Eleven.

476 44 2
                                    

- Trzymaj się Tiffany. - jako ostatnia pożegnałam przyjaciółkę przed wejściem do autobusu.
- Ty też Hailey. - posłała mi nikły uśmiech, który mimowolnie odwzajemniłam. - Mogę mieć do ciebie jeszcze jedno pytanie?
- Pewnie, pytaj. - odkręciłam się z powrotem do dziewczyny, po tym jak zdążyłam postawić pierwszy krok na stromych schodkach kierujących do środka pojazdu.
- Czy po śmierci Emily, też ukazywała ci się jej postać? Wiem, to głupie... ale widzę cały czas Sam. - westchnęła ciężko, spuszczając wzrok na swoje zniszczone trampki.
Popatrzyłam w stronę kierowcy, który pokazywał zniecierpliwiony na swój zegarek na ręku. Fiffy czekała zaciekawiona na moją odpowiedź. Rozchyliłam niepewnie wargi, żeby coś powiedzieć, ale miałam wrażenie, jakby moje struny głosowe związały się w skomplikowany supeł.
- Nie. - zadrżałam, czując na swoim ramieniu chłodny dotyk czyjejś dłoni. - Muszę już wsiadać.
Wbiegłam, jakby coś lub ktoś mnie gonił. Zajęłam jedno z wielu wolnych miejsc, sama. Podciągnęłam nogi do swojej klatki piersiowej i patrząc za okno ruszającego autobusu, walczyłam ze swoimi emocjami.
- Przepraszam... - usłyszałam szept, połączony z przyjemnym dotknięciem mojej dłoni leżącej na siedzeniu obok.
Podniosłam wzrok na Justina, który niepewnie się uśmiechnął:
- Wolne tutaj?
Pokiwałam szybko głową i jak najmocniej przycisnęłam się do nagrzanej szyby. Chłopak długi czas siedział w ciszy i zachowywał się jakbyśmy byli przypadkowymi pasażerami, a ja nie chciałam zaczynać rozmowy, ponieważ tuż za nami widziałam siedzącą Emily, widziałam jej koszmarne odbicie w oknie. Patrzyła się dużymi oczami prosto na mnie, a ja nie miałam odwagi, żeby zerknąć dłużej w jej stronę.
- Co siedzicie tak sami? - w pewnym momencie usiedli za nami Tom i Chester, więc jednocześnie pozbyli się Emily z tamtego miejsca.
Spokojnie odkręciłam głowę w stronę zadowolonych chłopców i wzruszyłam wyraźnie ramionami. Widząc nasze wisielcze humory usiedli w ciszy spokojnie i zajęli się sobą, a ja nabrałam odwagi, żeby zbliżyć się do Justina. Powolnym ruchem położyłam obolałą głowę na jego ramieniu, a on w jednej chwili objął moje ciało ręką.
- Już lepiej? - zapytał, jakby wiedział, że czegoś się obawiałam.
Skinęłam spokojnie głową, po czym zamknęłam oczy, by choć na chwilę się zdrzemnąć. Nie udało mi się, gdyż już po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Wyciągnęliśmy nasze rzeczy z luku bagażowego i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę akademika.
- To co będziemy teraz robić? - zapytał cicho Chester, na którego pospiesznie pokierowałam swój zmęczony wzrok.
- Nie mam pojęcia, nie mam najmniejszej ochoty ruszać się z łóżka.- szepnęłam, ciągnąc prawie, że po ziemi, ciężką torbę podróżną.
- Czekaj, pomogę ci. - Thomas widząc moje kłopoty z bagażem praktycznie wyrwał mi go siłą z dłoni, wykorzystując sytuację, iż Justin był jeszcze pod autokarem i kierował jakichś turystów do ich hotelu.
Co jakiś czas odkręcałam się w stronę blondyna rozmawiającego ze starszym małżeństwem, przy okazji napotykając wzrokiem Emily palącą papierosa. Opierała się obojętnie o czarny autobus, którym przed momentem przyjechaliśmy na miejsce. Uśmiechnęła się szeroko prezentując swoje białe zęby ubrudzone ciemną krwią. Pokierowała wzrokiem na dużą plamę na asfalcie, odpalając w tym samym czasie ciemną zapalniczkę, którą trzymała mocno w dłoni. Z każdą sekundą uścisk był coraz lżejszy, a ja byłam zbyt głupia żeby domyślić się o co chodzi.
- Uciekajcie! - krzyknęłam głośno, a ludzie popatrzyli na mnie kpiącym wzrokiem połączonym z nutą strachu i zdziwienia.
Zostawiłam Chestera i Thomasa samych, oni też stali bezradnie... Biegłam ile sił w nogach w stronę Justina, powtarzając wcześniejszy rozkaz.
- Szybko, chodź! - pociągnęłam blondyna za rękę, nie zważając na to, że przerwałam mu rozmowę.
Kiedy on zdezorientowany pytał mnie o jakieś bzdury, zbliżyło się do mnie dwóch ochroniarzy, którzy chcieli zadzwonić na policję i usiłowali zakuć mnie w kajdanki tłumacząc moje wprowadzanie zamieszania "chorobą psychiczną". Nie zwróciłam na to uwagi, zaczęłam ciągnąć Justina, biegnąć jak najdalej od autobusu. Odkręcałam się co chwilkę do Emily, której radość wcale nie malała. Zaczęło się od małego płomienia, który zaczął zajmować całą powierzchnię pojazdu, przy którym stał duch. Wtedy dopiero ludzie przyznali mi rację, iż trzeba uciekać. Pchali się i w ogóle nie przestrzegali zasad ewakuacji, ale kto byłby w stanie myśleć o tym, kiedy trzeba walczyć o swoje życie. Straż została zawiadomiona, ale kolejne autobusy stojące na przystanku zaczęły płonąć, a ja i Justin staliśmy gdzieś na końcu tłumu przeciskającego się przez niewielkie drzwi dworca. Staraliśmy się przepchać jak najbliżej budynku, ale gdy nastała pierwsza eksplozja, wszyscy padli na ziemię popchnięci przez gorący powiew.
- Hailey, Hailey! - słyszałam swoje imię pomiędzy krzykami wystraszonych pasażerów.
Nie miałam siły się podnieść, a co dopiero, żeby cokolwiek krzyknąć. Byłam taka bezwładna... Jedyny odruch jaki byłam w stanie zrobić to delikatne ruchy głową podczas kaszlu wywołanego ciężkimi pyłkami opadającymi na ziemię. Obserwowałam kątem oka zmieszanie panujące dookoła.
- To twoja wina, przyjaciółko... - usłyszałam dumny głos tuż za moim uchem, na który odpowiedziałam płaczem.
Poczułam nagle energię, która pozwoliła mi na podniesienie się, co prawda trochę kaleckie, ale zawsze coś. Szłam otumaniona z trudnością omijając służby ochronne i zwykłych cywilów, którzy biegali w kółko szukając pomocy lub by jej komuś udzielić.
- Hailey! - poczułam silny uścisk mojej dłoni, na który gwałtownie się odkręciłam.
Popatrzyłam prosto w ciemne oczy Justina, który miał rozciętą głowę tuż przy linii włosów.
- Wszystko z tobą w porządku? - zapytał szeptem niepewnie podchodząc bliżej mnie, by mnie przytulić.
- Zostaw mnie. - odepchnęłam go.
- Co? - chłopak parsknął śmiechem.
- Nie rozumiesz nadal tego co się dzieje? To wszystko przeze mnie... przez nas... przez naszą miłość! To Emily chce zemścić się na nas wszystkich za to co jej zrobiliśmy! - wykrzyczałam mu prosto w twarz.
Zdążyłam odkręcić się na pięcie, żeby przejść kilka metrów... zemdlałam. Obudziłam się dopiero następnego poranka  na szpitalnym łóżku, a obok mnie nikogo nie było. Spokojnie podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym mogłam jeszcze raz dokładnie rozejrzeć się po pustym pomieszczeniu.
- Dzień dobry panno Baldwin. - do sali wszedł lekarz, przez którego głos od razu rozbolała mnie głowa. - Spokojnie, to norma, leki przestały działać.
- Co mi jest? - zapytałam zmęczonym głosem.
- Wczoraj był wybuch...
Przerwałam zniecierpliwiona:
- Tak wiem to, pytam o moje zdrowie!
- Lekki wstrząs mózgu, liczne siniaki... Jutro wyjdzie pani do domu. Zaraz pielęgniarka poda śniadanie. Proszę się oszczędzać.
Kiedy po raz kolejny rozstałam sama narzuciłam na swoją twarz ciężką kołdrę, żeby odizolować od siebie światło słoneczne przebijające się zza rolet.
- Hailey. -usłyszałam spokojny głos, więc leniwie wyjrzałam zza pościeli. - Bu!!!
Na widok zadowolonej Emily natychmiast odkręciłam wzrok.
- Widzę, że już się nauczyłaś, że nie możesz być przy Justinie, bo pogarszasz sprawę...
- Jeśli przestanę się z nim zadawać to przestaniesz ranić ludzi? - zapytałam nie zwracając uwagi na pielęgniarkę, która postawiła właśnie na mojej szafce pudełko z posiłkiem.
- Nie wiem, mam jeszcze sporo osób na celowniku, którzy powinni poczuć smak słodkiej zemsty!
- Przepraszam, z kim pani rozmawiała? - starsza kobieta z lekkim przerażeniem popatrzyła na mnie jak na wariatkę.

~~~

[UN]FRIENDLY GAME  II  JBOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz