Twenty One.

366 37 9
                                    

PREVIOUSLY

"Spaliśmy bardzo płytkim snem, bo dokładnie usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Znowu męskie kroki. Nie ruszaliśmy się... Czekaliśmy na ruch nieproszonego gościa. Kucnął. Chwycił Chestera za nogę i wyciągnął go ze schowka. Wybiegłam za przyjacielem. Skoro on poświęcił się dla Justina, ja poświęcę się dla niego. Stanęłam. Chłopak też stanął. Puścił Chestera, który przeczołgał się bliżej ściany. Rozpoznałam go..."

__________

- Kim jesteś? - zapytałam. - Czemu to robisz?
Nie odpowiedział, chciał uciec, ale nie potrafił. Złapałam z nim kontakt. Złapałam kontakt z duchem... Nie był taki sam jak z Emily. To był przyjazny kontakt. Czułam to w swoim sercu, gdy patrzyłam w jego oczy. Nie zmieniał wyglądu tak jak moja przyjaciółka, gdy była wściekła. Miał tą swoją ranę od sznura dookoła szyi, tak jak Emily miała od postrzału. Pomimo tego naznaczenia, wyglądał całkiem normalnie.
- Czemu to robisz? - podeszłam bliżej, powtarzając pytanie.
- Hailey... - usłyszałam za plecami proszący głos Justina. - Nie zbliżaj się do niego.
Zignorowałam chłopaka, a on nie chciał przerywać mi mojej "roboty". Czuwał. Wiedział, że swoimi nagłymi ruchami w niczym nie pomoże.
- Współpracujesz z Emily?
Duch milczał... Postawiłam kilka następnych kroków. Byłam już metr od niego, gdy jego wargi zadrżały.
- Powiedziała, że mnie kocha. - mruknął, patrząc w podłogę.
Odnosiłam wrażenie, że jest mu wstyd.
Chester nie rozumiał tego co się teraz działo na jego oczach. Justin chyba bardziej wiedział o co chodzi... Zwierzałam mu się z moich widzeń z Emily, przez co uwierzył w duchy.
- Robisz to dla niej? Zabijasz, bo powiedziała, że cię kocha? - zadawałam pytania filozoficznym tonem głosu.
Rozejrzał się dookoła i pokiwał spokojnie głową. Popatrzył w moje oczy. Wziął głęboki oddech.
- Nie lubię zabijać, ale ona skradła moje serce. Chciałem zrobić dla niej wszystko. - był szczery, nawet na chwilę nie oderwał ode mnie wzroku.
Odkręciłam się do Justina, który trzymał w dłoni przedmiot do obrony. Zaciskał dłonie w pięści, a jego twarz uformowała groźny grymas. Stał na środku korytarza w typowym, męskim rozkroku. Nie był to najlepszy moment na komplementowanie jego wyglądu, ale jego muskulatura idealnie komponowała się z przerażającym otoczeniem. Przeniosłam wzrok na Chestera, który samym wyrazem twarzy informował mnie o jego zdezorientowaniu. Nie ruszał się z miejsca, w które przeszedł, gdy tylko został wypuszczony.
- Przepraszam, Hailey. - podał mi rękę.
Wiedział jak mam na imię... Prawdopodobnie przez Emily. Uśmiechnęłam się delikatnie i uścisnęłam jego dłoń.
- Przeprosiny nic nie dadzą. - westchnęłam. - Ale fakt, że rozumiesz swoje błędy, jest dla nas pocieszający.
Odkręcił się do mnie plecami i zaczął odchodzić, ale w pewnym momencie gwałtownie się zatrzymał. Wstrzymałam oddech. Serce mi stanęło. Zmienił zdanie? Może mnie zmanipulował?
- Jeszcze jedno... Jestem Marcus.
Zniknął. Odetchnęłam z ulgą. Justin wypuścił z dłoni metalowy przedmiot i przetarł twarz.
- Co tu się właśnie stało? - Chucky w końcu zrezygnował z siedzenia w niewygodnej pozycji.
Niechętnie wstał i prosił wzrokiem o wytłumaczenie.
- Nie wytłumaczę ci tego... To nie jest czas na pogawędki. - mruknęłam. - Wściekłość Emily dopiero sięgnie apogeum.
- Więc, co robimy? - Jay podszedł do naszej dwójki, której do tej pory jedynie się przyglądał.
Wzruszyłam bezradnie ramionami. Skończyły mi się pomysły. Miałam ochotę powiedzieć, że teraz możemy czekać jedynie na śmierć, ale przecież oni by się tak łatwo nie poddali. Widziałam w ich oczach zapał do walki o przetrwanie, ale co my możemy zrobić w walce z duchem? Emily zawsze będzie o krok przed nami, zawsze będzie silniejsza niż my. Do niej nie docierają słowa. Ona nie jest dobrym typem ducha. Jest demonem - duchem trzeciego rzędu. Jest resztkami człowieka, sami ją taką stworzyliśmy.
- Chyba się teraz nie poddamy, Hailey. - blondyn parsknął śmiechem, widząc moje zamyślenie. - To jest najgorsze co możemy teraz zrobić.
- A masz inny pomysł?! - zdenerwowana jego szydzeniem ze mnie, postanowiłam temu zaprotestować.
- Tak, pokłóćmy się jeszcze teraz. Brawo, jesteś wspaniałomyślna. - sarkazm wyczuwany w głosie chłopaka doprowadzał mnie do szału.
Czułam, że zaraz wybuchnę złością i to ja zrobię mu krzywdę, nie Emily.
- Uspokójcie się! - wszedł pomiędzy nas Chester, przerywając naszą walkę spojrzeń.
- Nie. - Justin odepchnął przyjaciela. - Niech powie, co ma zamiar teraz zrobić! Przywołasz ją tutaj swoimi myślami, psychopatko i powiesz, żeby nas pozabijała?! Skoro wiedziałaś, że twoja "rozmowa" z duchem jeszcze bardziej namiesza, to po co się wtrącałaś?!
- A chciałeś, żeby Chester zginął?! - krzyknęłam, ale w połowie obniżyłam ton, przez gulę tkwiącą w moim gardle.
Zamilkł, nie wiedział co powiedzieć. Na pewno nie chciał zrobić przykrości kumplowi, dlatego uznał, że to nie najlepszy moment na wypowiedzenie tego zdania. Lepiej byłoby, gdyby ta kłótnia toczyła się tylko między mną, a Justinem.
- To co robimy? - po chwili ciszy, głos zabrał nasz przyjaciel.
- Musimy się gdzieś schować... - westchnął chłopak, rezygnując z postawy obrażonej damy.
- I tak nas znajdzie. - burknęłam pod nosem, oddalając się od grupy.
- Hailey! - pobiegł za mną Chucky i mocno złapał mnie za przedramię. - Przecież mieliśmy się nie rozdzielać!
Popatrzyłam na niego załzawionymi oczami. Zacisnęłam mocno szczękę. Odkręciłam się do Justina, który nie okazywał w ogóle chęci, abym tu została.
- Ja już mam dosyć. - odepchnęłam szatyna i uciekłam.
Biegłam po schodach, a później już tylko prosto przed siebie, dopóki nie znalazłam się w ślepej uliczce. Mogłam sobie tylko wyobrazić, jak to wyglądało z innej perspektywy. Zapłakana dziewczyna samotnie porusza się po korytarzach, gdzie na podłogach krzepła ludzka krew, a w powietrzu unosił się zapach śmierci.

Poddałam się.

Naprawdę się poddałam...

Po kilku godzinach walki nie czułam już dalszego sensu w uciekaniu przed moim wyrokiem. Justin był moim powodem do życia, a teraz pokazał, że nie jest tego wart. Wolał mnie poniżyć. Wolał nazwać mnie psychopatką...

Emily, jeśli tego chciałaś, możesz być z siebie dumna. Jay jest twój! Teraz przestań zabijać i rozkoszuj się swoją zdobyczą!

Oparłam się dłońmi o pustą ścianę, która uniemożliwiła mi dalszą ucieczkę. Płakałam. Łzy, które płynęły po moich policzkach moczyły moje ubrania. Obsunęłam się na podłogę i podkuliłam nogi, aby schować gdzieś swoją twarz i stłumić szloch. Byłam prawie pewna, że słyszeli mnie wszyscy w całym budynku, ale nikt na to nie reagował. Wszyscy się bali i martwili tylko o siebie. Rzadko kiedy też o swoich najbliższych.
- Hej, psst! - zza jednych drzwi wychyliła się dziewczyna.
Popatrzyłam na nią, gdy ta rozglądała się na boki. Nic więcej nie powiedziała, zachęciła mnie dłonią, abym do niej przyszła. Kończąc z trudem spazmowanie, przeszłam kilka metrów, aby znaleźć się za drzwiami schowka woźnych. Była sama.

JUSTIN

- Co ci do cholery odwaliło?! - krzyczał na mnie Chester. - Nie mogłeś się zamknąć?!
- Nie. - odpowiedziałem stanowczo, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
- To twoja dziewczyna! Jak ty mogłeś ją tak zostawić na pastwę losu?! - szatyn wyraźnie i gwałtownie gestykulował, nie mogąc opanować emocji.
Przewróciłem teatralnie oczami, biorąc głęboki wdech. Zacząłem patrzeć za okno, byleby nie spotkać się ze spojrzeniem przyjaciela. Tupałem ze zdenerwowania nogą.
- Jeszcze chwilę temu mówiłeś, ze ją kochasz! Już straciłeś do niej te uczucie? Wow, szybki jesteś!
Zagryzłem wnętrze swoich policzków, czując jak smak krwi wypełnia moje usta.
- Skończyłeś już?! - zapytałem, udając, że sprawdzam godzinę, na zegarku, którego nawet nie miałem na nadgarstku.
- Jesteś jebanym frajerem! - parsknął śmiechem.
Zmarszczyłem brwi, licząc, że się przesłyszałem.
- Co ty powiedziałeś?
- JESTEŚ. JEBANYM. FRAJEREM. - powtórzył wyraźnie i zaczął iść w stronę, w którą uciekła Hailey.
- Ty też uciekasz?! Dobrze, proszę bardzo.
- Idę szukać twojej dziewczyny. Ja w przeciwieństwie do ciebie jestem jej wierny jako przyjaciel...
- Sam sobie dam radę! - splunąłem, gdy ten jedynie pokazał mi środkowy palec na pożegnanie.
Usiadłem pod oknem i przyciągnąłem w swoją stronę moją "broń". Trochę pobawiłem się prętem uderzając nim delikatnie o podłogę. Zacząłem się zastanawiać, co mi tak właściwie odbiło... Straciłem właśnie dwie najbliższe mi tutaj osoby.

To miejsce... Ta noc... Okropnie mnie to zmieniło. Nie panowałem już nad sobą. Zależało mi tylko na tym, aby wszystko działo się według moich zasad. Nie pomyślałem, że może ktoś potrzebuje mojego wsparcia... Skoro mieliśmy działać razem, powinienem wiedzieć czym jest kompromis. Powinienem się stąd ruszyć. Ale... może zostanę i zatroszczę się tylko o siebie? Nie wiem. Nie wiem, co mam robić. Zrobiłem duży błąd i nie potrafię go teraz naprawić. Może już go nie naprawię?

~~~

[UN]FRIENDLY GAME  II  JBWhere stories live. Discover now