Nine.

534 44 3
                                    

- Co tak bardzo ważnego zmusiło nas do powrotu do domu? Tak zajebiście spało się na zewnątrz! - w momencie, gdy weszliśmy do pokoju słyszałam tylko marudzenie niepocieszonych przyjaciół.
Wszyscy położyli się bezwładnie na łóżku, a ja usiadłam w kącie pokoju chowając twarz między nogi. Zdyszany Justin, który musiał biec na samym końcu, żeby nadgonić moje szybkie tempo, od razu usiadł obok mnie.
- Hailey, co się dzieje? - jako jedyny przejął się moim podejrzanym zachowaniem.
- Nic! Daj mi spokój, idź sobie! - mówiłam głośno, bujając się do przodu i do tyłu jakbym chorowała na autyzm.
- CICHO TAM! - jęknął Chester rzucając w nas poduszką, którą wkurzony blondyn odrzucił z podwójną siłą.
- Co jest? Powiedz. - szepnął, gładząc spokojnie moją głowę.
- Nie ważne. I tak nie uwierzysz. - powiedziałam pod nosem z nadzieją, że chłopak tego nie usłyszy.
- Emily? - dopytał.
- Shh! - natychmiast zasłoniłam mu usta dłonią. - Nic o niej nie mów!
Rozejrzałam się dookoła siebie trzymając oczy szeroko otwarte.
- Widzę, że nie da się tutaj odpocząć, więc idę wziąć prysznic. - Samantha podniosła się z łóżka i trzasnęła głośno drzwiami od łazienki.
W pomieszczeniu słychać już było tylko mój cichy płacz i ciężki oddech Justina, który nie spuszczał mnie z oka. Blondyn namawiał mnie, żebym położyła się spać, ale wolałam zostać tu gdzie byłam, więc przyniósł nam kołdrę i poduszki.
- Nie zostawię cię tutaj samej. - uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył moje zdziwienie. - Przytul się, będzie ci lepiej.
Niepewnym ruchem, pociągając zakatarzonym nosem, objęłam brzuch chłopaka, a on pocałował mnie w czubek głowy.
- Jej tutaj nie ma, to tylko twoja wyobraźnia. - wyszeptał.
Zdążyłam zamknąć na moment oczy. Odprężyłam się, ale na bardzo krótki okres czasu. W ułamku sekundy rozbrzmiał dźwięk tłukącego się szkła i głośny krzyk. Stanęliśmy wszyscy na baczność, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że to pisk i błagania o pomoc Sam. Straciliśmy naprawdę wiele czasu starając się otworzyć zamknięte na klucz drzwi. Nie dawało rady spokojnie, więc chłopcy zaczęli używać siły, co poskutkowało, bo zrobili w nich sporą dziurę, dzięki której mogłam szczupłą ręką przekręcić klucz z drugiej strony. Gdy dostaliśmy się do niewielkiej łazienki, na podłodze widzieliśmy tylko krew.
- Sam! - rozpacz w głosie Tiffany, nie dała jej wypowiedzieć nawet tak krótkiego słowa.
Dziewczyna leżała półnaga na podłodze z wbitym w brzuchu ogromnym odłamem szkła, od kabiny prysznicowej. Tomas nie wytrzymał tego widoku i na naszych oczach obwicie zwymiotował.
- Dzwoń na pogotowie i biegnij po pomoc! - rozkazał mi Justin,dlatego bez zbędnego przeciągania ruszyłam pędem do budki ochroniarzy.
Przy okazji zasiałam ogromną panikę w akademiku, gdy krzyczałam do telefonu co właśnie stało się w tej spokojnej okolicy.
- RATUNKU, RATUNKU! - zdzierałam głos, gdy na mojej drodze spotkałam zaspanych i zdezorientowanych funkcjonariuszy.
Nie potrafiłam już im wytłumaczyć tego co zobaczyłam na własne oczy. Kazałam im tylko biec jak najszybciej do Sam. Poczułam jak przez moje ciało przechodzi lodowate powietrze. Oczy zaczęły robić mi się ciężkie, więc ostatkami sił usiadłam na, mokrym od rosy, trawniku. Brałam głębokie oddechy, żeby za nic nie stracić przytomności.
- Mówiłam... - lekki, damski głos przeszedł obok mojego ucha. - Mówiłam ci, Hailey...
Przede mną stanęła Emily, jak zawsze paskudna, tylko tym razem na dłoniach miała krew. Uśmiechnęła się szeroko.
- To twoja wina, przyjaciółko. To ty sterujesz moimi czynami. Rozpętałaś wielką wojnę, Hails. - kucnęła naprzeciwko mnie łapiąc mnie za ręce. - Wszyscy zginiecie.
Zniknęła, ale na moich dłoniach pozostawiła czerwone plamy. Nie mogłam patrzeć na oczy, cały widok zasłoniły mi łzy. Powoli podniosłam drżące dłonie, by przyjrzeć się spływającej bo mojej bladej skórze, jeszcze ciepłej krwi.
- HAILEY! - usłyszałam krzyki Chestera. - HAILEY, GDZIE JESTEŚ?!
Schowałam się za jednym z drzew, nie mogłam przecież im się teraz pokazać, nie w takim stanie.
- Cholera, nie ma jej! - powiedział zmartwionym tonem głosu.
- Nie powinienem jej wysyłać po pomoc! - warknął Justin. - Wracaj do wszystkich, ja jej poszukam.
- Nie, nie zostawię cię samego, szukam z tobą!
Nie mogłam dłużej wstrzymywać płaczu, niekontrolowanie dałam o sobie znać, dlatego w jednej chwili obok mnie znaleźli się chłopcy.
- Dziewczyno, tak się o ciebie martwiliśmy! - blondyn przytulił mnie jak najmocniej potrafił i zaczął mnie uciszać.
- Co z Sam? - z trudem przeszło mi przez gardło do pytanie.
Milczeli.
- CO Z SAM?! - powtórzyłam, tylko tym razem kończąc moją wypowiedź panicznym krzykiem w niebo-głosy.
- Cicho, Hailey, cicho. - mówił, jakby nic właściwie się nie stało.
- POWIEDZ MI! - wysokość mojego głosu sięgnęła zenitu, że sama nie mogłam wytrzymać tego pisku. - PRZESTAŃCIE BYĆ TAK CICHO! - zaczęłam pięściami uderzać o plecy Justina.
- Uspokój się, kochanie, przestań! - chłopak chwycił moje nadgarstki i popatrzył prosto w moje załzawione oczy.
- Nie nazywaj mnie tak! - rozkazałam, nie kontrolując gwałtownych ruchów mojego zwiotczałego ciała.
On jakby to zignorował i po raz kolejny zamilkł. Czułam jak łzy zaczynają piec moje oczy, a w ustach brakowało mi śliny.
- Hailey, cokolwiek by się nie stało... musimy trzymać się razem.
On też już nie wytrzymał, Chester odpadł na samym początku. Patrzyłam bezradnie jak jego oczy zaczynają zapełniać się słoną cieczą.
- Nie każ mi tego mówić.  - przełknął głośno ślinę starając się zachować męską postawę.
- NIEEEEEEE! - przeciągnęłam krótkie słowo, dopóki nie zabrakło mi powietrza w płucach. - WSZYSTKO Z NIĄ W PORZĄDKU, JUTRO IDZIEMY NA IMPREZĘ I BĘDZIEMY SIĘ SUPER BAWIĆ. BĘDZIE ALKOHOL, DOBRA MUZYKA... - chodząc od boku do boku, liczyłam na palcach wszystko co zdążyłam wymienić.
Śmiałam się, bo chciałam ukryć swoją rozpacz.
Podczas nasze rozmowy tuż za nami działa się poważna akcja ratunkowa. Mnóstwo osób biegało w kółko, dopóki na samym końcu, już po ciężkiej godzinie, wyniesiono z akademika ciało Sam okryte białym prześcieradłem, które przesiąknęło krwią. Chciałam tam podejść i przytulić swoją przyjaciółkę, ale Justin trzymał mnie kurczowo przy swoim boku.
- Nie mogę już tracić więcej osób! To wszystko się dzieje zawsze z mojej winy! - bełkotałam pod nosem, jakbym rozmawiała z moją własną osobą, stojącą naprzeciwko mnie.

Następnego poranka, po nieprzespanej nocy, przywitał nas świergot ptaków zza okna. Przenieśliśmy się do nowego pokoju, żeby nie musieć patrzeć na miejsce tego okropnego wydarzenia. Siedziałam skulona na jednym z łóżek, które dzieliłam z Justinem. Cisza jaka panowała w tym pomieszczeniu była nie do zniesienia. Co jakiś czas była przerywana tylko westchnieniami lub dźwiękiem wysmarkiwania nosa w chusteczkę. Jak zawsze siedziałam skulona, a ponieważ miałam dobry widok na całe pomieszczenie, po kolei na każdym za przyjaciół zawiesiłam wzrok. Poczynając od Fiffy, która nie mogła pogodzić się ze śmiercią siostry, przechodząc do Chestera i Toma, który nie mieli pojęcia co w ogóle o tym myśleć i kończąc na Justinie, który chyba zaczynał rozumieć co czuję. Tylko z nim złapałam długi kontakt wzrokowy.
- Kocham cię. - poruszył ustami, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku.
Pokręciłam przecząco głową wymuszając uśmiech.
- Hailey... - usłyszałam swoje imię w delikatny głosie biegnącym za moim uchem jakby z powiewem wiatru.
Moment później przede mną pojawiła się uśmiechnięta Sam, która chichocząc mówiła:
- Nie płaczcie, już niebawem znowu będziemy wszyscy razem.

~~~

[UN]FRIENDLY GAME  II  JBWhere stories live. Discover now