa. - jej głos był wyższy niż zwykle.

- Chciałem żebyś o mnie zapomniała, zaczęła życie na nowo.

- Zapadając się pod ziemię? Miałam tak po prostu machnąć na to ręką i dać sobie spokój z szukaniem ciebie? - roześmiała się głośno, ale nie był to przyjemny, szczery śmiech, który wolałbym usłyszeć.

- Gdybyś wiedziała, męczyłabyś się przez ten czas razem ze mną.

- A tak to niby co robiłam? Pół roku szukałam jakiejkolwiek informacji o tym gdzie jesteś, nie spałam po nocach, bałam się, że mnie zostawiłeś, nie dawałeś znaku życia. Perfidnie zmieniłeś numer telefonu. - jej głos się załamał. Spuściła głowę, zasłaniając twarz włosami.

- Nie ma dnia żebym o tobie nie myślał. Nie ma godziny, minuty...

- I co? Taki właśnie jest twój plan? Zniknąć na rok, a potem znowu wrócić jak gdyby nic, pakując się w moje życie brudnymi butami, jakbyś miał do tego pełne prawo? - posłała mi pogardliwe spojrzenie.

Jej oczy były przepełnione łzami, a ręka trzymająca słuchawkę przy uchu trzęsła się niemiłosiernie, wydając przy tym niemiły dla uszu dźwięk.

Podniosłem się gwałtownie z miejsca pochodząc do strażnika stojącego za moimi plecami.

- Chcę się z nią przenieść do normalnej sali widzeń, nie chce dalej rozmawiać przez tą pierdoloną szybę. - warknąłem, czując że jeśli zaraz nie dotknę chociażby jej ręki to eksploduję.

You are my strengthWhere stories live. Discover now