Six.

598 42 2
                                    

Dotarłam do pracy spóźniona i cholernie roztrzęsiona. Ledwo udało mi się popchnąć drzwi wejściowe, ręce miałam jak z waty.
- Hailey! Mówiłam ci przecież, że mam dzisiaj randkę i prosiłam, żebyś się nie spóźniła! - byłam kompletnie rozkojarzona, więc nawet nie zwróciłam uwagi na zdenerwowaną Vicky.
Szłam w kierunku zaplecza z oczami szeroko otwartymi, bolącym gardłem od krzyku i spierzchniętymi ustami od zimnego wiatru na zewnątrz. Koleżanka robiła mi wyrzuty, że jestem nieodpowiedzialna i że kompletnie nie myślę o innych ludziach, ale ja miałam ważniejsze sprawy na głowie niż jej pieprzony chłopak, który i tak ją zostawi po kilku tygodniach bycia z nią w związku. Zawsze tak się kończy...
- Mogłabyś chociaż przeprosić, a nie udajesz, że mnie nie słyszysz. Zachowujesz się naprawdę beznadziejnie, myślałam, że mogę na tobie polegać. - dodała jeszcze zanim skierowała się do wyjścia.
Zdenerwowana mocno złapałam ją za ramiona, pokierowałam, aby stanęła na przeciwko mnie i swoim przerażonym wzrokiem popatrzyłam jej prosto w zdziwione oczy.
- Mogłabyś chociaż teraz mnie nie opieprzać?! Uwierz mi, mam gorsze problemy niż twój kochaś. - wysyczałam przez mocno zaciśnięte zęby.
- Okej, już się uspokój, laska! - mruknęła pod nosem, przy okazji parskając śmiechem.
Cudownie, jeszcze sobie narobiłam wrogów. Ciekawe, kogo następnego zranię...

Z dnia na dzień w kawiarni klientów ubywało, więc pracy było mniej. Coraz bardziej popadałam w chandrę i nie miałam ochoty nawet na pisanie sms-ów z rodziną czy przyjaciółmi. Właśnie... rodzina. Trochę już o nich zapomniałam. Rodzice mieszkają na drugim końcu kraju, a starsza siostra postanowiła rozpocząć samodzielne życie, więc z nią też kontakt mi się urwał. Oczywiście, widujemy się w święta, ale co to jest w porównaniu do całego roku akademickiego.

W końcu dzwoneczek przy drzwiach wydał dźwięk, a w pustej sali pojawiła się jedna osoba - pan Davies - wykończony staruszek, właściciel tego lokalu.
- Dzień dobry. - przywitałam się podchodząc do przykulonego, siwego mężczyzny z balkonikiem przed nim.
- Oh, Cailey, dzień dobry. - przekręcił moje imię, ale już go nie poprawiałam. - Możesz iść do domu złotko.
Podsunął wyżej duże okulary, żeby lepiej przyjrzeć się mojej twarzy.
- Ale, dlaczego? Przecież powinnam zostać do końca dnia. - podprowadziłam pana Davies'a pod wygodną kanapę przy ścianie, na której usiedliśmy.
- Pewnie zapomniałem napomknąć wcześniej, że zamykam kawiarnię. Jestem już na skraju wyczerpania a tutaj i tak słaby ruch. Nie masz co się męczyć dziecino, przeleję tobie i Vicky wypłatę za ten miesiąc. - powiedział, kończąc ciężkim westchnieniem.
- A co się stanie z tym lokalem? - dopytałam ciekawa.
- Przepiszę je na mojego najstarszego syna i on już zadecyduje, co z nim zrobi. - staruszek gwałtownie się podniósł, przez co ja również zrobiłam podobnie. - Zbierz swoje rzeczy i zaraz zamkniemy.
Poszłam więc na zaplecze. Zebrałam pospiesznie swoje drobiazgi, po czym wyszłam razem z mężczyzną na zewnątrz. Zamknęliśmy dokładnie drzwi i nakleiliśmy kartkę z informacją o zamknięciu kawiarni.
A więc... byłam wolna i bez pracy. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy, ale i tak będę musiała szybko znaleźć coś nowego. Póki co, nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy, więc wróciłam do akademika. Wchodząc na klatkę schodową nie było prawie żadnej żywej duszy.
- Przepraszam... - szepnęłam, mijając dyrektorkę uczelni. - Gdzie się wszyscy podziali?
- Oh, Hailey! - popatrzyła na mnie trochę przestraszona. - Większość wyjechała, tak ja prosiłam, na czas przerwy wiosennej, żeby można było zająć się na spokojnie śledztwem. Myślałam, że ty też wyjechałaś.
- Uhm, ja nawet nad tym nie rozmyślałam. - przyznałam się biegnąc wzrokiem za kolejnymi studentami znoszącymi walizki i torby podróżne.
- Spokojnie, nie musisz się obawiać, wszystko mamy pod kontrolą. - kobieta poklepała mnie po ramieniu, uśmiechnęła się fałszywie i odeszła.
Wbiegłam na piętro, gdzie znajdował się mój pokój i weszłam do kompletnie pustego pomieszczenia. Nie było żadnych rzeczy, ani moich, ani dziewczyn. Nie było nawet łóżek! Pootwierałam szafki - ubrania na miejscu. Zdziwiona pobiegłam kilka pokoi dalej, do chłopaków i tam zastałam wszystkich moich przyjaciół. Każdy robił co innego, więc nawet nie zauważyli, że zjawiłam się w pokoju. Z głośników leciała imprezowa muzyka, a pod najdłuższą ze ścian stało połączone sześć łóżek! Odchrząknęłam twardo, przez co wszyscy popatrzyli w stronę drzwi.
- Ktoś mi wytłumaczy, co się tutaj stało? - zapytałam, patrząc na nich spojrzeniem pełnym zdezorientowania. - Czemu 3/4 ludzi wyjechało, co tutaj robią te łóżka?!
- Wszyscy spietrali przed tym mordercą, a skoro my zostajemy, to chociaż będziemy się bronić przed tym psychopatą razem! - wyrwał się niechętnie do odpowiedzi Thomas, kiedy reszta nie wiedziała co ma powiedzieć.
- A wy? Co się wam stało?! Czemu stoicie jak słupy soli?! - założyłam ręce na wysokości klatki piersiowej i czekałam na ich odpowiedź.
- Ymm, Hailey, czy ty masz na szyi złoty wisiorek Emily? - Samantha  chciała do mnie podejść, ale ostatecznie się wycofała.
- Co?! Ona przecież... - dotknęłam swojego dekoltu, na którym rzeczywiście znajdowała się jakaś biżuteria.
Podeszłam do lustra wiszącego na ścianie. Przecież ja dzisiaj nie zakładałam żadnego naszyjnika!
- Ona miała go na sobie w trumnie... - szepnęłam przyglądając się drobnemu serduszku z wygrawerowaną literą "E".
Chciałam jak najszybciej pozbyć się podejrzanego przedmiotu, ale jak na złość zapięcie się zablokowało.
- Fiffy, pomóż mi to zdjąć! - jęknęłam zdesperowanym tonem głosu podchodząc do dziewczyny, która stała najbliżej mnie.
- Zacięło się. - szepnęła skupiona.
- Ameryki nie odkryłaś. - burknęłam zdenerwowana i pociągnęłam energicznie za łańcuszek. Naszyjnik upadł na podłogę i zaklinował się w dziurze w starym, drewnianym, lakierowanym parkiecie.
- Kurwa mać! - przeklęłam pod nosem siedząc piątą z kolei minutę nad wyciąganiem wisiorka.
- Dobra, zostaw, już nic z tym nie zrobisz. - odparł po chwili Justin.
- Nie rozumiesz, że chcę się dowiedzieć skąd to się wzięło na mojej szyi?! - byłam tak wkurzona, że nie potrafiłam mówić spokojnie.
- Pokaż, ja to zrobię, a ty pomyśl... - blondyn usiadł obok mnie i zaczął robić to samo co ja przed sekundą.
Kiedy wszyscy w końcu zajęli się swoimi sprawami, zaczęłam cicho rozmawiać z chłopakiem siedzącym obok mnie.
- Justin. - szepnęłam, spoglądając niepewnie na jego skupiony wyraz twarzy. - Myślisz, że ktoś ukradł ten wisiorek w trakcie pogrzebu Emily i robi sobie teraz ze mnie żarty? To bardzo w waszym stylu...
- Naprawdę myślisz, że oni byliby do tego zdolni?
Popatrzyliśmy na śmiejących się przyjaciół siedzących z telefonami na złączonych łóżkach. Posłałam brązowookiemu porozumiewawcze spojrzenie.
- No dobra, może i są, ale wątpię, żeby to zrobili. Można sobie żartować, ale jest jakaś granica przecież. - Justin delikatnie dotknął dłonią mojego policzka. - Nie martw się tym.
- Jak mogę się nie martwić, kiedy nie wiem skąd mam w posiadaniu rzecz mojej przyjaciółki, którą miała ze sobą w dniu jej własnego pogrzebu. - westchnęłam, spuszczając głowę i schowałam zmęczoną twarz w dłonie. - Mogę ci coś powiedzieć? Ale proszę, nie wyśmiej mnie. To poważne.
- Jasne, dobrze wiesz, że możesz na mnie polegać. - chłopak uśmiechnął się przekonująco.
- Ale... może nie teraz. Dzisiaj w nocy. Żeby oni tego nie słyszeli. - ponownie popatrzyłam na nic nieświadomych, rozbawionych studentów.

~~~

Wybaczcie przerwę, ale do końca kwietnia zawieszam fanfiction. Zbliżają się egzaminy i muszę teraz skupić się na tym:)

[UN]FRIENDLY GAME  II  JBWhere stories live. Discover now